Minęło kilka dni od naszego pierwszego razu. Nie kochaliśmy się po raz drugi, gdyż w dzień ja nie miałam czasu, a w nocy John...
Meddows mnie dosłownie pokochał, łaził za mną cały czas, a ja się nim opiekowałam.
Akurat siedziałyśmy z Meg w kafejce, kiedy zadzwonił mój telefon
- Halooo?
- CASS! - usłyszałam głos Stevena - PRZYJEDŹ NATYCHMIAST DO SZPITALA NA BAKER STREET!
- Ale o co chodzi?
- JOE UMIERA! - Tyler rozpaczliwie płakał
- COOO? - osunęłam się na ziemię
- Przedawkował heroinę...
- Obiecał z tym skończyć...
- BŁAGAM, PRZYJEDŹ TU!
- Zaraz będę - odparłam, bez wyjaśnienia wybiegając z kafejki. Wskoczyłam do taksówki i podałam adres.
Meddows mnie dosłownie pokochał, łaził za mną cały czas, a ja się nim opiekowałam.
Akurat siedziałyśmy z Meg w kafejce, kiedy zadzwonił mój telefon
- Halooo?
- CASS! - usłyszałam głos Stevena - PRZYJEDŹ NATYCHMIAST DO SZPITALA NA BAKER STREET!
- Ale o co chodzi?
- JOE UMIERA! - Tyler rozpaczliwie płakał
- COOO? - osunęłam się na ziemię
- Przedawkował heroinę...
- Obiecał z tym skończyć...
- BŁAGAM, PRZYJEDŹ TU!
- Zaraz będę - odparłam, bez wyjaśnienia wybiegając z kafejki. Wskoczyłam do taksówki i podałam adres.
Do szpitala wbiegłam, połykając gorzkie łzy. Od razu zauważyłam Tylera, chodzącego nerwowo po korytarzu.
- Steven! - załkałam, wtulając się w niego - On...on....przeżyje...prawda?
- N....ie...wie...m...oby... - krztusił się od łez
- Gdzie on jest? Chcę go zobaczyć...
- 304...
- Dzięki... - nacisnęłam klamkę i weszłam na salę. Joe leżał pod respiratorem. Jego szczupłe, niemal wychudzone ciało wydawało się jeszcze drobniejsze, miał bladą twarz, był podłączony do respiratora i kroplówki. Podeszłam bliziutko i pogłaskałam go po policzku - Joey...nie umieraj...nie zostawiaj mnie, braciszku... Proszę... Kocham cię jak rodzinę... Znalazłam ci dziewczynę... Perry, no... - nie poruszył się ani trochę. Usiłowałam się nie rozpłakać, jednak po kilku minutach bezskutecznego budzenia go, pozwoliłam sobie na łzy. Wtedy wszedł Steven.
- Nie obudzi się... Siedzę tu od 7 godzin jak go przywieźli... I nic, Cassie, nic! - jeszcze nigdy nie widziałam, żeby facet tak rozpaczał i płakał. Przytuliłam go bez słowa, a Tyler łkał mi w koszulkę.
- On jest mi jak brat...Cass...Jak on umrze...
- NIE MÓW TAK, DEBILU! On się obudzi...Będzie żył...Dajmy mu czas... Steve...Idź do domu, prześpij się...Proszę...
- Dobrze...Ale...Jeśli tylko czegoś się dowiesz... Daj mi znać.
- Obiecuję, że dam. Śpij dobrze - cmoknęliśmy się w policzki i Steven odszedł, wyraźnie smutny i załamany.
- Steven! - załkałam, wtulając się w niego - On...on....przeżyje...prawda?
- N....ie...wie...m...oby... - krztusił się od łez
- Gdzie on jest? Chcę go zobaczyć...
- 304...
- Dzięki... - nacisnęłam klamkę i weszłam na salę. Joe leżał pod respiratorem. Jego szczupłe, niemal wychudzone ciało wydawało się jeszcze drobniejsze, miał bladą twarz, był podłączony do respiratora i kroplówki. Podeszłam bliziutko i pogłaskałam go po policzku - Joey...nie umieraj...nie zostawiaj mnie, braciszku... Proszę... Kocham cię jak rodzinę... Znalazłam ci dziewczynę... Perry, no... - nie poruszył się ani trochę. Usiłowałam się nie rozpłakać, jednak po kilku minutach bezskutecznego budzenia go, pozwoliłam sobie na łzy. Wtedy wszedł Steven.
- Nie obudzi się... Siedzę tu od 7 godzin jak go przywieźli... I nic, Cassie, nic! - jeszcze nigdy nie widziałam, żeby facet tak rozpaczał i płakał. Przytuliłam go bez słowa, a Tyler łkał mi w koszulkę.
- On jest mi jak brat...Cass...Jak on umrze...
- NIE MÓW TAK, DEBILU! On się obudzi...Będzie żył...Dajmy mu czas... Steve...Idź do domu, prześpij się...Proszę...
- Dobrze...Ale...Jeśli tylko czegoś się dowiesz... Daj mi znać.
