czwartek, 26 czerwca 2014

Wstyd...

Ale mi wstyd... tyle mnie tu nie było... eh. Spróbuję w weekend zabrać się za rozdział... i mam pytanie. Czy ktoś tu ogląda Glee i shippuje Klaine? :333

niedziela, 4 maja 2014

Libster Award po raz drugi :3 + spóźniony roczek

Zostałam nominowana do Libster Award za co szalenie dziękuję <3 <3 <3

http://ispreadyourwingsandflyaway.blogspot.com/p/blog-page.html -------> tu są moi nominowani, więcej nic nie robię z tą nagrodą [taki to ze mnie leniuszek :3]

❤ ❤ ❤ 


Dodatkowo, dokładnie 21 kwietnia minął roczek mojego bloga :3 Już rok jestem w blogosferze i mam nadzieję, że kolejne lata i opowiadania przede mną :D



P.S. Rozdział 25 już się pisze ;)

czwartek, 17 kwietnia 2014

Queen rules, rules of music - PART 24

 Wybaczcie za przerwę, miałam zastój... I jak ktoś to w ogóle czyta, to czekam na komentarz! :D

*************

- No i jak tam? Dwa dni przed świętami, a wy z wizytą - przywitała się z uśmiechem lekarka - Kładź się, Cassie... To już prawie 5 miesiąc, co?
- No, jeszcze tydzień - uśmiechnęłam się lekko, podwijając koszulkę. Joe stanął się obok i głaskał moją dłoń.
- Dbasz o nią, Joe? - dopytywała się lekarka, która zwracała się już do nas po imieniu.
- Dbam, dbam - odparł - W końcu to moja żona!
- O, naprawdę?! Już!? Nic nie wiem, gratulacje!
- Dziękujemy... No, to jak maluszek?
- Za miesiąc się dowiecie płci... a teraz... hm... - przypatrywała się obrazowi na ekranie - Cass, ja cię nie chcę straszyć, ale... wydaje mi się, że tu jest dwójka...
- ŻE CO? - poczułam, że robi mi się słabo - Bliźniaki?
- Sama zobacz... albo i nie...? Nie widać dokładnie... - odwróciła do mnie ekran - Poczekaj chwilę - przełączała coś przez chwilę na maszynie do USG - O teraz... Nie, nie, jest jedno - roześmiała się. Wtedy usłyszeliśmy głośne 'uffff' i zaczęłyśmy chichotać na całego.
- Co, Joe, już się przestraszyłeś? - zażartowałam
- Żebyś wiedziała... - odparł z ulgą w głosie i cmoknął mnie w policzek.


***


- Steven...? Steven? Steven! STEVEN! - usłyszałem wołanie Emily. Kurwakurwakurwa, jestem w dupie!
Szybko pobudziłem moje ruchy, ruszając bardziej łyżką na której podgrzewałem upragnioną działkę heroiny. Za długo wytrzymałem bez... Od dwóch tygodni sobie biorę, ale mało, serio... Najwyżej dwie ćwiartki dziennie.
- STEVEN, NO!
- Już, już, momencik! - spanikowałem.
- Co ty tam robisz w tej łazience?!
- Ja... eee... mam randkę z kiblem! - wymyśliłem na poczekaniu.
- Od 15 minut? - Em zaczynała się wkurzać.
- Problemy żołądkowe noooo, zrozum... - jęknąłem, przelewając w końcu narkotyk do strzykawki. Zręcznie zapiąłem na ramieniu pasek i raz-dwa wkułem się w żyłę. Ooooooh yes...
Przepłukałem sprzęt, schowałem go za spłuczkę, umyłem ręce i wyszedłem, teatralnie się krzywiąc.
- Żyjesz? - spytała podejrzliwie moja dziewczyna - Chciałabym ci coś powiedzieć...
- Jasne! - byłem zgrzany i było mi w sumie wszystko jedno.
- Bo ja ci chciałam powiedzieć... że... - widać, że się denerwowała.
- No mów, skarbie - uśmiechnąłem się.
- Chodzi o to, że jestem w 2 miesiącu ciąży - wypaliła, a mi opadła kopara.
- Ale... ale... jak to w ciąży... że... że ja? Znaczy... Że ze mną?
- Tak, z tobą, Steven.
- Ale jakim cudem... ja... o kurwa... - byłem w szoku.
- Normalnie, Steven. Jak się uprawia seks bez gumki, co robimy notorycznie... Bo jesteś przekonany, że ja z moją sklerozą ZAWSZE pamiętam o tabletkach... To mamy! Steven... - chwyciła mnie za ręce, patrząc mi w oczy - Steven, czy ty jesteś naćpany? - ups.
- Ja... eee... nie...?
- Jesteś i to porządnie! - zdenerwowała się - Skarbie, nie dość ci odwyków? Obiecałeś mi, że nie będziesz brał...
- Ja... tego... przepraszam, Emily...
- Co mi po twoich przeprosinach, skoro robisz to dalej? Steve, ja się z tobą po prostu rozstanę i niech się dzieckiem opiekuje ktoś ODPOWIEDZIALNY.
- Nie, nie, nie! - przytuliłem ją do siebie - Nie zostawiaj mnie, ja się ogarnę, ja zrobię wszystko, ja...
- Cicho już - położyła mi palec na ustach - Nie ćpaj i wszystko będzie w porządku, Steven. Za dwa dni święta... Więc wiesz jaki mi zrobić prezent. Po prostu odstaw narkotyki, ok?
- Ja... znaczy, ja... chciałem...
- Nie odzywaj się, powiedziałam - przerwała mi, całując mnie w usta - A teraz powiedz... jesteś w ciągu?
- Nie - odparłem zgodnie z prawdą.
- Tyle dobrego... Pamiętaj. Albo odstawiasz, albo koniec z nami.
- Oczywiście.
- No to dobrze - uśmiechnęła się szeroko Emily.


***


- Na pewno wszystko mamy? - niepokoiłam się, po raz enty obchodząc salon dookoła.
- Mamy, kochanie, nie denerwuj się już... to szkodzi dzieciątku... - mruknął Joe, przyciągając mnie do siebie i całując moją szyję. Westchnęłam z rozkoszą, poddając się mu.
- Wiesz ty cooo?
- Hmmm?
- Cholernie mi się podobasz tak ubrany... - wyszeptałam mu do ucha.


- A ty mnie baaardzo podniecasz w tych obcisłych rurkach... - zamruczał, przesuwając dłonie na moje pośladki. Odwróciłam sie przodem do niego, całując go w usta.
- No już, już, zaraz wszyscy przyjdą, nie zdążymy... - odsunęłam mu dłonie - W nocy się tobą zajmę, a teraz zapal lampki na choince - jeszcze raz się pocałowaliśmy, po czym Perry poszedł zapalać lampki, a ja sprawdziłam jak tam moje potrawy. Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi.
- Cześć! - uśmiechnęłam się, witając Toma i Annie oraz Joeya i Tatianę.
- Hejo... Jej, widziałaś, że śnieg spadł? Strasznie zmarzliśmy...
- Śnieg? - wyjrzałam zaskoczona przez okno... faktycznie! - O ja cie... Wieki go nie widziałam! Herbaty?
- Możesz zrobić... - odparł Joey wieszając kurtkę Tatiany i swój płaszcz na wieszaku - Ktoś już jest?
- Nie, jeszcze nie... JOE! TOM, JOEY, TAT I ANN JUŻ SĄ! - krzyknęłam.
- Jak tam twoje maleństwo? - Tatiana pogłaskała mój brzuszek.
- Na razie w porządku, rośnie - poprawiłam sweterek - I zaczynam przypominać hipopotama - zaśmiałam się, idąc do kuchni i włączając czajnik z wodą. Następny dzwonek do drzwi.
- Usiądźcie, ja otworzę - oznajmiłam, idąc na korytarz.
- O... hej - przywitałam się chłodnym tonem ze Stevenem - Emily, kochanie! - przytuliłyśmy się mocno.
- Cass, przepraszam - powiedział Tyler, patrząc na mnie - Pogódźmy się...
- Bo co?
- Emily jest w ciąży tak poza tym... Na lipiec ma termin... A ja nie chcę się kłócić... Chcę cię jako chrzestną... Cass, proszę...
- Oj, Steven, Steven... - przytuliłam się do brata - Niech ci będzie.
- Czyli z nami... ok?
- Tak - posłałam mu uśmiech - I gratuluję, przyszły tato. Gratulacje, Emily - cmoknęłam ją w policzki - Siadajcie do stołu, ja poczekam na Brada i Sonny... O, już są... Hej, kochani - otwarłam im drzwi - Zimno?
- Zimno - odparła cicho dziewczyna Brada, zrzucając płaszczyk.
- Dobra, skoro już jesteśmy w komplecie... - mówiąc to, weszłam do salonu i momentem się rozczuliłam widząc wszystkich razem - To chyba możemy zaczynać, nie? - wzięłam opłatek do ręki i podeszłam o Stevena.
- Oj, brat... Zdrowia, żeby ci gardełko grało, żebyś nie ćpał, był dobrym ojcem i wszystkiego dobrego.
- A ty, Cass, żebyś urodziła zdrowego synka, tak, życzę ci synka, też zdrowia, duuużo seksów z Joe i spełnienia marzeń - pocałowaliśmy się w policzki i połamaliśmy opłatkiem.
- Skarbie - poczułam pukanie w ramię.
- Joe! - uśmiechnęłam się, a Perry przytulił mnie mocno i zaczął mi szeptać do ucha:
- Nie wiem, czego ci jeszcze trzeba...
- Mam wszystko, bo mam ciebie... - odszepnęłam z czułością.
- Więc naszemu dzieciątku zdrowia, żeby było gitarzystą jak tata i żeby było takie śliczne jak mamusia - uśmiechnął się - No a tobie po prostu spełnienia marzeń, kochanie.
- A ja tobie życzę dalszej tak wspaniałej kariery... Żebyś wrócił do Asmith, ale też nagrał zajebisty album z JPP... no i... zdrowia, o! Żebyś nigdy nie brał... Żebyś mnie nie zdradzał... I dużo kasy i fanek - zaśmiałam się i pocałowałam go mocno - Kocham cię.
- Ja cię i tak bardziej - połamaliśmy się opłatkiem i podeszliśmy do innych osób.

