***
Przebudziłam się słysząc piskliwy, kobiecy wrzask:
- PEREIRA DO KURWY! - oboje, ja i Joe usiedliśmy, nadal sie obejmując. Zorientowałam się, że... jesteśmy nadzy! Przypomniała mi się wczorajsza noc...
Zakryłam się kołdrą i uniosłam wzrok na wkurwioną totalnie Rose.
- PERRY, WYPIERDALAJ STĄD! - podeszła do Joe i siłą zrzuciła go z łóżka. Biedny, zdążył wciągnąć na tyłek bokserki i już został wywalony z sypialni. Narzuciłam na siebie koszulę nocną i również chciałam się ewakuować, jednak silny uścisk dłoni Rose na ramieniu, kazał mi zostać na miejscu.
- A teraz słuchaj, dziwko! - warknęła
- NIE JESTEM DZIWKĄ!
- Oh, wcale, tylko sypiasz z moim facetem! I teraz masz wybór - albo zostawiasz Joe w spokoju i się z nim NIE WIDUJESZ ANI RAZU, OPRÓCZ KONCERTÓW A PO NICH W OGÓLE, wtedy ja nie powiem Johnowi, że pieprzyłaś się z Perrym, albo dalej się z nim widujesz, a John się dowiaduje co jego ukochana porabia po nocach - uśmiechnęła się drwiąco, a ja poczułam, że zaraz się rozpłaczę
- Alealeale...Ja...Joe to mój...przyjaciel!
- Albo albo, mała - chwilę milczałam, po czym odparłam łamiącym się głosem:
- Zgoda...
- No. W takim razie możesz czuć się bezpieczna i...aha. Wypierdalaj z jego domu - dodała i opuściła sypialnię. W 15 minut byłam gotowa i wyszłam szybko, tak, by Joe nie zdążył za mną zawołać. Płacząc jak idiotka, poszłam do domu Stevena i drżącymi rękami otwarłam kluczem drzwi. Czułam się koszmarnie źle... Czemu? Przecież nie kocham się w Joe...
Walnęłam się na kanapie i sięgnęłam po ramkę, która faktycznie, tak jak mówił Joe, stała na komodzie. Przesunęłam palcem po zdjęciu i po prostu się rozpłakałam.
***
Mijały dni. Nie rozmawiałam z Joe już dwa tygodnie, widywaliśmy się tylko i wyłącznie na scenie, a zaraz po koncercie, Rosie brała Perry'ego w swoje sidła. Nie było szans na choćby zamienienie kilku zdań.
Mieszkałam u Stevena, sama... Nikt ze mną nie rozmawiał. Queen byli w Anglii, Steve na odwyku, Joe z tą kurwą, Tom, Brad oraz Joey mieli swoje życie a i ja nie za bardzo miałam ochotę im się zwierzać.
Najbardziej teraz chciałam wrócić do Anglii, ale musiałam dokończyć mini trasę. Na szczęście zostały tylko 3 koncerty i mogę wracać do Johna i reszty... To tylko tydzień. 7 dni. Potem Anglia... nie, chwila. Nie mogę wracać do Londynu, za dwa tygodnie wraca Steven! Muszę tu zostać! Ewh, kuuurwa...
Wtedy rozległa się melodyjka z mojej komórki. Odebrałam, nawet nie sprawdzając kto dzwoni.
- Tak?
- Cassie, słońce, jak ja się kurwa stęskniłem... - usłyszałam głęboki głos Joe i miałam ochotę się popłakać ze szczęścia
- JOE!
- Słuchaj, nie mam za dużo czasu, Rose wyszła do sklepu... Jutro w naszej kafejce o 16, pasuje?
- TAK! - ok, ok, za dużo entuzjazmu
- Super! To do zobaczenia i...wiesz...kocham cię, siostrzyczko - powiedział czułym tonem
- Ja cię też - odparłam. My serio jesteśmy jak brat i siostra!
- To do zobaczenia! - dodał i zanim mu odpowiedziałam, rozłączył się. Z uśmiechem zaczęłam chodzić po domu podśpiewując 'Sweet Emotion'...
***
- Jesteś! - usłyszałam i odwróciłam się szybko
- Joe! - wstałam i wtuliłam się w niego mocno - Nie gadałam z nikim od dwóch tygodni!
- Biedna.... - mruknął, głaszcząc mnie po włosach. Zamówiliśmy jak zwykle dwa Cappuccino Chocolate Special i usiedliśmy w najbardziej zasłoniętym zakątku kawiarni...
*** Joe ***
Siedziała naprzeciwko mnie, cudowna jak zawsze. O wiele piękniejsza od Rose. O wiele lepsza. Cudowniejsza.
Dlaczego jestem z Rose?
Dobra. Przyznaj w końcu, Pereira, że się bujasz w Cassie. Kochasz ją, a Rose jest dla zmyły, żeby nie było.
Tak.
Kocham Cass. Kocham ją od czasu, kiedy byliśmy 'razem'... Ta jedna jedyna wspólna noc sprawiła, że wpadłem totalnie, po uszy. Ale ona MUSI być zajęta... Cóż. Ja się nie wtrącam...
- Joe. JOE! - ocknąłem się z myślowego transu
- Wybacz, zamyśliłem się...Coś mówiłaś?
- Mówiłam, że tęskniłam...
- Ja też... - kochanie - Nawet nie wiesz jak bardzo...
*** Cassie ***
Wtedy zadzwonił mój telefon
- Halo?
- Cass... - usłyszałam łkanie Stevena
- STEVE!?
- Zabierz mnie stąąąd... - wył - Zrobię wszystko, będę śpiewał, ale weź mnie stąd!
- Ale co sie stało, skarbie? - spytałam łagodnie
- Zabierz mnieee - powtarzał jak mantrę
- Daj mi pół godziny.