- Obiecuję, że dam. Śpij dobrze - cmoknęliśmy się w policzki i Steven odszedł, wyraźnie smutny i załamany.
***
Siedziałam przy Joe od 5 godzin, prawie wcale nie opuszczając jego pokoju. Oddychał spokojnie, miarowo, na jego pełnych ustach błąkał się uśmieszek. Był koszmarnie blady, a kości policzkowe zarysowane były bardziej niż zwykle. Kosmyk jego czarnych włosów opadał mu na oczy. Odgarnęłam go lekko i zaczęłam głaskać gitarzystę po policzku.
- Joe, słońce, obudź się... Proszę... - szepnęłam. Wtedy zadzwonił mój telefon.
- Halo?
- Caa...aaa...sss... - usłyszałam jąkający się głos Tylera
- Tak, Steve?
- Jajaja...nie czuję....się...najlepiej...
- Wiem, że brałeś, Steven, siedź w domu - odparłam i odłożyłam zdenerwowana słuchawkę - Oh, Joey, wracaj do nas...tak cholernie mi cię brakuje...poza tym... Rose chce cię poznać! Tak, tak, Perry, znalazłam ci laskę nie z tej ziemi! - mówiłam do niego jeszcze chwilę, po czym zamilkłam i tylko siedziałam, wpatrując się w jego rytmicznie unoszącą się klatkę piersiową.
W pewnym momencie respirator zaczął straszliwie wyć, wyrywając mnie z letargu. Co się dzieje? Natychmiast przybiegło czterech lekarzy i zaczęło się uwijać wokół Joe.
- Tętno mu spada! - krzyknął jeden z nich, nakładając Perry'emu na usta i nos maskę tlenową. Dwóch pozostałych zajęło się resuscytacją, a trzeci kontrolował respirator. Po kilkudziesięciu niemiłosiernie długich sekundach wszystko się uspokoiło, a ja odetchnęłam z ulgą. Lekarze posłali mi współczujące uśmiechy i w ciszy opuścili pokój.
***
- Tak, skarbie... Nie, nie umieram z głodu... Tak, mam ciepłą bluzę... Jasne, że mam wodę! Tak, czuję się świetnie... Ja też cię kocham... No papa! - schowałam komórkę do kieszeni, zwróciłam wzrok na Joe i krzyknęłam cicho. Perry wpatrywał się we mnie swoimi ciemnymi oczami z leciutkim uśmieszkiem, podnosząc się do pozycji siedzącej. Nie miał na sobie koszulki, a jego loki były rozczochrane.
- JOE!?
- Cześć, Cass! - w jego głosie brzmiała energia
- Ty...ty...kiedy....ty... - jąkałam się, zszokowana
- Kiedy rozmawiałaś...Cass, ja...
- Przedawkowałeś, Joe - nachyliłam się nad nim - Mogłam cię stracić... - głos mi się załamał - Nie przeżyłabym tego, wiesz? Nie rób mi tak więcej...
- Nie zrobię - odparł szczerym tonem - Nigdy nie tknę już tego gówna...aaa....to skoro się obudziłem...to może... buziaka na powitanie? - patrzył tak prosząco, że uległam i pocałowałam go delikatnie w usta.
- No, masz co chciałeś, a teraz, Pereira, ruszaj tyłek i spadamy, bo znalazłam ci dziewczynę!
- Ooo! - zaświeciły mu się oczy - Masz jej...
- Zdjęcie? Jasne! - przerwałam mu, wyciągając z torebki fotografię - Masz i się jaraj.
Joe lekko opadła szczęka
- W...ow... - wyjąkał, wgapiając się w zdjęcie - Jak ma na imię?
- Rose...I jest od ciebie młodsza o...czekaj...6 lat. Ona ma 24, ty masz 30 i gra gitara - uśmiechnęłam się - To moja znajoma ze studiów, szaleje za twoją klatą i solówką do 'Dude looks like a lady' - oboje wybuchnęliśmy śmiechem, a Perry wstał i zaczął udawać top modelkę:
- Bo ja jestem seksi!
- Jesteś! - potwierdziłam, patrząc na jego ruchy - A teraz, modeleczko, załatw sobie wypisik i spadamy.
- Tak jest, kapitanie - posłał mi krzywy uśmiech i o własnych nogach wyszedł z pokoju. Po chwili coś huknęło. Wyleciałam przez drzwi i prawie się posikałam ze śmiechu.
- Joey, ścianą nie przejdziesz! - zgięłam się w pół, patrząc na zdziwionego Perry'ego, który przed momentem wwalił się na ścianę.
- Orientacja w terenie w moim przypadku jest kiepska... - mruknął i obrawszy właściwy kierunek, zniknął mi z oczu. Nagle ktoś zakrył mi oczy dłońmi.
- S...teven? - spytałam niepewnie, odwracając się.
- Cześć, piękna! - cmoknęliśmy się w usta. Nie pytajcie. My się tak witamy - Jak u Joe?