Zauważyłam, że Joe i Steve skutecznie się omijali... W końcu tylko oni dwaj zostali. Wszyscy pozostali patrzyli na nich w napięciu.
- Joe...
- Steven...
- Ja...
- Nie, bo ja...
- Chciałem...
- Ja chciałem...
- Ja pierwszy...
- Nie, nie, ja zacznę...
- Ok, Joe, mów.
- To ty, Steve.
- Nie, nie, nie będę przerywał, zacznij.
- Ale ty możesz, ja poczekam...
- Ok, to... Przepraszam, Perry - spuścił wzrok Tyler.
- Ja też, Steven... To... Głupie było w sumie...
- Wiem, ja... Tak... Wybaczysz mi?
- A ty mi?
- Tak... Przecież jesteśmy Toxic Twins!
- Z Aerosmith - dodał Joe z uśmiechem i oboje rzucili się sobie w ramiona. Uśmiechnęłam się szeroko i kazałam wszystkim siadać do stołu.
- A ja... my... się chcemy pochwalić... - zaczął Steven - Bo my tego... ja... Znaczy Emily... jest w ciąży...
- 2 miesiąc... - dodała Em z uśmiechem. Wszyscy rzucili się ściskać ich i winszować, a ja z rozmarzoną miną położyłam dłoń na moim zaokrąglonym brzuchu i westchnęłam cichutko. To już 5 miesiąc i trzeba się zastanawiać nad płcią... Nad imieniem.


***


- Jeszcze raz powtarzam, że nie musiałeś...
- Ale podobają ci się?
- Nieziemsko... pięknie pachną, naprawdę cudownie - odłożyłam elegancki flakonik na półeczkę - A ty się wreszcie nie będziesz spóźniał!
- Hahahaha, jasne, jasne - zaśmiał się Joe, zdejmując z nadgarstka zegarek - Dziękuję ci po raz enty, kochanie... Chodź tu do mnie - pociągnął mnie na siebie i pocałował namiętnie.
- Ja też dziękuję... mmm... - podniosłam głowę tak, żeby mógł całować mnie po szyi, tak, jak lubię - Uwielbiam jak to robisz...
- Wieeem... - odmruknął, kontynuując.
- Trzeba wybrać imię dla... dzieckaaaa.... - jęknęłam cicho, kiedy wsunął dłonie w tylne kieszenie moich dżinsów.
- Jeśli będzie córka, to proponuję Janis... Albo Tatiana.
- A ja proponuję Steven, Michael albo James dla synka... Ale Steven najbardziej. Co ty na to?
- Steven przechodzi, 3 razy tak! A Janis?
- Też, piękne imię, no i jaka patronka, o! - uśmiechnęłam się - Joeee?
- Tak?
- Pocałuj mnie jeszcze...
- Robi się! - wpił mi się w usta, kładąc dłonie na moich pośladkach i mrucząc cicho - Podniecasz mnie, wiesz...?
- Wiem... Ty mnie też... - rozpięłam mu koszulę, zrzucając ją poza łóżko - Jesteś cholernie seksowny, mrrrr....
- Ty bardziej, mrał - wsunął mi ręce pod koszulkę i zdjął mi ją zręcznie.
- Ej... - odsunęłam lekko jego dłonie - Idźmy dziś spać, jestem zmęczona... Wiem, że ci obiecałam... ale w ciąży szybciej się męczę... zrozum...
- Nie ma sprawy, dobranoc - pogłaskał mnie po włosach w tym samym momencie, w którym zasnęłam.


*** 3 MIESIĄCE PÓŹNIEJ, MARZEC, 1981 ***


- Dzień dobry, Emily, jak tam? - moja ginekolog (tak, tak, ta sama, co od Cassie) przywitała mnie i Stevena z uśmiechem - Cześć, Steven!
- Dobry - puścił jej oczko Tyler, a ja położyłam się na fotelu i powiedziałam:
- Czuję się jak hipopotam, kurwa - na co lekarka zaśmiała się głośno i podwinęła mi koszulkę, smarując mój brzuch jakimś żelem.
- 5 miesiąc... Jak się czujesz, oprócz hipopotama?
- Ale zabawne... - zachichotałam mimowolnie - W porządku, myślę, że jest ok.
- W takim razie zobaczmy... - ginekolog długo jeździła po moim brzuchu, w końcu spojrzała na nas i powiedziała - Wiecie co...
- Tak? - usłyszałam zaniepokojony głos Stevena.
- Emily, Steven... Będziecie mieli bliźniaki - oznajmiła lekarka - Dwie śliczne dziewczynki!
- Ło kurwa... 3 baby w domu... - Tyler podrapał się po głowie.
- Nie cieszysz się? - posmutniałam.
- Ale co ty, zwariowałaś, mała?! BARDZO SIĘ CIESZĘ! - pocałował mnie mocno w usta, po czym wyszczerzył się szeroko - Będę miał dwie córeczki, jej, jej, jej!
- Chcesz zobaczyć, Steve? - spytała ginekolog.
- Jasne!
- Tutaj, zobacz - pokazała mu ekran - Widzisz? Jest... jedna, o... I druga!
- Oja... Ale to... to... - wzruszył się wokalista - Wiesz co, Emily? Kocham cię kurwa!


***


- Jak się czuje moja księżniczka? - Joe zastał mnie przy śniadaniu - Co tak wcześnie na nogach, hm?
- Jakoś nie umiałam spać... Steve kopie jak cholera... - pomieszałam łyżką w jogurcie i odstawiłam go na bok. Joe nachylił się i pocałował mnie w policzek i w usta.
- Idę na próbę zaraz... Dasz sobie radę, prawda?
- Jasne, no ej... Idę z Emily, Annie i Tatianą na zakupy zresztą... Sonny nie wyciągnęłam... Chyba jest zajęta ślinieniem się do waszego teledysku - zaśmiałam się cicho.
- Możliwe. Jakby coś się działo, to wiesz... Jestem pod telefonem.
- Dobrze - posłałam mu uśmiech - Zjesz coś? Zrobić ci?
- Nie! Coś ty, sam sobie zrobię! Ty musisz...
- Odpoczywać - przerwałam mu, krzywiąc się - Wiem, wiem, ale to nudne! Nie pozwalasz mi nic robić, no weź... A właśnie!
- Hm?
- Mam termin na 10 maja, ale Christiane, wiesz, moja ginekolog, powiedziała, że Steven jest tak ułożony, że raczej na pewno się pospieszy i mamy na koniec kwietnia być gotowi, jedziecie gdzieś?
- Kurwa jasna cholera, trasa po Stanach! - złapał się za głowę i zaczął nerwowo chodzić po kuchni.
- Joe... - wstałam i chwyciłam go mocno za nadgarstki, przyciągając go do siebie - Nie panikuj... Macie aerolot, zdążysz wrócić jeśli się zacznie... Skurcze najpierw są co kilka godzin, mogą trwać do doby, zanim się zacznie zwiększać częstotliwość... Zadzwonię po ciebie.
- A jeśli będę grał koncert?
- To twojemu managerowi. Albo zaczekam te dwie godziny.
- Ewwwh... - położył głowę na moim ramieniu - Kocham cię, maleńka.
- Ja ciebie bardziej, wiesz o tym - odparłam, kiedy zadzwonił telefon. Perry odebrał:
- Tak? ... Co będziesz miał? DWÓJKĘ?! O kurwa... Ta?! To gratulacje! Pewnie, przekażę! Jasne! Tak, tak... Na kiedy? O... Jasne. Dobra, nara. No... No pa.
- Kto to był?
- Steven i Emily. Nie uwierzysz!
- Wal!
- Będą mieli bliźniaki! Dwie dziewczynki!
- O ja cie... Ale super! - aż podskoczyłam - Muszę jej pogratulować! - przeczesałam Joemu włosy dłonią i zamruczałam, wtulając się w jego ramiona.
- A co to za kotek? - uśmiechnął się czule, głaszcząc mnie po głowie.
- Mrał - odparłam, całując go w szyję - Kotek idzie się ubrać i spada na zakupy... O której wrócisz?
- Nie wiem, zależy jak skończymy... Nagrywamy drugi krążek z 'Joe Perry Project'! - pochwalił się.
- A do Aerosmith wrócisz?
- Na razie nie chcę. Gadaliśmy o tym ze Stevenem, on rozumie.
- Ale trasę z nimi zagrasz?
- Zagram, zagram. Po to teraz idę na próbę do Aero, a potem do JPP. Eh... Wrócę do południu, nie czekaj z obiadem.
- W porządku... To do zobaczenia - wpiłam mu się w usta.
- Kocham cię i uważaj na siebie!
- Będę. Ty również - odparłam i pobiegłam na górę.


Przebrałam się w luźną tunikę i legginsy, założyłam wygodne sandały, zrobiłam makijaż i wyszłam z domu. Joego już nie było, więc zamknęłam dom na klucz. Dziewczyny siedziały już w bordowym kabriolecie Tatiany, która siedziała rozparta za kierownicą.
- Cześć! - zawołałam, wskakując na tył między Annie i Emily - Em, kochanie, gratuluję ci bliźniaczek! - cmoknęłam ją w policzki.
- Dzięki, dzięki... Pogratuluj też Tatianie!
- A czego?
- Zobacz! - Tat wyciągnęła dłoń, pokazując pierścionek zaręczynowy - Joey oświadczył mi się dziś rano!
- Boże, jak cudownie! To teraz wszystkie jesteśmy zaręczone, znaczy ja po ślubie, ale wy!
- Nie - burknęła Emily.
- Jak to n... A tak... Ty się nie chwaliłaś ani nic... Nie oświadczył ci się?
- Nie, jak widać, nie... - posmutniała.
- Eeee, na pewno to zrobi! - klepnęła ją w ramię Ann - Nie myśl teraz o tym, bo idziemy na shoooooooopping!
- Ej miałam taki pomysł, ale... - zaczęłam, zakładając na nos okulary słoneczne.
- Wal, mała - zachęciła Tatiana, dodając gazu.
- Bo... chciałam sobie wydziarać... na łopatce... Taki fajny tatuaż z imieniem i nazwiskiem Joego... Dobre?
- Zajebiste, on będzie zachwycony! - zawołała Ann.
- Mówisz?
- No ej, to jest Joe! - Tat odgarnęła włosy.
- Jejku, za dwa tygodnie 8 miesiąc i po seksie... - posmutniałam lekko.
- Czemu? - zdziwiły się.
- Brzuch zawadza... Poza tym, trzeba uważać, bo Steve jest tak ułożony, że raczej na pewno się pospieszy tu do nas...
- Zawsze może... Wiesz... W końcu Perry jest gitarzystą, nie? - mrugnęła do mnie Emily - Skoro wycina takie solówki na koncertach to i z tobą sobie poradzi!
- Trzeba zadowalać żonę w ciąży! - zaśmiała się Annie.
- Pewnie, zresztą nie tylko rączki mu Bozia dała! - chichotała za kierownicą Tatiana - Aaaaaawh, sama bym się z nim przelizała, Jeeeeeeeeezu!
- No pewnie, już ci pozwolę! Jeśli chodzi o usta, to tu może lepiej niech Emily się wypowie! W końcu to jej facet ma gębę jak Wielki Kanion - zauważyłam i cała nasza czwórka ryknęła śmiechem.
- Używa ich do czegoś oprócz wycia i narzekania? - spytała Ann.
- Żebyście wiedziały, oooo tak - rozmarzyła się Em.
- Dobra, dobra, dochodzisz? - dogryzła jej Tatiana, zatrzymując się na parkingu - To co? Jaki plan?
- Ja idę się wydziarać - oznajmiłam.
- Ja i Ann idziemy szukać gorsetów... - dodała Tat.
- To ja idę z wami i poszukam na wieczór czegoś seksi... - zastanowiła się Emily - Widzimy się za dwie godziny tutaj i pójdziemy razem na sukienki, ok?
- Ok! - zgodziłyśmy się i rozeszłyśmy. Ja poszłam do Price Tatoo, najlepszego salonu tatuażu w mieście. Trochę się bałam, ale...