- Ale przyjedziesz?
- Oczywiście - odparłam i rozłączyłam się
- Co jest? - spytał Joe, kładąc swoją dłoń na mojej
- Steve dzwonił...Mam go natychmiast zabrać z odwyku...
- To dopiero połowa terapii...
- Może...nie wiem...muszę po niego jechać. Pożyczysz mi samochód? - pokiwał głową - Dziękuję, jesteś kochany - uśmiechnęłam się, wyciągając rękę po kluczyki - Odwieźć cię?
- Z buta wrócę, to kawałeczek.
- Dobrze - wstałam i przytuliłam go lekko - To na razie!
- No pa - uśmiechnął się szeroko i pomachał mi jeszcze. Wsiadłam w jego cudownego Mercedesa i pojechałam do kliniki, gdzie przebywał Steven.
Zaparkowałam i rozejrzałam się po budynku... Po chwili wrzasnęłam ze strachu.
- TYLER, CZY TY ZWARIOWAŁEŚ?! - Steven siedział na dachu z nogami spuszczonymi w dół i palił papierosa. Na mój wrzask odwrócił głowę.
- JESTEŚ! - odkrzyknął radośnie, wstając.
- Jezu, uważaj!
- Spoko - paroma skokami po drabince znalazł się na dole. Obrzuciłam go uważnym spojrzeniem.
- Steven, ile ty ważysz? - wypaliłam, kiedy stanął przy mnie.
- 56 kilogramów - odparł spokojnie, a mi opadła szczęka
- TY COKOLWIEK JESZ?!
- Zdarza się... - spuścił głowę, kręcąc trampkiem po betonie
- Czemu mam cię stąd zabrać?
- Mam dość, Cass! - chwycił mnie za ramiona - Nie będę brał, będę grał koncerty, chodził na próby ALE ZABIERZ MNIE Z TEGO PIERDOLONEGO PSYCHIATRYKA!
- To nie jest psychiatryk...
- ALE TAK WYGLĄDA!
- Nie skończyłeś terapii, wyglądasz jak anorektyk i zachowujesz się jak psychiczny, a ja mam cię stąd zabierać? - oburzyłam się
- Możesz mnie pilnować...Przysięgam, będę jadł!
- Będziesz ćpał?
- Nie będę! - prawie płakał
- Będziesz grzeczny?
- Taaaak! - rozkleił się totalnie. Milczałam dłuższą chwilę po czym uległam:
- Gdzie masz rzeczy, ciotencjo? - Tyler wyszczerzył się i poleciał po torbę. Chwilę później siedzieliśmy w samochodzie, słuchaliśmy radia i wyliśmy razem z The Kinks.
***
Pierwsza próba... Nie ukrywam, boję się. Przyszłam z Joe, Steven miał pojawić się za paręnaście minut, jak 'załatwię toaletowe sprawy' - wszystko jasne. Ufałam mu...Ale nie na tyle, żeby nie być niespokojna.
- Mam stracha o niego... - zwierzyłam się Perry'emu. Siedzieliśmy na murku przed studiem i rozmawialiśmy.
- Nie tylko ty...wiesz kim on dla mnie jest.
- Mhm... - usłyszałam parkujące na parkingu za budynkiem auto - Chyba przyjechał, chodź do środka...a ja jeszcze zaliczę toaletę - zaśmiałam się i poszłam do łazienki.
Kiedy załatwiłam potrzebę, weszłam tanecznym krokiem do studia i napotkałam scenę, jakiej się obawiałam. Joe, Joey, Tom i Brad grali jak zawsze, a Steve słaniał się przed mikrofonem, kompletnie nie wchodząc ani w dźwięk, ani w rytm. Perry posłał mi zrozpaczone spojrzenie, a ja skinięciem głowy kazałam mu przestać grać. Po chwili umilkły wszystkie instrumenty, a ja podeszłam do Tylera.
- CO MI DO KURWY OBIECAŁEŚ?! LEDWO WYSZEDŁEŚ, A JUŻ JESTEŚ ZAĆPANY?!
- Jaaaa....nieeeeje...steem.... - wyjąkał, opadając na kolana
- Wracasz na odwyk - powiedziałam stanowczo
- Nie! - wrzasnął histerycznie
- NIE PYTAM SIĘ CIEBIE O ZDANIE, WRACASZ I JUŻ! - odwrzasnęłam, wściekła jak nie wiem. Tyler umilkł i bez gadania pozwolił mi się odwieźć do kliniki.
- Myślałam, że mogę ci zaufać - powiedziałam z wyrzutem, wchodząc z nim do budynku i oddając w ręce lekarzy. Potem wróciłam do auta, bez słowa pożegnania.
- Nie płacz... - Joe, który wcześniej siedział z tyłu, teraz znajdował się na miejscu pasażera - Wszystko będzie dobrze... - oparłam mu głowę na ramieniu
- Wszystko się pierdoli, Joe...
*** Joe ***
Nie miałem serca powiedzieć jej, że nie tylko Steven ma styczność z dragami... Co z tego, że Brad i Tom ćpają jak ciule, nie? Co z tego, że Joey stał się alkoholikiem, nie? Ja...No dobra, ja CZASAMI biorę. Ale nie jestem uzależniony, Cassie by mi nie wybaczyła...A na to pozwolić nie mogę!
- Dobrze, że chociaż ty jesteś czysty... - mówiła, a ja obejmowałem ją w pasie, mając ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię
- Nie mów tak - odważyłem się w końcu - Muszę ci coś powiedzieć...
- A co takiego? - popatrzyła mi prosto w oczy
- My... Brad i Tom ćpają heroinę i kodeinę na potęgę, nie widać, bo cwele na próby są czyści... Joey się upija, dziennie, naprawdę dziennie...A...
- A ty? - chyba już wiedziała, co chcę jej przekazać - Joey, błagam, nie mów, że ty też to bierzesz...