- Właśnie poszedł po wypis.
- OBUDZIŁ SIĘ?!
- Tak! - Steve pisnął z radości.
- MAM! MAM WY... STEEEEVEEEEN! - usłyszeliśmy wrzask Perry'ego i Toxic Twins padli sobie w objęcia. Tyler oparł głowę o ramię Joe i powiedział cicho:
- Myślałem, że mi wykitujesz, stary... Nie rób tak więcej...
- Wiem...Wiem, przepraszam...Już nigdy tak nie zrobię... - odszepnął i chwilę jeszcze stali tak przytuleni. Oni się po prostu cholernie kochali, byli dla siebie jak bracia, byli najlepszymi przyjaciółmi i facetami z jednej kapeli... To oczywiste połączenie: Steven i Joe, Tyler i Perry. Nie było, nie ma i nie będzie innej opcji.
*** DWA DNI PÓŹNIEJ ***
Zostały mi ostatnie 4 dni w Ameryce, postanowiłam więc z zaskoczenia wpaść do Stevena i zerknąć, jak sobie radzi. Nie znalazłam go ani w kuchni, ani w salonie, ani w sypialni, więc machinalnie skierowałam się do studia.
Weszłam tam najciszej jak mogłam. Tyler siedział przy pianinie i śpiewał jakiś nowy utwór. Usiadłam sobie na kanapie i w ciszy przysłuchiwałam się, jak pracuje.
- Now you say you lonely...You cry the whole night through ...Well you can cry me a river...Cry me a river, I cried a river over you... - mówiłam już, że głos mojego brata może doprowadzić do orgazmu? Nie mówiłam? To mówię! Po chwili weszła mocniejsza muzyka i Steve użył swojego 'skrzeczenia'...
- Now you say you're sorry ! For being so untrue, well you can cry me a river , cry me a river, I cried a river over you... - darł się do mikrofonu, a ja siedziałam jak oczarowana. Stevie był jak w transie, nie widział nic poza mikrofonem i pianinem...
Skończył piosenkę i jeszcze chwilę siedział z zamkniętymi oczami, po czym w końcu mnie zauważył.
- Cassie! - ucieszył się, wstając i podchodząc bliżej.
- Steven! - objęłam go za szyję, przytulając się, po czym spojrzałam mu w oczy i spoważniałam - Obiecałeś mi!
- Ale co? - udawał debila
- MIAŁEŚ PRZESTAĆ ĆPAĆ! JA JUŻ NIE WIEM JAK MAM DO CIEBIE MÓWIĆ! PRZYPADEK JOE NICZEGO CIĘ NIE NAUCZYŁ!? ON JUŻ NIE BIERZE, CZYSTY JEST, A TY?! - Tyler położył mi palec na ustach i mocno się przytulił
- Staram się... - szepnął mi do ucha - Tylko jeszcze nie wychodzi jakbym chciał...Daj mi czas, kochanie...Proszę...
- A Emily co na to?
- Ona nie wie...
- Pięknie... - westchnęłam - Steven, jeśli potrzebujesz pomocy, to ja tu zostanę i ci pomogę.
- Serio...?
- Najzupełniej serio.
- To...ja...zostań proszę - spuścił ze wstydem głowę
- Zostanę, skarbie - odparłam z uśmiechem - Masz 32 lata, pora się ogarnąć - parsknął śmiechem na to stwierdzenie - Ale musisz mi obiecać, że nie będziesz mnie okłamywał...
- Obiecuję - odparł poważnie.
***
- Pomóż mu...Ja też się o niego martwię... - mruczał mi do ucha Deaky, tuląc mnie mocno
- Poradzisz sobie beze mnie?
- No ej...Jasne! Radziłem sobie tyle czasu... - westchnął
- Ciii - wpiłam mu się w usta, jednocześnie zdejmując jego T-shirt. Padliśmy na łóżko, całując się coraz namiętniej i urządzając pokaz ciuchowych fajerwerków. Nie musiał robić nic specjalnego... Sam jego najdelikatniejszy nawet dotyk doprowadzał mnie do szaleństwa... Wszedł we mnie mocno. Pierwszy raz podczas tej nocy... Pierwszy, ale nie ostatni...
***
Obudziłam sie rano i z początku nie wiedziałam gdzie jestem. Jasne, panelowane ściany, białe łóżko z narzutą w kwiatki... Ach, dom Stevena!
Zwlokłam się z łóżka, ogarnęłam troszkę włosy i twarz i zeszłam w piżamie na dół, zrobić sobie śniadanie. Nie przejmowałam się brakiem brata - kochał długo spać.
Zrobiłam sobie płatki owsiane z jogurtem i owocami, do tego moje ukochane cappuccino i włączyłam radio, siadając przy stole. Jadłam, wsłuchując się w cichą muzykę i myśląc sobie... Kiedy skończyłam, mój wzrok zatrzymał się na zegarze. 11.34?! Czas wstawać, panie Tyler!