***


- No jesteś, mała! 10 minut spóźnienia!
- Sorry, łopatka mi się suszyła... - odparłam, odwracając się tyłem i pokazując dziarę:


Dziewczyny zaczęły się zachwycać i oglądać ją.
- Boli? - spytała Tatiana.
- Już nie, przedtem bolało... Ok, słuchajcie, chcę jakiś komplet na wieczór... Albo nie - skrzywiłam się.
- Czemu nie? - zdziwiła się Emily.
- Bo nie wyglądam seksownie z brzuchem - westchnęłam.
- Co ty gadasz! Idziemy i kupujemy najseksowniejszą bieliznę jaką znajdziemy! - pociągnęły mnie w stronę sklepu, a godzinę później...


- Ja tego nie założę, weź, on mnie wyśmieje... - żaliłam się, patrząc na komplet.


- Założysz, a jemu stanie do sufitu - zapewniła Tatiana - Weź, weź, weź, jesteś śliczna i wszyscy się w tobie podkochują!
- CO?!
- Steven powiedział, że gdyby nie to, że jesteś jego siostrą, to już by się wziął za ciebie! - dodała Emily.
- Całe Aero ma tego Playboya z tobą i Joe - Ann chwyciła mnie pod ramię - Naprawdę nie masz się czym martwić.
- Powiem mu, że już nie możemy... I tyle. Weźcie, serio myślicie, że podnieci go hipopotam z takim brzuchem?
- Już nie przesadzaj, masz ładny brzuszek, wcale nie duży... A ja?! Mam bliźnięta, wiesz jak ja będę wyglądała? - załamała się Emily.
- Kupuj, a nie gadaj! - zaciągnęła mnie do kasy Tatiana. Uległam i zapłaciłam szybko, po czym ruszyłyśmy na sukienki i inne duperele.


***


Kiedy wróciłam, Joego jeszcze nie było. Zadzwoniłam więc:
- Halo? - przeszedł mnie dreszcz na dźwięk jego głębokiego głosu .
- Joe?
- O, hej, kochanie!
- O której przyjdziesz?
- Wybacz, ale będę po 20... Nagrywamy dzisiaj, zapomniałem o tym...
- To nawet lepiej. Nie pij dzisiaj.
- Nie miałem takiego zamiaru.
- I bądź przed 22.
- Będę.
- To...
- Buziaki, papa!
- No pa, skarbie - odłożyłam słuchawkę z cwanym uśmieszkiem. Oj, czekaj, Pereira, czekaj...


***


Za dziesięć 22 usłyszałam trzask drzwi wejściowych i wołanie Joe:
- Jestem!
- Przyjdź na górę! - odkrzyknęłam, kładąc się bokiem na łóżku, tak, aby nie był widoczny mój tatuaż - to pokażę mu później.
Po chwili Perry otworzył drzwi i wszedł do sypialni...
- O Chryste Panie... - jęknął, opierając się o ścianę.
- Niespodzianka, skarbie - uśmiechnęłam się, pokazując mu ręką, że ma podejść - Podoba ci się?
- No jeszcze się kurwa pytaj... - odparł, oddychając szybko. Usiadł obok mnie, a wtedy zręcznie popchnęłam go na plecy i usiadłam mu na biodrach.
- Podniecam cię chociaż trochę? - spytałam, choć doskonale zdawałam sobie sprawę z jego nieco ciaśniejszych w okolicach rozporka spodni.
- N...o...ej...raczej! - wyjąkał.
- To przejmij inicjatywę, bo ja... - położyłam dłoń na brzuszku - Nie za bardzo mam pole do działania. Ale w sumie... - złapałam za sznurki przy jego dżinsach, rozwiązując je szybko. Joe zręcznie chwycił mnie w talii i przekręcił na plecy, nachylając się nade mną. Rozpięłam mu rozporek i zaczekałam, aż zrzuci spodnie poza łóżko.
- Komuś tu stanął... - obrzuciłam go wzrokiem.
- Dziwisz się? - przywarł do moich ust, wsuwając mi język między wargi. Zamruczałam, po omacku rozpinając mu koszulę i odrzucając ją. Czułam ciepło bijące od jego ciała, ten przyjemny zapach, przesuwałam dłońmi po jego torsie napawając się dotykiem lekko wilgotnej skóry...
Próbował rozpiąć paseczki od pończoch palcami, ale niezbyt mu się to udawało, tak bardzo trzęsły mu się dłonie.
- Zębami, kotku... - szepnęłam mu do ucha. Tak też zrobił - chwycił każdą z klamerek i odczepił oba paski.
Przesunął rękami po mojej talii, a ja wygięłam się w łuk pomagając mu zdjąć ze mnie gorset. Palcami przejechał od mojej szyi, aż do linii dolnej bielizny, wywołując u mnie rozkoszny dreszcz.
Zaczął całować moją szyję, a po chwili zjechał na dekolt. Miał cholernie gorące wargi, każdy jego pocałunek dosłownie palił żywym ogniem...
- Jo...e... - jego imię było w tym momencie deklaracją, wystarczało za wszelkie słowa mogące opisać to, co teraz oboje przeżywaliśmy...
- Czyżby było ci dobrze? - zamruczał. Mój jęk wystarczył mu całkowicie.
Jego dłonie błądziły teraz gdzieś przy moich udach. Oddychałam szybko, drżąc na całym ciele. Syciłam się tym delikatnym dotykiem, pragnęłam go coraz bardziej, coraz mocniej...
Wbił mi paznokcie w skórę, na co moje gardło zareagowało głośnym krzykiem... Bolało... Tak cholernie, podniecająco bolało...
Joe cofnął ręce, pewny, że ten ruch nie był prawidłowy...
- Rób...mi...tak... - jęknęłam mu prosto do ucha, poddając się totalnie - Jestem...twoja... - te dwa ostatnie słowa stanowiły pieczęć nad każdym następnym jego ruchem. Wiedział, że mnie ma. I potrafił to wykorzystać...

Każde kolejne wbicie paznokci pogłaśniało symfonię wydobywającą się z mojego gardła. Przerwał ją niemal natychmiast brutalnym pocałunkiem. Nie zaprotestowałam...
To podniecało... Paliło żywym ogniem... Ta świadomość bycia tylko i wyłącznie jego... Świadomość tego, że oddałam się mu cała...

Przyjemny ból został zastąpiony delikatnym, czułym dotykiem jego szczupłych palców. Jęknęłam, mimo tego, że nadal mnie całował...
Przesunął palcami mocniej, a ja udowadniałam swoją znajomość alfabetu, zaczynając od pierwszej jego litery:
- Aaaaa.... - należy się celujący, prawda? Robił to coraz mocniej, nie zważając na wysiłki mojego gardła.

Zsunął ze mnie resztę bielizny, drżąc mocno. Pragnął mnie totalnie, tak, że bardziej już się nie dało... Słyszałam jego przyspieszony oddech tuż przy moim uchu...
Chwyciłam za materiał jego obcisłych bokserek i zdjęłam je szybko. Joe nie wytrzymał i wszedł we mnie cholernie mocno, wyginając się lekko w tył.
Ciszę w sypialni przerwał mój głośny krzyk i przeciągły jęk Joego.
- Uwaaa....żaj...na Ste....ve....nka... - wykrzyczałam, obejmując mojego gitarzystę w pasie.

Perry przyspieszał coraz bardziej, zgodnie z naszymi jękami, które pieściły nasze uszy tak, jak my siebie nawzajem. Teraz już oboje nie potrafiliśmy się powstrzymać od krzyków rozkoszy... To było zamknięte koło. Im robiliśmy to mocniej, tym głośniejsze były nasze jęki, a im głośniej jęczeliśmy, tym bardziej wzmacnialiśmy nasze ruchy...

Doszłam pierwsza, on zaraz za mną. Opadliśmy oboje na plecy, dysząc ciężko. Joe przyciągnął mnie do siebie i pocałował namiętnie.
- Kocham to z tobą robić... - wymruczał mi do ucha.
- Ja teeeeż... a wiesz... mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę! - podniosłam się i odwróciłam tyłem, wcześniej zapalając małą lampkę - I jak ci się podoba?
- O ja pierdole... to jest... zajebiste! - poczułam jego miękkie wargi całujące leciutko skórę, gdzie znajdowała się dziara - Kocham cię, maleńka...
- Ja cię bardziej, już mówiłam! - objęłam go za szyję.
- Dziękuję za to... - przesunął po tatuażu opuszkiem palca - Jest śliczny... I wiele dla mnie znaczy.
- Dla mnie również. TY dla mnie wiele znaczysz, Joey - uśmiechnęłam się słodko, a gitarzysta przytulił mnie do swojego torsu.