- Zdarza mi się...ALE RZADKO! Ja...Przepraszam... - Cass w milczeniu zabrała głowę z mojego ramienia i strząsnęła moją rękę z jej pasa. Westchnąłem - Nie bądź zła...Proszę...
- ZAMKNIJ SIĘ, PEREIRA! - warknęła, odpalając silnik i ruszając na pełnym gazie. Widzisz Perry, spieprzyłeś sprawę po raz drugi w życiu...Brawo.
*** Cass ***
"CZASAMI biorę"... Te 'czasami' Joe można było widzieć na ostatnich trzech koncertach. Były do dupy. Totalnie do dupy. Perry grał na odwal, stojąc w jednym miejscu z twarzą zasłoniętą włosami, Tom i Brad podobnie, a Joey odurzony alkoholem, uderzał w perkusję jak chciał. Tu werbel, tam hi-hat, tu stopa - i wychodził misz masz.
Nie byłam w stanie dłużej na to patrzeć.
- Ogarnijcie się w końcu! - krzyknęłam po ostatnim koncercie, kiedy odpoczywaliśmy w garderobie - Joe! - podniosłam mu głowę. Gitarzysta był totalnie naćpany, kiwał się tylko i prawie nie kontaktował. Ukryłam twarz w dłoniach - Rozumiem, że chcecie końca Aerosmith, tak? - w odpowiedzi Joe wymruczał coś niezrozumiałego pod nosem - Idźcie do domu. Idźcie - pokręciłam głową - Zobaczymy się, jak ogarniecie tyłki. Wracam do Anglii.
- Eeeeaeeejaktooo? - wybełkotał Perry
- Normalnie, nara - wstałam i w scenicznych ciuchach opuściłam teren koncertu.
3 godziny później siedziałam już w samolocie do Londynu...
*********************************************************
- Halo?
- John...?
- Cassie!
- Przyjedziesz po mnie na lotnisko?
- Jesteś w Anglii!?
- Mhm...Wszystko wyjaśnię później, przyjedź po mnie najpierw.
- Jasne, czekaj w terminalu A - odparł. Skierowałam się w wyznaczone miejsce a po chwili poczułam wibracje w kieszeni. Dostałam smsa!
"David Geffen mi powiedział...Podobno rozwiązaliście Aerosmith...Nie mam do czego wracać?"
"Joe, Tom i Brad są zwykłymi ćpunami a Joey to alkoholik" - odpisałam
"Przykro mi, siostra...Ja...ewh ;-; nieważne"
"Jak wyjdziesz z odwyku...daj znać"
"Dam <3 I ten...dobranoc"
"Śpij dobrze, Steve" - w momencie kiedy zdążyłam odpisywać, John objął mnie mocno i zawołał cicho:
- NIESPODZIANKA! - uśmiechnęłam się, obejmując go za szyję
- Cześć, kochanie - pocałowaliśmy się mocno - Aerosmith się rozpadli.
- CO?! - w drodze do domu opowiedziałam mu wszystko. Deaky tylko kiwał głową ze zrozumieniem.
- Fatalnie...
- Mhm... - odmruknęłam
- Wszystko będzie dobrze, mała - pocieszył mnie
- Mam wyrzuty sumienia...Zostawiłam ich samych z nałogami...
- To nie twoja sprawa, Cassey. Chcieli, to mają.
- Spierdoliłam ich zespół.
- NIE! NIEPRAWDA! SAMI GO SPIERDOLILI! - krzyknął
- W sumie...ja ich do ćpania nie zachęcałam...
- No widzisz. Już, nie przejmuj się, są dorośli - cmoknął mnie w policzek - Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłem, kochanie.
- Ja za tobą też... - odparłam cicho. Zatrzymaliśmy się pod domem Johna. Niemal zapomniałam już, jak wygląda jego willa...
- Skarbie...? - usłyszałam w lewym uchu cichy szept Deaky'ego
- Tak?
- Ewh... - delikatnie objął mnie w pasie - Co mam zrobić, żebyś była szczęśliwa?
- Niech wszyscy Aerosi przestaną pić i ćpać, reaktywują zespół... Więcej mi nie trzeba... - John objął dłońmi moją twarz. Patrzyliśmy sobie w oczy, a ja poczułam, jak po policzkach płyną mi łzy - Wszystko się popierdoliło, Deacks...
- Ciiii...Z nami w porządku...Z resztą Queen też...Tylko Aero...To też się rozwiąże, zobaczysz.
- Boję się o nich, że...
- Oh, cicho już - fuknął, wpijając mi się w usta. Po chwili poczułam, jak coś miękkiego ociera mi się o nogę
- Co do... Steven! - ucieszyłam się, kucając przy 6 letnim już labradorze, który szalał ze szczęścia, że mnie widzi. John uśmiechnął się leciutko, czekając aż skończę się bawić z pieskiem.
Po chwili wstałam i wzięłam Johna za rękę.
- Mam prośbę...Zrobisz coś dla mnie?
- Wszystko co zechcesz!
- Spraw, bym zapomniała... - szepnęłam, ciągnąc go do sypialni. Zamknął za nami drzwi, a po chwili cały problem z Aerosmith wyparował mi z głowy...
*** MIESIĄC PÓŹNIEJ ***
- Jak on się nazywa?
- Jego pseudonim to Pete Towned...
- Rozprowadza prochy i morduje, z tego co widzę...
- Mhm - Chris podawał mi kolejne dokumenty. Tak. Pracuję sobie w CIA, mieszkamy z Johnem razem... A Aero nadal dążą do autodestrukcji. Wiedziałam tylko, że Steven niedawno wyszedł z odwyku i jest total total czysty, a podobno Joe też jakoś tam się ogarnia...Ale nieważne w sumie.
- Co z nim zrobimy?