Weszłam po schodach na górę i zapukałam do jego pokoju. Odpowiedziała mi cisza, więc nacisnęłam klamkę i zajrzałam do środka.
- POBUDKA, PANIE TYLER! - zawołałam radośnie, podchodząc do jego łóżka. Nagle mnie zmroziło... PUSTE!?
Przeszedł mnie dreszcz zaniepokojenia. Gdzie on polazł? Zbiegłam do kuchni sprawdzić, czy nie zostawił liściku, że wychodzi czy czegoś w tym stylu, ale nic nie znalazłam... Zajrzałam do studia i do każdego pokoju jaki tu był... Na koniec, zrezygnowana, otwarłam drzwi łazienki na górze i wrzasnęłam ze strachu.
- STEVEN, DO CHOLERY! - podbiegłam do leżącego na ziemi i trzęsącego się w konwulsjach brata - STEVE! STEVEN! CO CI JEST? - płakałam i krzyczałam na niego jednocześnie, ale on nie reagował. Starałam się nie panikować, a włączyć racjonalne myślenie. Po chwili namysłu odkręciłam prysznic i w miarę możliwości wepchnęłam wokalistę pod strumień lodowatej wody. Zakrztusił się niemal od razu, więc podtrzymałam mu ręką głowę, oddychając szybko. Po chwili drgawki ustały, a on otworzył oczy. Zakręciłam wodę i spojrzałam na niego, przerażona. Steven przetarł twarz. Widać było, że usilnie próbuje coś sobie przypomnieć.
- Co...się....stało...? - spytał. Drżał mu głos.
- To ja się ciebie, idioto, pytam! Przestraszyłeś mnie śmiertelnie! - przytuliłam jego mokrą głowę do moje szyi i powstrzymywałam z trudem łzy - Chodź - pomogłam mu wstać, zaprowadziłam go do jego sypialni i w miarę asystowałam przy przebieraniu mokrej koszulki, żeby się nie przewrócił, bo był jeszcze dość osłabiony. Po wszystkim walnął się na wznak na łóżko, a ja usiadłam przy nim.
- Steven...co się stało? Powiedz mi, martwię się... - chwyciłam jego chłodną dłoń, patrząc z troską
- To gówno...mnie...trzyma...
- O czym ty mówisz?
- To gówno... - powtórzył - Ciągnie mnie na dno...coraz niżej... - słuchałam go w milczeniu - Perry w czas się wykaraskał...na mnie już za późno...
- Stevie...Nie mów takich rzeczy...Ja ci przecież pomogę...
- Ale ja MUSZĘ to brać...Inaczej...Nie funkcjonuje...
- Nie musisz, Tyler. Nic nie musisz. Możesz albo i nie. Narkotyki nie sterują twoim życiem, tylko ty sam. Ty pociągasz za sznurki, wiesz, takiej marionetki.
- Ale to hera ma stery... - odparł, wycieńczony
- Śpisz? - spytałam jeszcze, ale mój brat padł jak mucha. Przeczesałam palcami jego włosy, wzdychając cicho.
***
- Joe, słońce, obudź się... Proszę... - szepnęłam. Wtedy zadzwonił mój telefon.
- Halo?
- Caa...aaa...sss... - usłyszałam jąkający się głos Tylera
- Tak, Steve?
- Jajaja...nie czuję....się...najlepiej...
- Wiem, że brałeś, Steven, siedź w domu - odparłam i odłożyłam zdenerwowana słuchawkę - Oh, Joey, wracaj do nas...tak cholernie mi cię brakuje...poza tym... Rose chce cię poznać! Tak, tak, Perry, znalazłam ci laskę nie z tej ziemi! - mówiłam do niego jeszcze chwilę, po czym zamilkłam i tylko siedziałam, wpatrując się w jego rytmicznie unoszącą się klatkę piersiową.
W pewnym momencie respirator zaczął straszliwie wyć, wyrywając mnie z letargu. Co się dzieje? Natychmiast przybiegło czterech lekarzy i zaczęło się uwijać wokół Joe.
- Tętno mu spada! - krzyknął jeden z nich, nakładając Perry'emu na usta i nos maskę tlenową. Dwóch pozostałych zajęło się resuscytacją, a trzeci kontrolował respirator. Po kilkudziesięciu niemiłosiernie długich sekundach wszystko się uspokoiło, a ja odetchnęłam z ulgą. Lekarze posłali mi współczujące uśmiechy i w ciszy opuścili pokój.
***
- Tak, skarbie... Nie, nie umieram z głodu... Tak, mam ciepłą bluzę... Jasne, że mam wodę! Tak, czuję się świetnie... Ja też cię kocham... No papa! - schowałam komórkę do kieszeni, zwróciłam wzrok na Joe i krzyknęłam cicho. Perry wpatrywał się we mnie swoimi ciemnymi oczami z leciutkim uśmieszkiem, podnosząc się do pozycji siedzącej. Nie miał na sobie koszulki, a jego loki były rozczochrane.
- JOE!?