środa, 2 kwietnia 2014

MAMY PROBLEM ;_;

Ej, bo jest sprawa... Mam bloggera zarówno na komórce jak i na lapku i usunęło mi NIECO części QR-ROM '22... Czy jest tu jakiś czytelnik, który mógłby mi powiedzieć co tam było? ;_; To serio ważne :(((

P.S. Akcja, która mi została kończy się w momencie, gdy Joe i Cassie biorą się za oglądanie filmu...

sobota, 29 marca 2014

Queen rules, rules of music - PART 23

- Nie będę.
- Steven...
- Nie.
- Zrób to dla mnie no...
- Nie.
- Jesteś moim bratem!
- Nie zrobię tego.
- STEVEN NO!
- Tam będzie wielki PEEEERRY! - wywrócił oczami - Weź kogo innego.
- Stevie...
- Nie.
- Proszę!
- Po moim trupie.
- Tyler... No proszę no!
- Nie!
- Świadek nie robi dużo... Będziesz stał, powiesz co nieco i tyle... Prooooszę - przymilałam się.
- Nie...
- Steve...
- Nie.
- Wkurwiasz mnie... Dzięki bardzo - odwróciłam się obrażona - Jedyny taki dzień w życiu, a ty strzelasz fochy. Więc się pierdol.
- No dobra, już ok...
- Hm?
- Będę tym pieprzonym świadkiem...
- Z Emily?
- Tak... - mruknął niechętnie - Wychodzisz za takiego ciula...
- Kocham go, ok?
- Ok, ok... ja tylko mówię.
- To nie mów, bo ci nie wychodzi.
- Aleś ty miła...
- Przymknij się.
- Wszystkie baby w ciąży są takie zmierzłe?
- Wszyscy wokaliści wyglądają jak kobiety? - odgryzłam się.
- CO?
- Gówno, 1:0 dla mnie, grasz dalej?
- Boże...
- Wystarczy Cassie, 2:0, dalej? - Steven strzelił facepalma.
- Odpuść, siostra. Powiedz lepiej jak dziecko?
- W porządku - uśmiechnęłam się - 4 miesiąc, ale jest cudownie... No i do tego za tydzień się pobieramy z Joe! - miałam minę w stylu ^.^.
- Będziesz żałować...
- Nie będę.
- Jeśli tylko coś by się stało nie tak... kiedykolwiek... pamiętaj, że jesteśmy rodzeństwem i możesz na mnie liczyć - przytulił mnie lekko.
- Wiem, wiem, Stevie... Kochany jesteś - położyłam mu głowę na ramieniu.
-  Bo jestem Tyler - zaśmiał się, patrząc na mnie.



***


- To ile osób zaprosiliście?
- No to tak... Emily i Steven, Tom i Annie, Brad i Sonny, Joey i Tatiana, Roger i Megan, Brian i Natalie, Freddie, ty i tata, rodzice Joe, Robert Plant, Jimmy Page, Guns N' Roses, Bradley, ten z wojska... I to chyba tyle.
- A psychicznie jesteś gotowa? - mama uśmiechała się szeroko.
- Mamo, ja właśnie... - urwałam.
- Coś nie tak?
- Ja... boję się... 
- Ale czego?
- Że znowu mnie zdradzi...
- Kocha cię, Cass. Kocha na tyle, że bierze z tobą ślub. Nie zdradzi cię, mała - Isabelle przytuliła mnie mocno - Pięknie wyglądasz, wiesz?
- Dziękuję, mamo... - miałam na sobie taką suknię:



- Ale widać mi brzuszek...
- Tylko troszkę - Isa spuściła mi na twarz welon i przypięła mi białą różę do koka - Eh, moja mała córeczka wychodzi za mąż, o jaaa...
- Przestań no... - uśmiechnęłam się i zerknęłam na zegar wiszący na ścianie - Już za dwie minutki... - zauważyłam. Wskazówki pokazywały 15.28 - Tata jest?
- Czeka na ciebie... No, ja już idę... Powodzenia, kochanie - przytuliła mnie mocno i wybiegła w swojej czerwonej mini sukience, kierując się do pierwszej ławki w kościele. 
Ja wyszłam tyłem z zakrystii i poszłam przed wejście, gdzie czekał Jim.
- Wyglądasz cudownie, córeczko - wziął mnie z uśmiechem pod rękę - Gotowa?
- I zestresowana - odparłam, a wtedy rozległ się marsz weselny. Ruszyliśmy środkiem kościoła. Joe stał już przy ołtarzu, ubrany w rozpiętą przy szyi koszulę, marynarkę i spodnie od garnituru. Nawet się uczesał, hahaha.



Kiedy stanęłam obok niego, podniósł głowę i zobaczyłam totalny zachwyt malujący się na jego twarzy.
- Hej - poruszyłam bezgłośnie wargami.
- Hej, mała - uśmiechnął się lekko, muskając swoimi palcami moje. Zdenerwowanie i niepewność dosłownie ze mnie wyparowały. Przecież ja go kocham!

Joe oblizał lekko wargi i odwrócił się w stronę ołtarza. Oooooough, jak ja bym go teraz pocałowała... Nie widzieliśmy się już dwa dni (taaaaak, długo bardzo)!

Rozpoczęła się msza. I tu była ciekawa sprawa, bo o ile ja byłam katoliczką (niepraktykującą od łohoho czasu) to Joe był ateistą... No ale ja sobie zażyczyłam ślubu w kościele, to mamy ślub w kościele.

Siedzieliśmy na udekorowanych krzesłach na środku świątyni, trzymając się za ręce. Po Ewangelii wszyscy wstaliśmy i ksiądz zadał pierwsze, podstawowe pytania:

- Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?
- Chcemy - odpowiedzieliśmy równocześnie.
- Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej woli, aż do końca życia?
- Chcemy.
- Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?
- Chcemy - naciągane, ale ok.
 - Skoro zamierzacie zawrzeć sakramentalny związek małżeński, podajcie sobie prawe dłonie i wobec Boga i Kościoła powtarzajcie za mną słowa przysięgi małżeńskiej - Boga i Kościoła, no serio? - podaliśmy sobie prawe dłonie, uśmiechając się ciągle. Kapłan zawiązał nam je stułą i skinął na Joe, który pewnym głosem powiedział:
- Ja, Anthoni Joseph Pereira, biorę ciebie, Cassandro Julie Tyler, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże wszechmogący, w Trójcy Jedyny, i wszyscy Święci. Amen - teraz ja, co nie? No to jedziemy...
- Ja, Cassandra Julie Tyler, biorę ciebie, Anthoni Josephie Pereira, za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże wszechmogący, w Trójcy Jedyny, i wszyscy Święci. Amen.
- Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela - kontynuował ksiądz - Małżeństwo przez was zawarte ja powagą Kościoła katolickiego potwierdzam i błogosławię w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen - wtedy podszedł synek Taylorów i podał księdzu obrączki, a duchowny mówił dalej:
- Pobłogosław, Boże, te obrączki, które poświęcamy w Twoim imieniu; Spraw, aby ci, którzy będą je nosić, dochowali sobie doskonałej wierności, trwali w Twoim pokoju, pełnili Twoją wolę i zawsze się miłowali. Przez Chrystusa, Pana naszego.
- Amen - rozbrzmiały głosy wszystkich zebranych.
- Na znak zawartego małżeństwa nałóżcie sobie obrączki - Joe wziął jedną z obrączek i nałożył mi na palec, mówiąc:
- Cassandro, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego - po czym ja uczyniłam to samo.
- Joe - ups... - Przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego... - nosz kurwa, musiałam się pomylić, nie?
- Możecie się pocałować - usłyszeliśmy, a Perry objął mnie w pasie i wpił się namiętnie w moje wargi. Rozległy się brawa, wszystkie kobiety zaczęły płakać, a mężczyźni znacząco chrząkać.
- Kocham cię - szepnął mi do ucha - Cassandro Pereira.
- Ja cię też, mężu - odszepnęłam i msza potoczyła się dalej.


Po komunii świętej odebraliśmy gratulacje, ponownie zagrano Marsz Weselny i trzymając się z Joe za ręce, wyszliśmy z kościoła. Zebrani obsypywali nas ryżem, drobnymi monetami i płatkami kwiatów aż wsiedliśmy do limuzyny.

Spojrzeliśmy sobie w oczy.
- Joe...
- Cassie...
- Joeee...
- Cassieee... - drażniliśmy się ze sobą.
- Pocałuj mnie, o.
- A pocałuję, o - odparł i wpił się na długo w moje usta. Aaaawh.
- Teraz to cię udupiłam totalnie, wiesz o tym? Nie dość, że na dziecko to jeszcze teraz na ślub, o!
- Cieszę się z tego, o!