- Musisz go odnaleźć, zebrać jak najwięcej informacji, resztą zajmą się nasi antyterroryści. Tylko... - podał mi jasnoblond perukę i soczewki w pudełeczku - Nie daj się dorwać, Jackie Smoke.
- Wow, jakie fajne imię! - skomentowałam, chowając rzeczy do torby
- Dasz sobie radę?
- Pewnie!
- Więc tu masz wizytówkę gościa, pójdziesz do niego i powiesz, że chcesz zamówić sobie 300 gram heroiny, 300 gram kokainy i 200 gram kodeiny. Kasę dostaniesz... No i twoim pierwszym zadaniem będzie wybadanie prawdziwego nazwiska tego człowieka. Nie mów za dużo o sobie, gość jest zdolny dać ci kulkę w łeb... Uważaj na siebie, ok?
- Jasne - wzięłam od Chrisa pieniądze i poszłam się przebrać.
Godzinę później stałam przed małym sklepikiem, schowanym w ciemnej, ciasnej uliczce. Weszłam do środka.
- Witam - odezwał się głęboki, cichy głos
- Przyszłam po prochy - powiedziałam, siadając na krześle. Domniemany Pete odwrócił się do mnie twarzą i mruknął:
- Czego chcesz?
- 300 gram heroiny, 300 gram kokainy i 200 gram kodeiny oraz pańską wizytówkę. Podobno ma pan najlepszy towar w całym Londynie - odparłam pewnie
- Masz forsę? - wyjęłam z kieszeni plik banknotów i po chwili szłam z powrotem do agencji, z workiem pełnym narkotyków i wizytówką niejakiego Josepha Hirta...
JOSEPH...PEREIRA...
Nie! Stop!
- Masz? - Christopher podleciał do mnie zaraz gdy weszłam do biura. Rzuciłam mu wszystko na biurko - Super, jesteś nieoceniona! - poklepał mnie po plecach z uznaniem.
- Dzięki, to moja robota - odparłam niedbale - Będę spadała.
- Przejrzyj w domu te papiery, ok?
- Spoko, to narka!
- Nara - wyszłam z biura, kierując się do wyjścia.
Joseph Hirt... Joseph...Joe... KURWA MAĆ!
***
Mijały leniwe, spokojne dni wypełnione zbieraniem informacji o Hircie. Queen pracowali nad płytą, ja nad sprawą Josepha i praktycznie nie było nas (mnie i Johna) na chacie. No cóż.
Dziś miałam iść od magazynu Hirta, odebrać 'towar'. Jak zwykle spokojnie weszłam do pomieszczenia i... ktoś brutalnie złapał mnie w pasie.
Jednym szarpnięciem za włosy, rzucili mnie na ziemię, jednak zaraz się podniosłam. Stałam twarzą w twarz z Josephem Hirtem, szefem całego gangu. Usiłowałam być spokojna, ale w środku trzęsłam się ze strachu. Moje ręce zwinięte w pięści były mokre od potu.
- Nonono,
Jackie Smoke...a raczej...Cassandra Ternent... - zaczął Joseph, a ja
drgnęłam. SKĄD ON MA MOJE DANE?! - Więc w końcu się spotykamy...w lepszych okolicznościach -
zaczął chodzić dookoła mnie, a dwójka jego ludzi nadal mnie trzymała,
jeden za włosy, drugi za ramię - A teraz grzecznie przekażesz mi
kluczyk, który otwiera szafkę, gdzie masz swoją broń, legitymacją i
teczkę, w której znajdują się wszystkie dokumenty CIA, mam rację? -
milczałam - PYTAŁEM O COŚ! - uderzył mnie otwartą dłonią w policzek -
ODPOWIADAJ!
- Tak...
- Więc poproszę - wyciągnął rękę
- Nie.
- Nie?
- Nie - odparłam twardo, a wtedy Hirt uśmiechnął się ironicznie i zawołał:
- LICHT! - wszedł barczysty brunet trzymający mocno związanego... JOHNA?! Poczułam, że uginają się pode mną kolana - To jak będzie? - Joseph podszedł bardzo blisko mnie. Spojrzałam w oczy mojemu narzeczonemu i starałam za wszelką cenę się nie rozpłakać.
- Nie dam ci tego...
- Nie dasz? Ach tak? Licht! - mięśniak trzymający Johna wyjął z tylnej kieszeni pistolet i przyłożył basiście do skroni. Po chwili mojego milczenia odbezpieczył broń.
- NIE STRZELAJ! - wrzasnęłam histerycznie, a łzy pociekły mi po twarzy. Hirt wziął od Lichta pistolet i zaczął jeździć palcem po spuście.
Pokonując palący wstyd, upadłam na kolana
- Błagam...zrobię wszystko...tylko nie strzelaj! - płakałam jak idiotka, klęcząc przed szefem bandy. Podszedł do mnie, chwytając mnie za włosy i boleśnie podnosząc z klęczek.
- Dasz mi teczkę, a ja puszczę was wolno. Nie dasz, zastrzelimy tego cwela - syknął, a ja przełknęłam ślinę. Sytuacja wydawała się bez wyjścia. Przesunęłam wzrok na Deacona; zawsze opanowany i spokojny, teraz cały się trząsł.
- N...nie rób...mu....krzywdy....błagam....ja go kocham... - jęknęłam zrozpaczona
- Ojej, no coś takiego...DAWAJ KURWA TECZKĘ! - szef gangu zaczynał się wkurwiać
- Nie zdradzę CIA...
- Licht...
- NIE! - zaprotestowałam, a Hirst po raz kolejny opuścił pistolet - Proszę kurwa błagam...idźmy na kompromis...nie róbcie mu krzywdy... - wyłam, nie hamując już płaczu, a Joseph śmiał się ironicznie.
- Krótka piłka. Dasz nam kluczyk czy nie?