- Cześć, Cass! - w jego głosie brzmiała energia
- Ty...ty...kiedy....ty... - jąkałam się, zszokowana
- Kiedy rozmawiałaś...Cass, ja...
- Przedawkowałeś, Joe - nachyliłam się nad nim - Mogłam cię stracić... - głos mi się załamał - Nie przeżyłabym tego, wiesz? Nie rób mi tak więcej...
- Nie zrobię - odparł szczerym tonem - Nigdy nie tknę już tego gówna...aaa....to skoro się obudziłem...to może... buziaka na powitanie? - patrzył tak prosząco, że uległam i pocałowałam go delikatnie w usta.
- No, masz co chciałeś, a teraz, Pereira, ruszaj tyłek i spadamy, bo znalazłam ci dziewczynę!
- Ooo! - zaświeciły mu się oczy - Masz jej...
- Zdjęcie? Jasne! - przerwałam mu, wyciągając z torebki fotografię - Masz i się jaraj.
Joe lekko opadła szczęka
- W...ow... - wyjąkał, wgapiając się w zdjęcie - Jak ma na imię?
- Rose...I jest od ciebie młodsza o...czekaj...6 lat. Ona ma 24, ty masz 30 i gra gitara - uśmiechnęłam się - To moja znajoma ze studiów, szaleje za twoją klatą i solówką do 'Dude looks like a lady' - oboje wybuchnęliśmy śmiechem, a Perry wstał i zaczął udawać top modelkę:
- Bo ja jestem seksi!
- Jesteś! - potwierdziłam, patrząc na jego ruchy - A teraz, modeleczko, załatw sobie wypisik i spadamy.
- Tak jest, kapitanie - posłał mi krzywy uśmiech i o własnych nogach wyszedł z pokoju. Po chwili coś huknęło. Wyleciałam przez drzwi i prawie się posikałam ze śmiechu.
- Joey, ścianą nie przejdziesz! - zgięłam się w pół, patrząc na zdziwionego Perry'ego, który przed momentem wwalił się na ścianę.
- Orientacja w terenie w moim przypadku jest kiepska... - mruknął i obrawszy właściwy kierunek, zniknął mi z oczu. Nagle ktoś zakrył mi oczy dłońmi.
- S...teven? - spytałam niepewnie, odwracając się.
- Cześć, piękna! - cmoknęliśmy się w usta. Nie pytajcie. My się tak witamy - Jak u Joe?
- Właśnie poszedł po wypis.
- OBUDZIŁ SIĘ?!
- Tak! - Steve pisnął z radości.
- MAM! MAM WY... STEEEEVEEEEN! - usłyszeliśmy wrzask Perry'ego i Toxic Twins padli sobie w objęcia. Tyler oparł głowę o ramię Joe i powiedział cicho:
- Myślałem, że mi wykitujesz, stary... Nie rób tak więcej...
- Wiem...Wiem, przepraszam...Już nigdy tak nie zrobię... - odszepnął i chwilę jeszcze stali tak przytuleni. Oni się po prostu cholernie kochali, byli dla siebie jak bracia, byli najlepszymi przyjaciółmi i facetami z jednej kapeli... To oczywiste połączenie: Steven i Joe, Tyler i Perry. Nie było, nie ma i nie będzie innej opcji.
*** DWA DNI PÓŹNIEJ ***
Zostały mi ostatnie 4 dni w Ameryce, postanowiłam więc z zaskoczenia wpaść do Stevena i zerknąć, jak sobie radzi. Nie znalazłam go ani w kuchni, ani w salonie, ani w sypialni, więc machinalnie skierowałam się do studia.
Weszłam tam najciszej jak mogłam. Tyler siedział przy pianinie i śpiewał jakiś nowy utwór. Usiadłam sobie na kanapie i w ciszy przysłuchiwałam się, jak pracuje.
- Now you say you lonely...You cry the whole night through ...Well you can cry me a river...Cry me a river, I cried a river over you... - mówiłam już, że głos mojego brata może doprowadzić do orgazmu? Nie mówiłam? To mówię! Po chwili weszła mocniejsza muzyka i Steve użył swojego 'skrzeczenia'...
- Now you say you're sorry ! For being so untrue, well you can cry me a river , cry me a river, I cried a river over you... - darł się do mikrofonu, a ja siedziałam jak oczarowana. Stevie był jak w transie, nie widział nic poza mikrofonem i pianinem...
Skończył piosenkę i jeszcze chwilę siedział z zamkniętymi oczami, po czym w końcu mnie zauważył.
- Cassie! - ucieszył się, wstając i podchodząc bliżej.
- Steven! - objęłam go za szyję, przytulając się, po czym spojrzałam mu w oczy i spoważniałam - Obiecałeś mi!
- Ale co? - udawał debila
- MIAŁEŚ PRZESTAĆ ĆPAĆ! JA JUŻ NIE WIEM JAK MAM DO CIEBIE MÓWIĆ! PRZYPADEK JOE NICZEGO CIĘ NIE NAUCZYŁ!? ON JUŻ NIE BIERZE, CZYSTY JEST, A TY?! - Tyler położył mi palec na ustach i mocno się przytulił
- Staram się... - szepnął mi do ucha - Tylko jeszcze nie wychodzi jakbym chciał...Daj mi czas, kochanie...Proszę...