Podjechaliśmy pod Urząd Stanu Cywilnego i weszliśmy do środka. Goście już byli. Usiedliśmy na krzesłach, wszedł urzędnik i rozpoczął ceremonię.
- Czy zamierzacie zawrzeć małżeństwo i czy uczynicie wszystko, by było trwałe i szczęśliwe?
- Tak - odparliśmy.
- A więc wstępując w formalny, prawny związek, wypowiedzcie przysięgę.
- Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, iż wstępuję w Związek Małżeński z Cassandrą Julie Tyler i przyrzekam jej wierność, uczciwość małżeńską oraz, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
- Czy świadkowie, to jest Tom Hamilton oraz Annie Lenx mają coś przeciwko temu małżeństwu? Jeśli nie, niechaj umilkną na wieki - żadne z nich się nie odezwało. No i moja kolej.
- Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, iż wstępuję w Związek Małżeński z Anthonim Josephem Pereirą i przyrzekam mu wierność, uczciwość małżeńską oraz, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
- Czy świadkowie, to jest Steven Tallarico oraz Emily Hornst mają coś przeciwko temu małżeństwu? Jeśli nie, niechaj umilkną na wieki - zapadła cisza.
- Dokumentem, który stwierdza fakt zawarcia Związku Małżeńskiego jest Akt Małżeństwa sporządzony w Księdze Małżeństw pod nr 3867 proszę Państwa o podpisanie tego aktu - oznajmił urzędnik. Joe odsunął mi krzesło, a ja usiadłam i pięknie podpisałam się w Księdze Wieczystej, a po mnie zrobił to mój nowo upieczony mąż.
- No to teraz możecie się pocałować.
- Znowu - dopowiedziałam ze śmiechem i pocałowałam Perry'ego w usta. Rozległy się huczne brawa, po czym wyszliśmy na zewnątrz i ustawiła się kolejka z życzeniami i kwiatami.
Gości nie było aż tak dużo, więc szło w miarę szybko. Życzyli nam obu naraz...
- Szczęścia na nowej drodze życia, dużo seksu, ślicznego dzieciaczka, wierności po obu stronach i żeby wam razem było dobrze... No i dużo seksu - zaśmiała się Emily, całując mnie w policzki i podając mi bukiet kwiatów, który natychmiast odebrała moja mama i ulokowała w samochodzie. Tak się umówiliśmy od początku, ja zbieram kwiaty, a Perry prezenty.
- 1/2 kg miłości, 3 łyżki zazdrości, 10 dkg zaufania, 2 krople na „nerwach grania”, 6 gramów cierpliwości, 3 dkg wyrozumiałości, 5 łyżek humoru, 10 łyżeczek wigoru, wszystko razem dokładnie mieszamy i małżeństwo doskonałe mamy. Wiele Szczęścia i radości i dzieci i wszystkiego co najlepsze - tulił mnie Roger - No i seksu.
- Co wy z tym seksem? - śmiałam się.
- Siostro ty moja! - obok mnie pojawił się Steven i powiedział do nas obojga - Przyjemności pierwszej nocy, patrzcie sobie prosto w oczy. Panie Młody nie miej strachu, choć bociany są na dachu. Postępujcie sobie śmiało, choćby łóżko się zarwało. Za ten bohaterski czyn, niechaj pierwszy będzie syn... chwila... ty już jesteś w ciąży... No ale zawsze! Albo może małej dziewczynki, która robi wesołe minki. Chociaż nie, może lepiej rozbrykanego chłopczyka, który szybko z oczu znika. A jeszcze lepiej dziecięcej gromady rozbrykanej, by życie było SPOKOJNE, hahaha . Bądźcie zawsze szczęśliwi w pracy i w domu... czasem róbcie coś po kryjomu... No i kochajcie się - wyściskał nas mocno, cmoknął mnie w policzki i wręczył mi ogromny bukiet białych róż.
- Dzięki, jesteś kochany, Stevie - uśmiechnęłam się i zwróciłam się do Toma i Annie:
- Młodej Pannie, beczki radości, góry miłości, wiecznej młodości, bez grama zazdrości i złości. A na co dzień 1000 euro co godzina, sporo jadła, dzbanek wina, każdego ranka słońca i nocy upojnych bez końca - wyrecytowali równo, a ja śmiałam się jak głupia.
- Wy coś macie z tym seksem, serio! - odebrałam kolejne kwiaty i dałam się wyprzytulać. Następny był Joey z Tatianą.
- Perry, to do was obojga - Joey odwrócił Joego, błądzącego gdzieś wzrokiem, przodem do siebie i zaczął:
- Bądźcie wierni swoim ciałom, niczym wzniosłym ideałom, nie budujcie muru z cegły, w tym jedynie murarz biegły, pamiętajcie o rocznicach, nie świętujcie ich przy pizzach, dręczy Was chrapanie nocą? Można szturchnąć, tylko po co? - a Tat dokończyła:
- Gdy różnica zdań dość spora, wynajmijcie mediatora, w namiętności co dzień trwajcie, gdy przygasa, rozpalajcie! Gdy Wam zgody nic nie bełta, nie zarobi terapeuta! U sąsiadki wrót nie stójcie, tajemnice swe szanujcie, niech nie martwi Was frasunek, na frasunek dobry trunek! A gdy siwe będą głowy - damy Wam poradnik nowy!
- Jesteście zajebiści - cmoknęłam oboje w policzek, a Pereira przytulił ich ze śmiechem. Za parą Kramerów [prawie Kramerów, ok, ok] stała Emily.
- Ok... to jedziem. Dużo seksu, mało troski, szalejcie sobie po całości, wino, wódka co tam chcecie, kota który śpi w kuwecie, syna, córki lub bliźniaków i kompotu trochę z maku, co ja pieprzę, to nieważne, niech wam żyje się pokaźnie! - Em sikała prawie ze śmiechu, my zresztą też.
- Dziękujemy - wydusił Joe, a do mojej mamy powędrował kolejny bukiet. Następny był Freddie:
- Seksu, seksu, dzieci i seksu. A tak serio, to ty, Perry, masz być jej wierny i jej nie zdradzać, a ty masz go, Cassey, kochać i nie wrzeszczeć na niego. No. Wszystkiego dobrego - mocno mnie wyściskał i poklepał Joe po plecach.
Jeszcze kilkanaście życzeń i w końcu mogliśmy pojechać na salę, na przyjęcie.


***


- Nie pijesz, skarbie? - zagadnął mnie Joe - Nie ten rocznik, czy coś?
- Jestem w ciąży, nie mogę pić... Więc wiesz, symbolicznie sobie kosztuję. I wolałabym, żebyś ty też nie był nawalony, bo... Noc poślubna jest i chcę cię trzeźwego...
- Chcesz mnie...?
- Nawet nie wiesz jak - uśmiechnęłam się.
- To co, numerek w łazience? - mruknął mi do ucha z rozbawieniem w głosie.
- Poczekasz do nocy... a raczej rana, ale kij. Będzie przyjemniej - odparłam, całując go w policzek.
- Cnotka z ciebie - zaśmiał się.
- Pierdol się - odgryzłam się, również chichocząc - Kurwa, ja chcę już północ, oczepiny i w kooońcu się przebiorę w taką zajebistą sukienkę...
- Widziałem już ją?
- Nie.
- Mrrrał...
- Kocie ty mój - oparłam mu głowę na ramieniu - Ty wiesz jaka cię atrakcja czeka?
- Jaka?
- A wiesz co się robi na oczepinach?
- Nie wiem.
- Pozbywasz się welonu i podwiązek.
- CZEGO?
- Podwiązek.
- Co to?
- Takie wstążeczki nieco pod udami - powiedziałam, a Joemu zaświeciły się oczy.
- Jestem za, kiedy dwunasta? - podskoczył na siedzeniu, a ja wybuchnęłam śmiechem, trącając go łokciem.
- Joeeey?
- Hm?
- Nie uwal się, proszę...
- Nie uwalę.
- Jak będziesz najebany, to zapomnij o jakimkolwiek seksie. Ja czegoś wymagam, choć ten jeden raz. Możesz być trochę pijany, będzie ciekawiej. Ale jak będziesz totalnie nawalony, to masz po sprawie, jasne?
- Jasne.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
- Idę pogadać z gośćmi... 
- W porządku - uśmiechnął się i zaczął rozmowę z Gunsami siedzącymi obok niego.

Chodziłam po sali rozmawiając, przyjmując jeszcze raz gratulacje i komplementy.
Aero z dziewczynami zaprosili mnie do stolika, więc siadłam z nimi i znalazłam sobie zajęcie na bite trzy godziny...


Zrobiła się 21, kiedy wstałam i ruszyłam na poszukiwanie Perry'ego. 
- Będzie uwalony, zobaczysz - szeptał wkurwiający głosik w mojej głowie. Zignorowałam go i rozglądałam się uważnie. Aha, mam cię.
Podeszłam do niego. Stał z chłopakami z GnR, AC/DC I Metalliki. Oni popijali, a Joe... a Joe nie (!).
- Hej, kochanie... - zamruczałam, wieszając mu się na ramieniu.
- Patrzcie panowie, moja piękna żona! - uśmiechnął się, przytulając mnie.
- Ile piłeś? - spytałam cichutko.
- Nic jeszcze, oprócz szampana na początku - odparł szeptem i pocałował mnie w policzek - Która godzina? - spytał już głośno.
- 21 dopiero...
- A teraz, drodzy państwo młodzi i wszyscy goście! - rozległ się nagle ze sceny głos Tylera - Zapraszamy, my, Aerosmith, na pierwszy tanieeeeeec! - ostatnie słowo Steve zaskrzeczał i zespół zaczął grać 'What It Takes'. Otwarłam szeroko usta.
- Oooo... ja...
- Suprajsik, siostrzyczko! - powiedział Tyler, po czym zaczął śpiewać. 
Joe wyciągnął mnie na parkiet, objął mocno i zaczęliśmy tańczyć. Wszyscy patrzyli na nas ze wzruszeniem, a po pierwszym refrenie obok nas wirowali nasi rodzice i stopniowo dołączali się inni goście.
Po 'What It Takes' Aero zagrali jeszcze 'I Don't Wanna Miss A Thing' i 'Cryin'', po czym ustąpili miejsca innemu zespołowi, który grał różne, znane utwory.
- Siostrzyczko, zechcesz ze mną zatańczyć? - obok mnie pojawił się Steven.
- Jasne! - pozwoliłam mu się objąć - Dziękuję za niespodziankę, było cudownie!
- Nie ma sprawy, sama przyjemność - odparł, obracając mnie zręcznie.
- Ej, dobrze tańczysz!
- Wiem - zaśmiał się cicho - Jak dzieciątko?
- Rośnie - uśmiechnęłam się słodko - Chciałabym, żebyście z Emily byli chrzestnymi...
- Kiedy się urodzi?
- Na początku maja.
- Będę wujkiem! - ucieszył się - Jak chcecie mu dać na imię?
- Ja chciałam albo Steven albo Michael... dla chłopca. Albo Michelle, Rose, Dalia, dla dziewczynki - odparłam.
- A Joe?
- Nie wiem - zaczęłam się śmiać. Wtedy skończył się utwór i usłyszałam:
- Odbijany! - Tom Hamilton porwał mnie w ramiona i to z nim zatańczyłam następny taniec.
- Pogadaj z Joe, Cass - odezwał się nagle basista.
- He? 
- Pogadaj z Joe. Aero się jebie...
- To nie sprawa Joe - odparłam - On już nie jest w waszym zespole.
- Cassie, halo! - Tom się zdenerwował - Czemu trzymasz jego stronę!?
- A on tu zawinił!? NIE! To Steven wiecznie się o coś czepia!
- STEVEN?! To Joe wiecznie 'nie, ja tego nie zagram', 'nie, to jest do dupy', 'nie mam czasu, idę do Cass', 'MÓJ pomysł jest NAJLEPSZY'... no kurwa! Steven wypruwa sobie żyły, Joe wszystko olewa i jeszcze trzymasz jego stronę?!
- Zostaw mnie, Tom - odwróciłam się i poszłam do Perry'ego.
- Co jest, maleńka?
- Nic, Tom się czepia... Nieważne. Zatańcz jeszcze ze mną - poprosiłam i po chwili już wirowaliśmy na parkiecie.