- Nie dam, ale... - moje słowa przerwał huk wystrzału i odgłos ciała osuwającego się na podłogę. Wrzasnęłam najgłośniej w moim życiu i upadłam na ziemię, waląc pięściami w podłogę:
- O BOŻEEEE... O BOŻE, WY JEBANE CHUJE... - wyłam, niemal się dusząc od płaczu - NIE DAM WAM KURWA ŻADNEGO KLUCZYKA...JAK WY DO CHUJA MOGLIŚCIE! - nie mogłam oderwać wzroku od leżącego bezwładnie ciała Johna. Po chwili zimna stal dotknęła mojej skroni.
- Wstawaj, dziwko - syknął Hirt, a dwóch jego kolesi siłą postawiło mnie do pionu. Płakałam jak jeszcze nigdy wcześniej, łzy zasłaniały mi widok. Nie czułam ani tego, że jestem cała w krwi, ani tego, że boli mnie każdy centymetr ciała... Przed oczami miałam tylko moment wystrzału i głuchy dźwięk spadającego bezwładnie ciała.
- MOŻESZ MNIE ZABIĆ, TĘPY CIULU! ZABRAŁEŚ MI MÓJ SENS ŻYCIA, WIĘC RÓWNIE DOBRZE MOŻESZ MNIE ZASTRZELIĆ! - wrzeszczałam, plując mu w twarz, ale Joseph nic sobie z tego nie robił. Jeden z jego osiłków uderzył kolanem w mój bok. Zobaczyłam już tylko ciemność... Potem nie było nic.
- Tak...
- Więc poproszę - wyciągnął rękę
- Nie.
- Nie?
- Nie - odparłam twardo, a wtedy Hirt uśmiechnął się ironicznie i zawołał:
- LICHT! - wszedł barczysty brunet trzymający mocno związanego... JOHNA?! Poczułam, że uginają się pode mną kolana - To jak będzie? - Joseph podszedł bardzo blisko mnie. Spojrzałam w oczy mojemu narzeczonemu i starałam za wszelką cenę się nie rozpłakać.
- Nie dam ci tego...
- Nie dasz? Ach tak? Licht! - mięśniak trzymający Johna wyjął z tylnej kieszeni pistolet i przyłożył basiście do skroni. Po chwili mojego milczenia odbezpieczył broń.
- NIE STRZELAJ! - wrzasnęłam histerycznie, a łzy pociekły mi po twarzy. Hirt wziął od Lichta pistolet i zaczął jeździć palcem po spuście.
Pokonując palący wstyd, upadłam na kolana
- Błagam...zrobię wszystko...tylko nie strzelaj! - płakałam jak idiotka, klęcząc przed szefem bandy. Podszedł do mnie, chwytając mnie za włosy i boleśnie podnosząc z klęczek.
- Dasz mi teczkę, a ja puszczę was wolno. Nie dasz, zastrzelimy tego cwela - syknął, a ja przełknęłam ślinę. Sytuacja wydawała się bez wyjścia. Przesunęłam wzrok na Deacona; zawsze opanowany i spokojny, teraz cały się trząsł.
- N...nie rób...mu....krzywdy....błagam....ja go kocham... - jęknęłam zrozpaczona
- Ojej, no coś takiego...DAWAJ KURWA TECZKĘ! - szef gangu zaczynał się wkurwiać
- Nie zdradzę CIA...
- Licht...
- NIE! - zaprotestowałam, a Hirst po raz kolejny opuścił pistolet - Proszę kurwa błagam...idźmy na kompromis...nie róbcie mu krzywdy... - wyłam, nie hamując już płaczu, a Joseph śmiał się ironicznie.
- Krótka piłka. Dasz nam kluczyk czy nie?
- Nie dam, ale... - moje słowa przerwał huk wystrzału i odgłos ciała osuwającego się na podłogę. Wrzasnęłam najgłośniej w moim życiu i upadłam na ziemię, waląc pięściami w podłogę:
- O BOŻEEEE... O BOŻE, WY JEBANE CHUJE... - wyłam, niemal się dusząc od płaczu - NIE DAM WAM KURWA ŻADNEGO KLUCZYKA...JAK WY DO CHUJA MOGLIŚCIE! - nie mogłam oderwać wzroku od leżącego bezwładnie ciała Johna. Po chwili zimna stal dotknęła mojej skroni.
- Wstawaj, dziwko - syknął Hirt, a dwóch jego kolesi siłą postawiło mnie do pionu. Płakałam jak jeszcze nigdy wcześniej, łzy zasłaniały mi widok. Nie czułam ani tego, że jestem cała w krwi, ani tego, że boli mnie każdy centymetr ciała... Przed oczami miałam tylko moment wystrzału i głuchy dźwięk spadającego bezwładnie ciała.
- MOŻESZ MNIE ZABIĆ, TĘPY CIULU! ZABRAŁEŚ MI MÓJ SENS ŻYCIA, WIĘC RÓWNIE DOBRZE MOŻESZ MNIE ZASTRZELIĆ! - wrzeszczałam, plując mu w twarz, ale Joseph nic sobie z tego nie robił. Jeden z jego osiłków uderzył kolanem w mój bok. Zobaczyłam już tylko ciemność... Potem nie było nic.
***
-
Ternent! TERNENT, KURWA! - potrząsano mną jak lalką. Nie czułam już
bólu, nie czułam lepkości krwi, smrodu prochu strzelniczego. Nie
słyszałam chrupania mojej kości nadgarstka. Nie czułam nic oprócz
ogromnego bólu psychicznego, nieporównywalnego z niczym innym.
- Dajcie mi pistolet... - szepnęłam, podnosząc się. Nadal znajdowaliśmy się w hali, ale tym razem krążyli tu nie ludzie Hirta, a agenci CIA.