- A Emily co na to?
- Ona nie wie...
- Pięknie... - westchnęłam - Steven, jeśli potrzebujesz pomocy, to ja tu zostanę i ci pomogę.
- Serio...?
- Najzupełniej serio.
- To...ja...zostań proszę - spuścił ze wstydem głowę
- Zostanę, skarbie - odparłam z uśmiechem - Masz 32 lata, pora się ogarnąć - parsknął śmiechem na to stwierdzenie - Ale musisz mi obiecać, że nie będziesz mnie okłamywał...
- Obiecuję - odparł poważnie.
***
- Pomóż mu...Ja też się o niego martwię... - mruczał mi do ucha Deaky, tuląc mnie mocno
- Poradzisz sobie beze mnie?
- No ej...Jasne! Radziłem sobie tyle czasu... - westchnął
- Ciii - wpiłam mu się w usta, jednocześnie zdejmując jego T-shirt. Padliśmy na łóżko, całując się coraz namiętniej i urządzając pokaz ciuchowych fajerwerków. Nie musiał robić nic specjalnego... Sam jego najdelikatniejszy nawet dotyk doprowadzał mnie do szaleństwa... Wszedł we mnie mocno. Pierwszy raz podczas tej nocy... Pierwszy, ale nie ostatni...
***
Obudziłam sie rano i z początku nie wiedziałam gdzie jestem. Jasne, panelowane ściany, białe łóżko z narzutą w kwiatki... Ach, dom Stevena!
Zwlokłam się z łóżka, ogarnęłam troszkę włosy i twarz i zeszłam w piżamie na dół, zrobić sobie śniadanie. Nie przejmowałam się brakiem brata - kochał długo spać.
Zrobiłam sobie płatki owsiane z jogurtem i owocami, do tego moje ukochane cappuccino i włączyłam radio, siadając przy stole. Jadłam, wsłuchując się w cichą muzykę i myśląc sobie... Kiedy skończyłam, mój wzrok zatrzymał się na zegarze. 11.34?! Czas wstawać, panie Tyler!
Weszłam po schodach na górę i zapukałam do jego pokoju. Odpowiedziała mi cisza, więc nacisnęłam klamkę i zajrzałam do środka.
- POBUDKA, PANIE TYLER! - zawołałam radośnie, podchodząc do jego łóżka. Nagle mnie zmroziło... PUSTE!?
Przeszedł mnie dreszcz zaniepokojenia. Gdzie on polazł? Zbiegłam do kuchni sprawdzić, czy nie zostawił liściku, że wychodzi czy czegoś w tym stylu, ale nic nie znalazłam... Zajrzałam do studia i do każdego pokoju jaki tu był... Na koniec, zrezygnowana, otwarłam drzwi łazienki na górze i wrzasnęłam ze strachu.
- STEVEN, DO CHOLERY! - podbiegłam do leżącego na ziemi i trzęsącego się w konwulsjach brata - STEVE! STEVEN! CO CI JEST? - płakałam i krzyczałam na niego jednocześnie, ale on nie reagował. Starałam się nie panikować, a włączyć racjonalne myślenie. Po chwili namysłu odkręciłam prysznic i w miarę możliwości wepchnęłam wokalistę pod strumień lodowatej wody. Zakrztusił się niemal od razu, więc podtrzymałam mu ręką głowę, oddychając szybko. Po chwili drgawki ustały, a on otworzył oczy. Zakręciłam wodę i spojrzałam na niego, przerażona. Steven przetarł twarz. Widać było, że usilnie próbuje coś sobie przypomnieć.
- Co...się....stało...? - spytał. Drżał mu głos.
- To ja się ciebie, idioto, pytam! Przestraszyłeś mnie śmiertelnie! - przytuliłam jego mokrą głowę do moje szyi i powstrzymywałam z trudem łzy - Chodź - pomogłam mu wstać, zaprowadziłam go do jego sypialni i w miarę asystowałam przy przebieraniu mokrej koszulki, żeby się nie przewrócił, bo był jeszcze dość osłabiony. Po wszystkim walnął się na wznak na łóżko, a ja usiadłam przy nim.
- Steven...co się stało? Powiedz mi, martwię się... - chwyciłam jego chłodną dłoń, patrząc z troską
- To gówno...mnie...trzyma...
- O czym ty mówisz?
- To gówno... - powtórzył - Ciągnie mnie na dno...coraz niżej... - słuchałam go w milczeniu - Perry w czas się wykaraskał...na mnie już za późno...
- Stevie...Nie mów takich rzeczy...Ja ci przecież pomogę...
- Ale ja MUSZĘ to brać...Inaczej...Nie funkcjonuje...
- Nie musisz, Tyler. Nic nie musisz. Możesz albo i nie. Narkotyki nie sterują twoim życiem, tylko ty sam. Ty pociągasz za sznurki, wiesz, takiej marionetki.