***

- Czas na naaaajlepszy moment tego przyjęciaaaaa! - darł się Steven, uciekając przed prowadzącym z mikrofonem w ręce - O kuuurwa, ten gość mnie goni, ale spokooo... AAAHAHAHAHAHA! - zakrztusił się ze śmiechu, kiedy prowadzący niemal wyrżnął twarzą o podłogę, ale obaj gonili się dalej.
Wszyscy goście śmiali się i klaskali z rozbawieniem.
- Ah, ten Steven... Kiedy on w końcu dorośnie? - usłyszałam głos siostry mojej mamy, Alice.
- Nigdy, ciociu - odparłam z uśmiechem, patrząc na brata, który w końcu oddał mikrofon prowadzącemu, a teraz spieprzał przed Joeyem, który gonił za nim z wielką, różową kokardą w ręce.
- Aaaaahahahaha... Ca... Cass! - płakał ze śmiechu Tyler - Raaaa....kurwa....tunkuuu! - wpadł na stolik, gdzie dopadł go Kramer i przyczepił mu kokardę na głowie. Cała sala (łącznie ze Stevenem) ryknęła śmiechem i nie zdążyliśmy się uspokoić, kiedy do akcji wkroczyli Joe i Tom. Chwycili Joeya i Stevena i (choć z trudem) pomalowali im wargi krwistoczerwoną szminką. Szczególnie zabawnie wyglądało to na dużych ustach Tylera.
Prowadzący odłożył mikrofon i teraz wszyscy przyglądali się tej mini rozróbie.
- Jak dzieci no, jak dzieci... - zauważył ojciec Joe.
- ZAPŁACICIE NAM ZA TO, PEREIRA, HAMILTOOOOON! - wydarł się ze śmiechem wokalista i zaczął biec za Joe i Tomem, którzy zapierdalali po całej sali najszybciej jak mogli. Po chwili do pogoni włączyli się Kramer i Whitford, który wprawdzie nie wiedział o co chodzi, ale i tak biegł razem z pomalowanymi muzykami.
- CHODŹ TUTAJ, TY GNIDO, PERRY! - krztusił się Steve, łapiąc w końcu Joego w pasie i z pomocą Emily narysował mu na obu policzkach ogromne, różowe serca.
- TYYY CHUJU! - Joe popłakał się ze śmiechu, po czym zaczął gonić Tylera.

W tym samym czasie Joey i Brad dopadli Hamiltona i obficie posypali mu głowę cukrem pudrem. Tom wydarł się 3-kreślnym, wysokim C, po czym popylał gdzieś do restauracyjnej kuchni.
Minutę później Brad miał na głowie piękny kopczyk bitej śmietany, a Perry'emu udało się zwiać, ale wpadł na Kramera i obaj wyglebali się na ziemię.
Wtedy obok nich znaleźli się Brad i Tom, leżąc na plecach i próbując dźgnąć się nawzajem w brzuch. Przed nimi stanął Stevie i wydarł się swoim skrzeczącym głosem:
- KOOOOONIEEEEEEEC! - a następnie wskoczył Joemu (który już wstał) na plecy. Goście zaczęli klaskać i się śmiać, a Aero klepali się nawzajem po plecach, coś gadając między sobą i chichocząc. Czyżby Steve i Joe...?

Podeszłam do mojego męża. Miał słodko rozczochrane włosy, dwa różowe serca na policzkach i krzywo się uśmiechał.
- Wyglądasz słodziutko jak nie wiem, kochanie - parsknęłam śmiechem, całując go w usta - Ej, chłopaki z Asmith! Idźcie się ogarnąć, za 10 dwunasta!


Równo o dwunastej w nocy wszyscy zebrani zasiedli w kółku z krzeseł, a mi kazali stanąć na taborecie pośrodku.
- Okej, Joe, twoja robota polega na tym, że musisz zdjąć jej welon i podwiązki, ALE... - prowadzący wyciągnął zza pleców cienką linkę - Bez użycia rąk!
- Ale że... zębami? - uśmiechnął się Perry.
- Tak - odparł z uśmiechem Mick (nie, prowadzącym nie był Jagger xD).
- Welon też zębami? - śmiał się mój mąż.
- Nieee, welon zdejmujesz rękami i oddajesz jej, a potem rzucacie do tyłu, ona welonem, ty... masz krawat?
- Nie...
- A co masz?
- Skarpetki - wszyscy ryknęli śmiechem, łącznie z prowadzącym zabawę.
- A coś innego? - Joe wyjął bandankę, którą miał zamiast paska do spodni, jako ozdobę.
- Może być to?
- Tak! To jedziem, grać proszę - na sygnał, Aerosmith znów znaleźli się na scenie i zaczęli grać (klimatycznie...) 'Sweet Emotion'.
Joe podszedł do mnie, lekko podciągnął mi do góry sukienkę i powoli zsunął zębami pierwszą podwiązkę. Przeszedł mnie delikatny dreszcz, kiedy zdejmował drugą.
Zeskoczyłam z krzesła i rzuciłam w tył welon. Usłyszeliśmy pisk. EMILY!
Rozległy się brawa. Następnie Joe rzucił bandaną... złapał ją Steven.
- No to mamy drugi ślub już zaplanowany! - śmiali się goście, klaszcząc.
- Joe, ej no! - usłyszałam nagle moją mamę.
- Tak pani Ternent? - uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Po podwiązkach i welonie musi być buziak, ale mega namiętny, o! GORZKO! GORZKO! - zaczęła skandować, a po chwili krzyczała już cała sala.
- No chodź tu, przystojniaku - przyciągnęłam Joego do siebie i wpiłam mu się w usta. Wsunął język między moje wargi i całowaliśmy się chwilę.
- Brawa dla młodej pary! - goście zaczęli klaskać, a chwilę później wróciliśmy do zabawy.


***


W końcu mogłam się przebrać w taką oto sukienkę:



Poprawiłam makijaż na mocniejszy, przeczesałam włosy i poszłam z powrotem do Joe.
- Kochanieeee - zamruczałam mu do ucha, stając za nim.
- Ale c... WOW! - opadła mu szczęka - Wyglądasz ślicznie! I... i... - jąkał się.
- I?
- I cholernie seksownie... - przejechał palcem po zamku z przodu. Przeszedł mnie dreszcz - Kuuurwa... Ktoś, kto wymyśla takie sukienki, jest genialny...
- Kusi cię ten zamek, co? - uśmiechnęłam się leciutko.
- Nawet nie wiesz jak bardzo... - przygryzł mi delikatnie płatek ucha - Idziemy tańczyć, czy coś?
- A może najpierw Danielsa?
- Miałem przecież...
- Nie być nawalony, a tylko troszkę pijany - przerwałam - No chodź, chodź.
Wypiliśmy troszkę, tyle, ile planowałam. Potem tańczyliśmy cały czas tylko we dwoje, chyba tylko na trzy tańce porwał mnie Steven, przez resztę czasu grali różne (swoje i cudze) hiciory.

W końcu nadeszła 3 w nocy...
- I na zakończenie... - chwilę ciszy przeszył namiętny szept Tylera - Zagramy specjalnie dla Joego i Cassie... 'Carrie'... w wersji akustycznej... - zapowiedział. O JEZU. KOCHAM TEN UTWÓR!
- When lights go down... - zaczął Stevie, a światła zgasły zostawiając tylko nikłe lampki dookoła sali. Wtuliłam się w Perry'ego, a on objął mnie w pasie i kołysaliśmy się leciutko. Inne pary poszły w nasze ślady...
- Cassey...?
- Hmmm?
- Jesteś moim największym skarbem... - wyszeptał mi do ucha - I cholernie cię kocham - złożył delikatny pocałunek na moich ustach i tańczyliśmy dalej.


Po ostatnim dźwięku podziękowaliśmy z Joe, stojąc na scenie i wreszcie mogliśmy się ulotnić...




***




- Czekałem na to cały wieczór... - zamruczał, wnosząc mnie na rękach do domu. Od razu skierował się do sypialni i położył mnie na łóżku. Było ciemno, widziałam jedynie nikły zarys jego umięśnionej sylwetki, błyszczące pożądaniem oczy, czułam jego ciepły oddech na mojej szyi i dłonie przy moim pasie...
Przywarł mocno do moich ust, a po chwili zsunął się na szyję. Zaczął bardzo powoli rozpinać przedni zamek w sukience, jednocześnie całując każdy fragment mojej skóry.
Drżałam, raz mocniej a raz lżej, zależnie od intensywności jego pocałunków...
Wygięłam się w łuk, tak, aby swobodnie mógł zdjąć ze mnie do końca całą sukienkę.
- Jesteś cudowna... - mruczał, powracając wargami na moją szyję. W odpowiedzi zsunęłam z jego ramion marynarkę i koszulę. Był niemożliwie piękny, pociągający w każdym calu...
Wplotłam palce w jego gęste, kręcone włosy, podciągając mu głowę wyżej. Całował mnie w usta, a ja zagryzałam mu dolną wargę, mrucząc cicho.

Zdjęliśmy sobie nawzajem bieliznę i Joe wszedł we mnie delikatnie, a na mój rozkoszny jęk przyspieszył.
- Uważaj... na... dzieciaczka... - wyjęczałam z trudem.
- Uważam... kochanie... - odparł, dysząc. 

A w końcu zrobiło się w pokoju jasno. Za jasno na spanie. 