- Nie - twardy ton Christophera nieco mnie otrząsnął
- TY TĘPY CHUJU, NIE ROZUMIESZ, ŻE ZABILI MI JOHNA?! - wrzasnęłam, płacząc głośno i wyrywając się Poys'owi
- TERNENT, DO CHUJA!
- ZOSTAW MNIE I DAJ MI TEN PISTOLET! - wstałam, kopiąc mojego kompana w brzuch. Doczołgałam się resztkami sił do broni i już miałam zapodać kulkę w głowę, kiedy ktoś wyrwał mi pistolet z ręki....
- Co do... ROGER!? - perkman kucnął przy mnie, przytulając mnie mocno
- Cass...Ja...Kurwa, tak mi cholernie...przykro...
- ZAMKNIJ SIĘ - warknęłam, nadal łkając jak idiotka
- Ciiiii...Już cicho. Nic nie mów... - szepnął, a ja... zamilkłam. Rog wziął mnie na ręce. Dopiero wtedy poczułam jaka jestem słaba...
- Coś cię boli? Cass? CASS! - wrzeszczał. Słyszałam to jak przez mgłę - CASS, ODEZWIJ SIĘ! CASSANDRA! - ponownie odpłynęłam w kojącą ciemność.
- Dajcie mi pistolet... - szepnęłam, podnosząc się. Nadal znajdowaliśmy się w hali, ale tym razem krążyli tu nie ludzie Hirta, a agenci CIA.
- Nie - twardy ton Christophera nieco mnie otrząsnął
- TY TĘPY CHUJU, NIE ROZUMIESZ, ŻE ZABILI MI JOHNA?! - wrzasnęłam, płacząc głośno i wyrywając się Poys'owi
- TERNENT, DO CHUJA!
- ZOSTAW MNIE I DAJ MI TEN PISTOLET! - wstałam, kopiąc mojego kompana w brzuch. Doczołgałam się resztkami sił do broni i już miałam zapodać kulkę w głowę, kiedy ktoś wyrwał mi pistolet z ręki....
- Co do... ROGER!? - perkman kucnął przy mnie, przytulając mnie mocno
- Cass...Ja...Kurwa, tak mi cholernie...przykro...
- ZAMKNIJ SIĘ - warknęłam, nadal łkając jak idiotka
- Ciiiii...Już cicho. Nic nie mów... - szepnął, a ja... zamilkłam. Rog wziął mnie na ręce. Dopiero wtedy poczułam jaka jestem słaba...
- Coś cię boli? Cass? CASS! - wrzeszczał. Słyszałam to jak przez mgłę - CASS, ODEZWIJ SIĘ! CASSANDRA! - ponownie odpłynęłam w kojącą ciemność.
***
- Mhm...
- A zgon...Po strzale?
- Tak, zgon nastąpił po chwili od strzału...
- Przeszło...?
- Tak...Centralnie przez cały płat górny...
- Czyli...Czyli nie miał szans?
- Nie miał...Nie mów jej tego...
- Nie?
- Nie, nie, jeszcze nie...Najpierw musi troszkę dojść do siebie...
- Ok, rozumiem... Mogę zostać z nią sam?
- Jasne! To...to do widzenia!
- Dzięki, nara... - poczułam, że ktoś głaszcze mnie po policzku. Otworzyłam oczy i ujrzałam zatroskaną twarz Tylera.
- Steve...? - szepnęłam, z trudem unosząc się na łokciach
- Tak, kochanie, Steve. Jak się czujesz?
- Ja...nadgarstek mnie boli...i trochę głowa...ale tak to w porządku...
- To dobrze - posłał mi słaby uśmiech
- A gdzie...gdzie jest Deaky?
- A zgon...Po strzale?
- Tak, zgon nastąpił po chwili od strzału...
- Przeszło...?
- Tak...Centralnie przez cały płat górny...
- Czyli...Czyli nie miał szans?
- Nie miał...Nie mów jej tego...
- Nie?
- Nie, nie, jeszcze nie...Najpierw musi troszkę dojść do siebie...
- Ok, rozumiem... Mogę zostać z nią sam?
- Jasne! To...to do widzenia!
- Dzięki, nara... - poczułam, że ktoś głaszcze mnie po policzku. Otworzyłam oczy i ujrzałam zatroskaną twarz Tylera.
- Steve...? - szepnęłam, z trudem unosząc się na łokciach
- Tak, kochanie, Steve. Jak się czujesz?
- Ja...nadgarstek mnie boli...i trochę głowa...ale tak to w porządku...
- To dobrze - posłał mi słaby uśmiech
- A gdzie...gdzie jest Deaky?
*** STEVEN ***
- Yhm... - zająknąłem się. Właśnie. I CO KURWA TERAZ? - W sumie nie wiem. Potem o niego spytamy, ok?
- Jasne... - nic nie pamiętałam. Co ja tutaj robię? - Steven, chcę się przejść. Teraz, sama.
- W porządku. Ja na kilka godzin skoczę do domu, potem Perry przyjdzie - pomógł mi wstać, przytuliliśmy się i pocałowaliśmy - Na raźka, sister!
- No pa - odparłam,wychodząc na korytarz. Zaglądałam w otwarte drzwi niektórych sal, posyłając pacjentom uśmiechy. W końcu natrafiłam na drzwi za którymi była cisza. Weszłam do środka... Na ten widok uderzyła mnie fala wspomnień...
- Jasne... - nic nie pamiętałam. Co ja tutaj robię? - Steven, chcę się przejść. Teraz, sama.
- W porządku. Ja na kilka godzin skoczę do domu, potem Perry przyjdzie - pomógł mi wstać, przytuliliśmy się i pocałowaliśmy - Na raźka, sister!