- Ale to hera ma stery... - odparł, wycieńczony
- Śpisz? - spytałam jeszcze, ale mój brat padł jak mucha. Przeczesałam palcami jego włosy, wzdychając cicho.
***
- Jesteś od tego silniejszy... Słyszysz mnie? - stałam nad rozdygotanym Tylerem. Siedział za podłodze w łazience z naładowaną strzykawką w ręce i zaciśniętym na ramieniu paskiem. Usilnie walczył, żeby nie wziąć, ale powoli się łamał... - SŁYSZYSZ MNIE, TYLER? Nie pozwalaj tej szmacie tobą rządzić! - 'ta szmata' to oczywiście heroina - Jesteś silny i dasz radę! Odłóż - mówiłam spokojnie i z opanowaniem - Odłóż to, Steven. ODŁÓŻ! - mój głos zrobił się bardziej stanowczy. Steven wyglądał jakby się zaraz miał rozpłakać, więc zmieniłam taktykę - Proooszę, Stevcio... Zrób to dla swojej siostrzyczki! - wokalista był u kresu swojej wytrzymałości, trząsł się jak przy ataku padaczki... Po kilku sekundach wbił igłę w wysuniętą żyłę, nacisnął tłoczek strzykawki i... po prostu się rozpłakał. Podeszłam do niego, bez słowa mocno go obejmując.
- Ciii, nie płacz, kochanie...Nie płacz...
- Jestem...życiowym...przegrywem... - łkał spazmatycznie
- Nie jesteś, Steven! Jedna przegrana nic nie mówi, następnym razem się uda...No już, już dobrze... - oparłam jego głowę o swoją klatkę piersiową i głaskałam go uspokajająco po włosach - Daj to - wzięłam mu zakrwawioną strzykawkę i wrzuciłam do kosza stojącego obok mojej nogi - Kocham cię bardzo mocno, wiesz?
- Wii..eee...m...a ja....ciągle....zawodzę... - zawył, a mi aż ścisnęło się serce
- Nie mów tak...Jesteś cudownym bratem, najlepszym jakiego mogłam mieć!
- Na...na...naprawdę? - podniósł pytająco wzrok
- Naprawdę, Steven. No, już, ogarniamy się, ok? - pomogłam mu wstać z podłogi i rozpiąć pasek na ramieniu
- Wiesz co, Cass? - zagadnął, przytulając mnie do siebie
- Hmmm?
- Codziennie dziękuję Bogu, że cię mam. Że mam taka cudowną siostrę - cień uśmiechu przebiegł po jego twarzy
- Cudowny bracie, idziemy zjeść coś słodkiego? - spytałam słodkim głosem
- Tak, cudowna siostro - odparł w ewidentnie lepszym humorze i razem zeszliśmy na dół, do kuchni.
***
Mijał dzień za dniem, a Steven coraz bardziej się staczał po równi pochyłej. Co dzień uczestniczyliśmy oboje w walce, w łazience, a on co dzień przegrywał ją coraz szybciej. Patrzyłam na to z coraz większym bólem. Już nawet Perry nie wiedział co zrobić, choć pytałam go miliardy razy...
- Steven, nie wiem co ja ci mam powiedzieć... ODŁÓŻ TĄ CHOLERNĄ STRZYKAWKĘ! - wydarłam się, choć wiedziałam, że to nic nie da. Tyler płakał, dając sobie w żyłę. Zauważyłam, że heroiny było dwa razy więcej niż zwykle - Steven, kurwa, ja cię tracę! - rozpłakałam się głośno, padając na kolana - To cię zabija! - patrzyłam jak wokalista usiłuje o własnych siłach wstać z podłogi. Nie było szans.
- Po...móż....mi.... - wychrypiał, chwiejąc się. Wstałam i płacząc głośno, zaprowadziłam go tam, gdzie chciał - do studia. Padł na stołek przy pianinie i myślał dłuższą chwilę.
- Co chcesz zagrać? - spytałam drżącym głosem
- Dream...on...
- E-mol... E-mol 7... E-mol 6... i A-mol 6 - podpowiedziałam łagodnie, układając mu palce do pierwszego akordu. Zaczął grać... O dziwo, po pierwszej linijce, poszło mu jak po maśle. W pewnej chwili przestał, jakby zapomniał tekstu.
- Every time...when I look in the mirror... - zaczęłam, a on dołączył się po chwili. Kiedy doszło do 'wrzeszczących' partii, umilkłam, dając mu pole do popisu.
- DREAM ON!