***

- Nie rozumiesz tego?! Ty już nie patrzysz na to, jako 'co jest fair', tylko bierzesz stronę Joego, bo jest twoim facetem! - darł się Steven.
- Nie biorę jego strony, bo jest moim facetem! Joe nic nie zrobił!
- Jak to do kurwy nic nie zrobił?! Cass! HALO!
- CO KURWA HALO!?
- ON MA WSZYSTKO W DUPIE!
- Ma prawo, jak ma takiego zjebanego wokalistę! - byłam wściekła - Weź się kurwa do roboty!
- To ja tu zapieprzam, a Joe nic nie robi, Cassie!
- To on tu napędza Aero! - podeszłam bliziutko Tylera - Bez niego jesteście NICZYM! NICZYM, SŁYSZYSZ?
- Ah taaak? TAAAK?
- Tak!
- Jesteś tak samo zjebana jak on! Nie patrzysz na to, co jest dobre dla zespołu! Nie, po co!? Lepiej brać stronę pana Perry'ego, nie?!
- BO ON MA RACJE! Steven, ty chcesz za dużo naraz! I jeszcze te twoje 'cud pomysły'!
- CHCĘ NAGRAĆ ALBUM W KOŃCU! A PERRY'EMU NIC SIĘ NIE PODOBA!
- MOŻE DLATEGO ŻE NIE WNOSISZ DO AEROSMITH NIC FAJNEGO?!
- TAAAA, SUPER, ALE JAK JOE PRZYNIESIE JAKIŚ UTWÓR, CHOĆBY DO DUPY, TO MUSIMY GO ZAAKCEPTOWAĆ, NIE?! BO INACZEJ NASTĄPI WIELKI FOCH!
- Wiesz co, Tyler? PIEPRZ SIĘ! - warknęłam, odwracając się na pięcie i zabierając to, po co przyszłam do studia, czyli Gibsona Joego.
- I CO, TERAZ PÓJDZIESZ I ZADOWOLONA, TAK?!
- Nie słucham cię - odparłam spokojnie.
- Wracaj tu, Cassie! WRACAJ TU, KURWA! - wrzeszczał w szale Steven.
- Nie znamy się, gościu - odparłam, trzaskając drzwiami studia. Joe otwarł mi drzwi, sam siedząc za kierownicą.
- Dziękuję ci, skarbie - wpił mi się w usta.
- Pokłóciłam się z bratem.
- CO?! JAK TO?! Ale tak... na poważnie?
- Nie rozmawiam z nim już.
- O co się pokłóciliście?
- O ciebie - odparłam lakonicznie - Nie rozmawiajmy o tym.
- Cassie, ja... Tak nie można!
- Jak?
- Nie możesz być skłócona ze wszystkimi przeze mnie...
- Ale to ty tu jesteś najważniejszy dla mnie. 
- Steven jest twoim bratem!
- No to co? Trudno. Ty jesteś od wczoraj moim mężem!
- I nagrywam płytę... Znaczy chcę.
- CO?
- No... The Joe Perry Project... Nie mówiłem ci?