- No pa - odparłam,wychodząc na korytarz. Zaglądałam w otwarte drzwi niektórych sal, posyłając pacjentom uśmiechy. W końcu natrafiłam na drzwi za którymi była cisza. Weszłam do środka... Na ten widok uderzyła mnie fala wspomnień...
John leżał na łóżku z głową owiniętą bandażem. Był podłączony do respiratora, jednak ja wiedziałam, że to już na nic.
Podeszłam blisko i przejechałam palcami po jego chłodnym policzku. Z moich oczy popłynęły łzy.
- BOŻE...JEŚLI ISTNIEJESZ...POWIEDZ MI ZA CO? ZA CO? DLACZEGO MI GO ODEBRAŁEŚ? - krzyknęłam, padając na kolana - JAKA BYŁAM GŁUPIA! GŁUPIA, TĘPA DEBILKA! - łkałam głośno. Po chwili podniosłam się, znalazłam pusty aktualnie gabinet jakiegoś lekarza, po czym podeszłam do szafki z lekami. Znalazłam medykamenty zawierające cyjanek i inne trujące substancje i zabrałam to do pokoju Deaky'ego. Ściskałam w dłoniach tabletki, płacząc i klnąc na wszystko co się da. Otwarłam pierwsze opakowanie i wysypałam lśniące kapsułki na dłoń. Cyjanek. Tak mi przyszło umrzeć...
Spojrzałam na spokojną twarz Johna. Rozpacz rozsadzała mnie od środka, nie mogłam wyobrazić sobie, że mam żyć BEZ NIEGO! Sama? Przecież nikogo tak nie pokocham jak jego... Po co mi żyć? Mój sens istnienia został mi odebrany... Czas na mnie. Dalej, Cass, to tylko głupie tabletki...
Wzięłam do ust garść kapsułek. Dawka śmiertelna. Łatwo było mi to policzyć... Odkręciłam butelkę wody, napiłam się i połknęłam.
Chwyciłam Johna za rękę. Po chwili poczułam delikatne uczucie słabości.
- Cassie! CAAAASSIEEEE! - do sali zajrzał Perry. Chwiałam się już na nogach.
- Cass, kochanie! - przytulił mnie mocno - Nic ci nie jest? - osłabłam mu w ramionach - Cassie...?
- Cy...ja..nek... - powiedziałam z trudem i po chwili straciłam kontakt ze światem.
Podeszłam blisko i przejechałam palcami po jego chłodnym policzku. Z moich oczy popłynęły łzy.
- BOŻE...JEŚLI ISTNIEJESZ...POWIEDZ MI ZA CO? ZA CO? DLACZEGO MI GO ODEBRAŁEŚ? - krzyknęłam, padając na kolana - JAKA BYŁAM GŁUPIA! GŁUPIA, TĘPA DEBILKA! - łkałam głośno. Po chwili podniosłam się, znalazłam pusty aktualnie gabinet jakiegoś lekarza, po czym podeszłam do szafki z lekami. Znalazłam medykamenty zawierające cyjanek i inne trujące substancje i zabrałam to do pokoju Deaky'ego. Ściskałam w dłoniach tabletki, płacząc i klnąc na wszystko co się da. Otwarłam pierwsze opakowanie i wysypałam lśniące kapsułki na dłoń. Cyjanek. Tak mi przyszło umrzeć...
Spojrzałam na spokojną twarz Johna. Rozpacz rozsadzała mnie od środka, nie mogłam wyobrazić sobie, że mam żyć BEZ NIEGO! Sama? Przecież nikogo tak nie pokocham jak jego... Po co mi żyć? Mój sens istnienia został mi odebrany... Czas na mnie. Dalej, Cass, to tylko głupie tabletki...
Wzięłam do ust garść kapsułek. Dawka śmiertelna. Łatwo było mi to policzyć... Odkręciłam butelkę wody, napiłam się i połknęłam.
Chwyciłam Johna za rękę. Po chwili poczułam delikatne uczucie słabości.
- Cassie! CAAAASSIEEEE! - do sali zajrzał Perry. Chwiałam się już na nogach.
- Cass, kochanie! - przytulił mnie mocno - Nic ci nie jest? - osłabłam mu w ramionach - Cassie...?
- Cy...ja..nek... - powiedziałam z trudem i po chwili straciłam kontakt ze światem.
***
Siedziałem jak otępiały. Dopiero co mnie obudzono. Lekarze mówią, że to cud, że po dostaniu kulki w skroń, jeszcze żyję...
ŻYJĘ?!
Nie czuję, żebym żył...
ŻYJĘ?!
Nie czuję, żebym żył...
- John...odezwij się wreszcie...
- Po co? Cassie się... zabiła, stary... Dla mnie - szeptałem z bólem
- Czyszczą jej organizm z cyjanku... Jeszcze szansa jest! - pocieszał nieprzekonująco Tyler
- Nie pierdol... Już mogę umierać...
- Ułożysz sobie życie na nowo... Może z kobietą, może sam... Ale ułożysz! Masz Rogera, Briana, Freda, Joe, mnie... Żyj, John!
- Idę tam do niej - zerwałem się z krzesła i poszedłem na salę. Cassey była właśnie po płukaniu żołądka, lekarzy już nie było, byliśmy w sali tylko we dwoje. Siedziałem przy niej dość długo, jednak w końcu... OTWORZYŁA OCZY!
*** Cass ***
Czy ja już umarłam...? Oboje nie żyjemy, tak? To sen?
- John...? - wyszeptałam słabym głosem, a wtedy basista chwycił moją dłoń i zaczął cichutko mi śpiewać. CZYLI JEDNAK...OBOJE ŻYJEMY!
Nagle usłyszałam łomot i do sali wpierdzielili się Steven i Joe. Nigdy nie wyglądali tak dobrze jak teraz... Perry ujrzał mnie żywą, podbiegł i zaczął mnie ściskać i pokrzykiwać:
- Cass, kochanie! Jak dobrze... Oh, jak dobrze, że żyjesz... - tuliłam się do niego mocno. Już zapomniałam o urazie. Liczyło się tylko to, że byli przy mnie.