- Steven, przestań... - powiedziałam, a wokalista umilkł posłusznie - Ty już nie śpiewasz, Steve, ty już nie potrafisz - wiedziałam, że go ranię, ale miałam to gdzieś - Nie zagrasz już nic, Steven. Nie zaśpiewasz. BO NIE UMIESZ! BO TO GÓWNO CI WSZYSTKO ZNISZCZYŁO! - po raz pierwszy wygadany Tyler milczał - STEVEN, TO TRWA OD PRAWIE DWÓCH MIESIĘCY! DO KIEDY BĘDZIESZ ĆPAĆ!? AŻ ZDECHNIESZ W JAKIEJŚ NORZE?! - wybuchnęłam taką złością, jak chyba jeszcze nigdy - PRZEDKŁADASZ JAKIEŚ ZJEBANE PROCHY NAD KARIERĘ? NAD DZIEWCZYNĘ?! NADE MNIE?! NAD PERRY'EGO?! JESTEŚ PRZEGRANY, TYLER! - wrzasnęłam mu prosto w twarz - JESTEŚ ZEREM! PIERDOLONYM ZEREM! - uderzyłam go w policzek. Nie poruszył się. Uderzyłam po raz drugi, mocniej, z całą wojskową siłą, aż mu głowa odskoczyła do tyłu. Oddychałam z wściekłością, nie panując nad sobą zupełnie - JESTEŚ Z SIEBIE ZADOWOLONY, SKURWYSYNIE?! - wymierzyłam mu jeszcze jeden policzek. I jeszcze jeden. W tej chwili ktoś mocno złapał mnie za nadgarstek.
- Cassie... - usłyszałam łagodny głos Joe - Nie bij go...
- ZASŁUŻYŁ SOBIE! - wyrwałam się gitarzyście, spychając Stevena z krzesła. Byłam w furii, dostałam takiego szału, że nie byłam zdolna się pohamować...
Chwyciłam Tylera za koszulę i rzuciłam nim o ścianę, po raz kolejny bijąc go w twarz - JESTEŚ MOIM PIERDOLONYM DO CHUJA PANA BRATEM! I CIĘ KURWA MAĆ KOCHAM! - zamachnęłam się ręką, lecz Perry mocno mnie odciągnął i trzymał w swoich silnych ramionach.
- Nie krzycz...Uspokój się, Cass... - szeptał, a ja trzęsłam się ze złości. Steve zjechał plecami po ścianie, chowając twarz w dłoniach.
Joe odwrócił mnie twarzą do siebie
- Już lepiej? - spytał spokojnie, a ja wybuchnęłam płaczem, wtulając się w jego tors.
- Joeeeee... - puściły mi nerwy - Ja nie chcę żeby on umieraaaał! - wyłam, a gitarzysta tulił mnie do siebie, kołysząc delikatnie
- Pójdzie na odwyk.
- Hm? - podniosłam głowę - Jak to?
- Tak to. Ultimatum. Albo idzie na odwyk, albo wypierdala z Aerosmith - powiedział poważnie - Po twoim dzisiejszym wybuchu...Zobaczysz, sam pójdzie.
- On nawet śpiewać już nie umie...
- Wiem, ja wszystko wiem...Ciii....Już dobrze, kochanie... - zaczął mnie głaskać po głowie - Chodź, zostawmy go...Chodź, Cassie, chodź... - zaprowadził mnie na dół, ubrał mi kurtkę i wziął za rękę - Jedziemy do mnie.
- Dobrze... - odparłam ze spuszczoną głową.
- Chcesz kawy? - spytał, kiedy już staliśmy u niego w holu. Pokręciłam głową - A może się prześpisz?
- Tak - odparłam cicho - Ale ty ze mną.
- Dobrze - ponownie splótł swoje palce z moimi i poszliśmy do jego sypialni. Położyłam się wygodnie na jego dużym łóżku
- Chodź tu - zażądałam
- Ale...jak to?
- No jak to kurwa! NORMALNIE! KŁADŹ SIĘ I MNIE PRZYTUL DO CHUJA!
- No już, już, nie denerwuj się - wymruczał łagodnie, kładąc się obok mnie. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową, a on objął mnie ramionami i tak zasnęliśmy...
Jezu co ta cassie tak że wsZystkimk sypia xD
OdpowiedzUsuńJestem zła bo.... Bo było stanowczo za malo deackyego >>>:CCC
( ciekawe kiedy będzie pierwszy mały klon johna xD )
Ona nie spała Z Joe tylko OBOK niego ;)
UsuńWchodzę tak na bloga i modlę się "BŁAGAMNOWYBLAGAMNOWY" I JEST! <3
OdpowiedzUsuńObok nie obok... Sypia i już XD Ciekawe co bedzie z tajlerem po tym jak mu Cass wpierdoliła (wow) john się chyba powiniem bać.
Seksy są no to dobrze co nie, chociaż Dżony znowu będzie mieć post :---/
Czekam niecierpliwie !
~ kochanka wielebnego ~
Joe i Cassie są oboje siebie warci .
OdpowiedzUsuńCo masz na myśli?
UsuńJoe może to i jej brat ale nie musi od razu z nim sypiać. Ona ma Johna a on chyba ma Rose.
UsuńJoe to jej przyjaciel a nie brat, halo!
UsuńNo chyba o to mi chodziło nie? Zresztą o czym ja tu z tobą dyskutuje. Nie podoba mi się ta część i już.
Usuń