poniedziałek, 24 marca 2014

Queen rules, rules of music - PART 22

- Ile miała lat?
- 22... całe życie przed nią było...
- O raju...
- Zginęła piękną śmiercią...
- W służbie dla narodu.
- Tak, ale nie jest to sprawiedliwe... Choć jest jeden plus umierania w tak młodym wieku.
- Jaki?
- Nie zostawiła męża... ani dzieci. Gdybym ja zginęła... - moja ręka bezwiednie znalazła się na brzuchu.
- Ciii, nie mów tak - odpairł cicho Joe. Siedzieliśmy nad grobem Mandy. Od jej śmierci minął równy miesiąc.
Moje... NASZE, moje i Joego dzieciątko miało już 10 tygodni (2,5 miesiąca), rozwijało się cudownie, biło mu serduszko... Dostałam zwolnienie z obowiązku pełnienia służby wojskowej, a w zamian za to pomagałam Aero w sprawach zespołu, pisałam z chłopakami teksty i muzykę, takie tam rzeczy...
- Chodźmy już - podniósł się z ławeczki - Zrobiło się chłodno - wtuliłam się w jego bok i poszliśmy z powrotem do samochodu. Po raz enty zaczęłam rozmowę na ten sam temat:
- Joe, a... wiesz... chciałabym wziąć ślub PRZED narodzinami dziecka...
- Wiem - odparł, wyjeżdżając z parkingu. Westchnęłam cicho i odpuściłam. Przecież w końcu mi się oświadczy, nie?
***
- Przycisz ten jebany wzmacniacz, nic kurwa nie słyszę! - poczułem pchnięcie statywem w plecy.
- Nie przyciszę, dupku! - odwrzasnąłem, kopiąc Stevena po nodze - Włącz sobie pieprzony odsłuch głośniej!
- Mam na maks, ciulu!
- To się pierdol!
- SAM SIĘ KURWA PIERDOL!
- MAM CIĘ DOŚĆ!
- ZARAZ ROZJEBIESZ NAM PRÓBĘ!
- AH TAK?! - przestałem grać i dosłownie jebnąłem gitarą o ziemię - W takim razie ja odchodzę!
- Proszę kurwa bardzo!
- Odchodzę - powtórzyłem pewnym tonem. Stevenowi zrzedła mina - Kłócimy się od miesiąca, Tyler. Mam dość. Odchodzę i szukaj sobie innego gitarzysty.
- W TAKIM RAZIE ZWALNIAM CIĘ! - wrzasnął - JOE, KURWA, ZWALNIAM CIĘ! WAL SIĘ NA RYJ! ZWALNIAM CIĘ! ZNAJDĘ SOBIE INNEGO GITARZYSTĘ! - darł się centralnie przed moją twarzą. Wtedy dałem mu w twarz, odwróciłem się na pięcie i wyszedłem ze studia.
Po chwili dogonił mnie Tom.
- Stary, przestań no, nie rób sobie jaj... - położył mi rękę na ramieniu, ale ją strząsnąłem.
- Spieprzaj, Hamilton - odwarknąłem.
- EJ NO! JESTEŚ JOE, KURWA, PERRYM! - zaczął krzyczeć - NIE MOŻESZ OT TAK SOBIE ODEJŚĆ!
- Mogę - odparłem spokojnie, wychodząc na zewnątrz - Żegnaj, Tom - dodałem i pozostawiłem skołowanego basistę przed wejściem, a sam wsiadłem w samochód i pojechałem do pierwszego lepszego klubu.
- Danielsa proszę - rzuciłem barmanowi i po chwili piłem już mój ulubiony trunek, siedząc w najdalszym kącie klubu, niewidoczny... Jak ninja, kurwa.
Jedna szklanka...
Dwie...
Trzy...
Cztery...
Lubiłem być uwalony alkoholem.
- Heeeeej, Joeeee - usłyszałem nagle przy uchu. Obok mnie siedziała Elyssa Jerret, laska, która zawsze się do mnie dowalała z zamiarem... No, nie oszukujmy się, przedymania mnie na wylot. Domyśliłem się, że tym razem chodzi jej o to samo... Kiedy ona się dosiadła?
- Czego chcesz? - spytałem znudzony, mimo, że znałem odpowiedź.
- Ty już wiesz czego... - jednym ruchem rozpięła mi pasek. Ożesz w mordę, dobra jestttt...
- A jeśli nie wiem? - drażniłem się.
- Wiesz... - wymruczała, wsuwając mi dłoń w bokserki. Syknąłem cicho - Nadal nie...?
- N... ie... - jęknąłem.
- To chodź, przekonasz się... - wstała, a ja poszedłem za nią na zaplecze. Znalazła jakiś składzik i zamknęła za nami drzwi.
Zsunęła mi dżinsy i bokserki do końca, po czym uklęknęła. Ale, cholera, nie po to, żeby się modlić.
To ja po chwili wzywałem Boga całym gardłem.
I to kurwa bite trzy razy.
***
- Muszę wracać...
- Zostań jeszcze chwilę... - mruczała mi do ucha, przekładając nogę na mój nagi bok - Mam trawkę...
- Taaa?
- Mhmmm...
- Skoro taaaak...
- Ale myślę, że dla mojego towarzystwa też zostaniesz, Joeeee... - jej seksowny głos doprowadzał mnie do obłędu.
- Zostanę - odparłem niskim tonem, a ona położyła się obok mnie, naga.
- Wiesz, jesteś tak cholernie przystojnyyy... - mówiła dalej, błądząc rękami po moim brzuchu.
- Ty za to seksowna... - odmruknąłem, patrząc na nią.
- Czuję - przejechała dłonią po moim podbrzuszu i niżej - Podniecam cię, cooo? Jeśli mi odpowiesz tak jak chcę... To będziesz miał nagrodę, skarbie...
- Podniecasz... - wychrypiałem, a Elyssa wstała i zrobiła mi taką 'laskę', że kurwa umarłem.
- Widzę... że poszło - uśmiechnęła się z satysfakcją. Dyszałem jak po jakimś maratonie, zamykając z rozkoszy oczy.
- Ja... k... cholera...
- To teraz twoja kolej... - jej usta były przy moim uchu - Przeleć mnie, Perry... - przeszedł mnie dreszcz - Przeleć mnie aż do orgazmu, jasne? - nie musiała dłużej mnie zachęcać.
***
- Gdzie ty cholera byłeś?! - obrzuciła mnie wzrokiem - Nie było cię prawie trzy dni, do kurwy nędzy!
- Ja... - przecież jej nie powiem, że spędziłem ponad dwa dni, pieprząc się, ćpając i pijąc z Elyssą, nie? - Nie jestem już w Aerosmith.
- CO?!
- Nie jestem już w Aerosmith. Odszedłem i jednocześnie Steven mnie wywalił - podeszła do mnie, wtulając się swoim drobnym, chudziutkim ciałem w moje ramiona.
- Przykro mi, Joe... - powiedziała cichutko - Mam nadzieję, że wszystko się ułoży i będziecie jeszcze razem grali.
- Nie chcę!
- Teraz. Jeszcze zatęsknisz, kochanie. Ale powiedz mi, gdzie ty do cholery byłeś? Martwiłam się...
- Łaziłem po klubach, a nocowałem u kumpli... Przepraszam - skłamałem gładko.
- Już w porządku - pocałowała mnie delikatnie i uśmiechnęła się - Opowiesz mi, czemu już nie grasz z Aero?
- Jasne - odparłem, pociągnąłem ją na kanapę i zacząłem opowiadać.
***
- Wiedziałam, że przyjdziesz - przepuściła mnie w drzwiach, uśmiechając się lekko.
- Elyssa, nic oprócz seksu nas nie łączy...
- Nie, kochanie, tym bardziej, że zdradzasz laskę z którą masz dziecko - wymruczała, wyciągając z szuflady już przygotowaną strzykawkę z heroiną i torebkę kokainy. Zaświeciły mi się oczy.
- To dla mnie?
- No wiesz, prezencik za twoje odwiedziny... - przyciągnęła mnie mocno i poklepała wewnętrzną stronę mojego ramienia. Wkłuła się perfekcyjnie, niemal bez śladu.
- O... tak... - jęknąłem, kiedy płyn dostał mi się do krwi. Wciągnęliśmy jeszcze po dwie kreski koki.
Oh, jakiż ja byłem uwalony... A ona do tego tak perfekcyjnie ciągnęła druta, jak to mawiał... ten skurwiel, Tyler. No nie dało się oprzeć.
*** MIESIĄC PÓŹNIEJ ***
Dopracowywałam akordy do 'Mia', ostatniego utworu na świeżutkiej płycie Aero 'Night In The Ruts' W tym kawałku grał już nie Joe, a Jimmy Crespo... Był spoko, ale nie był Joe 'kurwa' Perrym, ani Bradem Whitfordem. Tak, tak, Brad również odszedł.
- Nie ma Joego, nie ma Aerosmith - tyle od niego usłyszeliśmy. Steven się załamał i był ciutkę od powrotu do dragów, ale udało mi się go przed tym uchronić. Jimmy odwalał teraz całą gitarową robotę, ale... no właśnie. Nic nie trzymało się kupy.
To raz.
Dwa. Moje dzieciątko ma już 14 tygodni, czyli 3 miesiące i dwa tygodnie... A Joe nadal mi się nie oświadczył.
Mało tego.
Od kilku tygodni znikał na całe dnie, a czasem nawet na noce. Mówił, że przesiaduje albo w klubach, albo u kumpli, bo chce założył swój własny zespół. W to wierzyłam. Mówił, że nie ćpa. W to wierzyłam połowicznie. Ale mówił też, że się nie upija. I tu wiedziałam, że kłamie.
Teraz również go nie było. Ostatni raz widzieliśmy się rano, teraz jest 17, a jego nadal nie ma. Norma.
Nagle zadzwonił mój telefon.
- Halo?
- Yhm... Cass?
- Tak... z kim rozmawiam?
- Bradley...
- Brad, siema! - ucieszyłam się - Co jest?
- Ty nie jesteś już z Perrym?
- Jestem, czemu pytasz?
- A... w sumie nie wiem, bo przed chwilą poszedł z jakąś laską do samochodu i gdzieś pojechali... Nie pierwszy, zresztą, raz. Nazywa się chyba Elyssa. I daje mu dupy co wieczór.
- ŻE, KURWA JASNA MAĆ, CO?!
- Mówię co widzę...
- Jeszcze mi powiedz, że ćpa.
- Grzeje jak cholera - odparł, a mi wypadł ołówek z ręki.
- Powiedz, że kłamiesz...
- Mówię prawdę. Po co bym kłamał, nie jestem w tobie zakochany ani nic. Jestem lojalny po prostu.
- Ok... dzięki... na razie... - odłożyłam słuchawkę, patrząc w przestrzeń. Zagryzłam wargę i zaczęłam cicho płakać. Co za skurwiel!
***
Wróciłem do domu jeszcze nieco uwalony. Zgrzaliśmy się z Elyssą jak nigdy...
- Jeeeesteeeem! - krzyknąłem, odwieszając kurtkę.
- Cudownie - poniosłem głowę. Cassie stała oparta o futrynę. Jej ton głosu był lodowaty - Musimy poważnie porozmawiać, Anthony Josephie Pereira - ups. Kurwa. Pełne imię, znaczy, że mamy problem.
Usiadłem naprzeciwko niej na kanapie.
- Więc? - usiłowałem zgrywać luzaka.
- Możesz mi do cholery powiedzieć co ze mną jest nie tak? - aż się skuliłem. Mówiła cicho, ale z takim lodowato zimnym wkurwem, że jeżył się włos na głowie.
- Nic... Wszystko w porządku... - odparłem ostrożnie.
- WIĘC DO KURWY, KTO TO JEST ELYSSA?! - wstała i zaczęła się drzeć. O fuck... Milczałem, nie patrząc jej w oczy - ODPOWIADAJ, CIOTO! - pociągnęła mnie do pozycji stojącej - NIE DOŚĆ, ŻE ĆPASZ JAK IDIOTA, PIJESZ 24/7, TO JESZCZE ONA CI DAJE DUPY?! - przybliżyła się do mnie i podniosła mi głowę - PRZYZNAJ SIĘ, PERRY!
- Ale do czego?
- ZDRADZASZ MNIE, KURWA, CZY NIE?! - milczałem - ZDRADZASZ MNIE DO CHOLERY!
- Ja... ja...
- TY DUPKU! - uderzyła mnie w twarz z całej siły. Nie odsunąłem się.
- Bij mnie... Zasłużyłem - powiedziałem cicho i dostałem drugi raz, tak mocno, że aż mi odskoczyła głowa. Nooo, Cassie miała siłę w tej swojej chudej dłoni...
- JAK! TY! MOGŁEŚ! - po każdym słowie dostawałem w twarz - TERAZ, KIEDY MASZ ZE MNĄ DO CHUJA PANA DZIECKO! TERAZ CI SIĘ ZACHCIAŁO ĆPAĆ I PIERDOLIĆ SIĘ Z JAKĄŚ DZIWKĄ?! TERAZ?!
- Cassie... proszę... nie denerwuj się...
- ZAMKNIJ SIĘ, KURWIARZU! - uderzyła mnie tak mocno, że poszła mi krew z wargi - NIENAWIDZĘ CIĘ, KURWA, NIENAWIDZĘ! - wtedy nie wytrzymałem i chwyciłem ją za nadgarstki. Fakt, była silna. Ale ja byłem silniejszy - PUŚĆ MNIE, SKURWIELU, PUSZCZAJ I SPIERDALAJ Z MOJEGO ŻYCIA!
- Cassie.
- NIE SŁUCHAM CIĘ!
- Cassie.
- PUŚĆ KURWA!
- Cassie - w końcu umilkła - Jeśli zechcesz, zniknę z twojego życia. Jestem skończonym idiotą. To nie tak miało wyjść. Zdradzałem cię i ćpałem, ale żałuję tego. Możesz mnie zostawić. Przyjmę to na klatę - spuściłem wzrok. Cass nie odpowiadała przed dłuższy czas. Wreszcie usłyszałem jej cichy, zdławiony głos:
- Mam... Będę miała... z tobą dziecko, cioto... I cię kocham najbardziej na świecie... A ty mnie po prostu wychujałeś...
- Nie mów tak, kwiatuszku...
- Nie nazywaj mnie tak...
- Kochanie, proszę - padłem przed nią na kolana - Nie wiem co mam zrobić, ale zrobię wszystko...
- Wstań, Joe.
- Ja...
- Wstań - przerwała mi. Posłusznie się podniosłem - Joe, wiesz... ja myślę... zróbmy sobie przerwę.
- Nie, nie, błagam, nie zostawiaj mnie! - chwyciłem ją za ręce - Jesteś wszystkim co mam, Cassie!
- Potrzebuję przerwy - pokręciła głową, a wtedy delikatnie wpiłem jej się w usta. Odsunęła mnie niemal od razu.
- Nie rób tak...
- Dlaczego?
- Bo całowałeś też tamtą. Odrzuca mnie to - spuściłem wzrok.
- Ja cię kocham, mała... - jęknąłem zrozpaczonym tonem.
- Wiem - odparła, lekko rozłączając nasze dłonie - Dlatego chcę przerwy. Joe, nie rozumiesz? Pieprzyłeś się z inną kobietą, ćpałeś i... i... koleś, masz 30 lat... a ja jestem z tobą w ciąży, halo! Czas się ogarnąć, Joey - mówiła tak łagodnie, a jednocześnie z takim bólem, że serce rozrywało mi się na maleńkie kawałeczki.
- Wybacz mi... Niczego więcej nie chcę... Tylko mi wybacz - teraz już szeptałem. Cassie przytuliła moją głowę do swojej szyi i odszepnęła:
- Kocham cię, debilu... Dlatego chcę tej przerwy.
- Proszę... Proszę, ja wszystko naprawię... - nie wytrzymałem już i po prostu się rozpłakałem - Tylko mnie nie zostawiaj... ja bez ciebie umrę... błagam, Cass, błagam! - ponownie przed nią klęczałem, krztusząc się łzami - Wiem, że zjebałem... Możemy się mijać bez słowa w korytarzu, ale nie zostawiaj mnie samego... już Steven mnie nienawidzi... Druga po tobie najważniejsza osoba w moim życiu... jeśli ty odejdziesz... to kurwa po mnie...
***
Zamknęłam oczy i westchnęłam.
- Ja już nie będę ćpał... nie będę cię zdradzał... przysięgam... zrobię wszystko... tylko nie zostawiaj mnie... błagam...
- Joe.
- Ja mogę nawet się pogodzić z Tylerem, jeśli zechcesz... mogę Elyssę zabić, jeśli zechcesz... mogę...
- JOE! - przerwałam mu. Umilkł, ponosząc wzrok, a ja przykucnęłam przy nim, patrząc mu w oczy.
- Kocham cię, ty największy debilu świata - powiedziałam i wpiłam mu się w usta.
Całowaliśmy się bardzo długo, nie pamiętam kiedy ostatni raz trwało to tyle czasu... Kiedy w końcu się od siebie oderwaliśmy, nasze oddechy były cholernie szybkie.
- Kocham cię najmocniej na świecie, ty pałko niedojebana - uśmiechnęłam się krzywo - Jesteś takim idiotą, że aż nie wierzę, ale jesteś też moim facetem i ojcem naszego dziecka.
- Nie... zostawisz mnie?
- Nie, Joe - zmierzwiłam mu włosy - Ale masz być grzeczny, a jedyną osobą, która ma prawo robić ci laskę, jestem ja, rozumiemy się?
- Rozumiemy - wyszczerzył się.
- Ale dzisiaj na to nie licz. Jutro też nie - dodałam, a Perry zrobił minę w stylu ';_;' - No nie patrz tak, masz karę! Chyba, że sobie zasłużysz, to nad jutrem się zastanowię. Dziś nie ma i koniec.
- Okej - pokiwał głową - Mówisz, jakbym był z tobą tylko dla seksu.
- Nie... ale wiem, co ci chodzi po głowie - zaśmiałam się - Która godzina?
- Piętnaście po 19...
- Możemy coś obejrzeć.
- Dobra! - zgodził się i poleciał jak strzała do swojego regału z filmami, a ja usiadłam na kanapie i czekałam - Pośmiejemy się z 'Oto Spinal Tap', co ty na to?
- Jestem za - długo na tej kanapie nie posiedziałam, bo Joe pociągnął mnie na swoje kolana.
- Wygodna z ciebie podusia - zamruczałam, cmokając go w szyję.
- Tylko TWOJA podusia - odparł, przenosząc wzrok na ekran.

***

[tu mi ucięło na telefonie, ale były oświadczyny ;_; ]