*** John ***
JAK?! 'KOCHANIE?!' CZYLI JEDNAK!
Już miałem się wydrzeć na tą dwójkę, kiedy Steve pociągnął mnie na korytarz.
- Nie denerwuj się, Deacon, oni są najlepszymi przyjaciółmi i traktują się jak rodzeństwo, naprawdę...
- Serio?
- Tak! Przysięgam ci! Przecież Cassey ma ciebie, a Joe ma Rose!
- Na pewno?
- Tak, John, na pewno.
- Sorry...już myślałem... - odwróciłem się i wróciłem na salę. Podszedłem do mojej kochanej Cass i ukucnąłem przy jej łóżku - Przepraszam, kochanie...
- Za co? - spytała zdziwiona
- Za wszystko - odparłem, wpijając się namiętnie w jej wargi.
*** Cass ***
Usiłowałam ignorować dziwnie... zazdrosne spojrzenie Joe. Skupiłam się na miękkich wargach Johna i dosłownie rozpływałam się ze szczęścia.
Po chwili Deaky odkleił się ode mnie.
- Joe... - zaczął
- Tak?
- Przepraszam.
- Ja w sumie też...
- Zostaniemy przyjaciółmi?
- Jasne! - ucieszył się Pereira i mężczyźni mocno się uścisnęli. Poczułam pod powiekami łzy wzruszenia. Teraz będzie dobrze. MUSI BYĆ DOBRZE!
- Po co? Cassie się... zabiła, stary... Dla mnie - szeptałem z bólem
- Czyszczą jej organizm z cyjanku... Jeszcze szansa jest! - pocieszał nieprzekonująco Tyler
- Nie pierdol... Już mogę umierać...
- Ułożysz sobie życie na nowo... Może z kobietą, może sam... Ale ułożysz! Masz Rogera, Briana, Freda, Joe, mnie... Żyj, John!
- Idę tam do niej - zerwałem się z krzesła i poszedłem na salę. Cassey była właśnie po płukaniu żołądka, lekarzy już nie było, byliśmy w sali tylko we dwoje. Siedziałem przy niej dość długo, jednak w końcu... OTWORZYŁA OCZY!
*** Cass ***
Czy ja już umarłam...? Oboje nie żyjemy, tak? To sen?
- John...? - wyszeptałam słabym głosem, a wtedy basista chwycił moją dłoń i zaczął cichutko mi śpiewać. CZYLI JEDNAK...OBOJE ŻYJEMY!
Nagle usłyszałam łomot i do sali wpierdzielili się Steven i Joe. Nigdy nie wyglądali tak dobrze jak teraz... Perry ujrzał mnie żywą, podbiegł i zaczął mnie ściskać i pokrzykiwać:
- Cass, kochanie! Jak dobrze... Oh, jak dobrze, że żyjesz... - tuliłam się do niego mocno. Już zapomniałam o urazie. Liczyło się tylko to, że byli przy mnie.
*** John ***
JAK?! 'KOCHANIE?!' CZYLI JEDNAK!
Już miałem się wydrzeć na tą dwójkę, kiedy Steve pociągnął mnie na korytarz.
- Nie denerwuj się, Deacon, oni są najlepszymi przyjaciółmi i traktują się jak rodzeństwo, naprawdę...
- Serio?
- Tak! Przysięgam ci! Przecież Cassey ma ciebie, a Joe ma Rose!
- Na pewno?
- Tak, John, na pewno.
- Sorry...już myślałem... - odwróciłem się i wróciłem na salę. Podszedłem do mojej kochanej Cass i ukucnąłem przy jej łóżku - Przepraszam, kochanie...
- Za co? - spytała zdziwiona
- Za wszystko - odparłem, wpijając się namiętnie w jej wargi.
*** Cass ***
Usiłowałam ignorować dziwnie... zazdrosne spojrzenie Joe. Skupiłam się na miękkich wargach Johna i dosłownie rozpływałam się ze szczęścia.
Po chwili Deaky odkleił się ode mnie.
- Joe... - zaczął
- Tak?
- Przepraszam.
- Ja w sumie też...
- Zostaniemy przyjaciółmi?
- Jasne! - ucieszył się Pereira i mężczyźni mocno się uścisnęli. Poczułam pod powiekami łzy wzruszenia. Teraz będzie dobrze. MUSI BYĆ DOBRZE!
NUDNE????? TY SOBIE CHYBA ŻARTUJESZ!!!!! JEZU JA MIAŁAM OCHOTĘ SAMA SKOCZYĆ Z PARAPETU KIEDY MYŚLAŁAM, ŻE JOHN KURWA NIE ŻYJE NIE RÓB MI TAK NIGDY WIĘCEJ ;_____________________________; NIGDY ;_____________________;
OdpowiedzUsuńLepiej żeby Cassie się odizolowała od Joe, ona go nie kocha. Ona będzie Cassie Deacon, a nie kurwa Perry : // to nawet nie wygląda ładnie Cassie Perry nie, nie, nie >;CC
Szczerze powiem, że jeszcze większy miałam zawał jak ona zażywała ten jebany cyjanek (troszku scenka jak w romeo i juliixD).
No to ten... z wielkim bananem na twarzy czekam bardzo BARDZO niecierpliwie na nowy rozdział (mam nadzieję pełen jeszcze większych emocji i cukrów:D)
Właśnie spakowalam Perrunia do paczki i leci sobie na krym :'--)
OdpowiedzUsuń~ kochanka wielebnego ~
Hahahaha na Krym ? Na Majdan go XDD
Usuńmożecze hejtowacz bo nje jestecze into polityka ale mówię wam wojna będże
Usuń