sobota, 28 grudnia 2013

The first true date in my fuckin' life...

Siedziałem zestresowany obok Rogera na kanapie. Na przeciwko mnie siedziała milcząca, niepewna Meg i Julson, którą obejmował Brian tłumaczący coś ze śmiechem Rogerowi. Wpatrywałem się w Julkę ukradkiem. Miała spuszczoną głowę i bawiła się pierścionkiem na palcu. Po chwili uniosła wzrok i posłała mi długie, powłóczyste spojrzenie, już któryś raz podczas tego spotkania.
Po chwili powiedziała:
- Bri... Puść mnie, muszę do łazienki - uśmiechnęła się szeroko, a Brian puścił ją bez słowa sprzeciwu. Przechodząc obok mnie, dotknęła niemal niewyczuwalnie mojego kolana. Teraz jak to załatwić, żeby... Ha!
- Idę po colę, Rog, chcesz? - spojrzałem na niego porozumiewawczo.
- Wiesz co... Możesz przynieść.
- Jasne - wyszedłem z salonu, sprawdziłem, czy Bri nie widzi i najciszej jak umiałem, poleciałem na górę. Kiedy mnie zauważyła, uśmiechnęła się leciutko i poklepała narzutę na łóżku. Usiadłem.
- Mhm...  Hej.
- Hej - spojrzała mi w oczy z uśmiechem. Uciekłem wzrokiem, strzelając kościami w dłoniach. Położyła mi rękę na kolanie.
- Deaky...? Popatrz na mnie... Hej! - podniosłem niepewnie wzrok - Ja cię nie zjem... Nooo, przynajmniej nie, kiedy Brian jest w domu - zaśmiała się cicho - I tak dużo ryzykuję, będąc tu z tobą i okłamując go... Więc korzystaj! Wiesz....mhm....mam wolne popołudnie w sobotę... - zagryzła wargę. Wysiliłem mózg. Zaraz, zaraz... Mówi, że ma wolne popołudnie... Zapomniałem o czymś? Coś leci w kinie specjalnego? Chwila... Koncert? Nieee, to nie to...
Patrzyła na mnie wyczekująco, aż wreszcie zajarzyłem. Ona chce, żebym ją zaprosił na randkę!
- Eeee.....To może... Chciałabyś....eeee.....no wiesz.....znaczy....
- Tak, John, chciałabym - odparła, uśmiechając się totalnie słodko, a ja odetchnąłem z ulgą.
- Serio?
- Jak najbardziej, Johnny. To o której? - zamrugała zalotnie.
- Mmmm.... 16?
- Nie za wcześnie? - ton jej głosu wskazywał, że dużo za wcześnie.
- Więc o 19 - uśmiechnąłem się niepewnie.
- Pasuje.
- To dobrze - odwróciła głowę. Westchnąłem w myśli. Przytuliłbym ją czy coś, ale... Ale no kurde wstydzę się... Nie wiem, jak zareaguje...

*** Julson ***

No przytul mnie, idioto! Nie wiem jak ci jeszcze mam dać znać, że chcę, żebyś to zrobił! Mam zacząć udawać, że mdleję? Nie uwierzysz mi...
Zerknęłam na zegarek. Cholera, siedzimy tu już 10 minut, zaraz Bri zacznie coś podejrzewać...
John, totalnie przystojna cholero, weź kuźwa ogarnij, że masz mnie natychmiast przytulić! Pocałować też możesz, nie obrażę się...

*** John ***

Patrzyłem gdzieś w jej ramię, nie umiałem się przełamać, żeby cokolwiek zrobić, nie wiedziałem, czy ona chce...
- John.
- Tak? - uniosłem głowę, a wtedy przyciągnęła mnie do siebie i wpiła się w moje usta. Ośmielony, złapałem ją w pasie i przytuliłem. Całowaliśmy się już dłuższą chwilę, kiedy nagle otwarły się drzwi. Odskoczyła ode mnie wyćwiczonym ruchem, oddychając szybko. Jednak to nie był Brian, tylko Roger.
- Nie żebym miał wam przerywać... - obrzucił nas wzrokiem - Ale Brian się pyta, czy nic wam nie jest... Masz - rzucił mi puszkę z colą - Żebyś nie wrócił bez niczego.
- Jezu, stary, dzięki! Ratujesz mi życie! - Rog mrugnął do mnie i wyszedł, mówiąc jeszcze:
- Przyjdźcie zaraz! - ponownie spojrzałem na dziewczynę siedzącą przede mną.
- Deackson... Deacks.... - zamruczała.
- Ja....jak?
- Nie podoba ci się? - posmutniała, więc zaraz odparłem:
- Podoba! Nikt jeszcze tak do mnie nie mówił...
- Ja mówię... - przyciszyła głos, spuszczając wzrok - Deackson... Pocałuj mnie, no! - mile zaskoczony, przywarłem mocno do jej ust, aż jęknęła cicho. O cholera... Aż tak jej się podobam?
- Musimy iść... - szepnąłem. Kiwnęła głową i wstała.
- Idź jakoś do kuchni, ja muszę wyjść jakby z łazienki.... - odwróciła się i zaczęła schodzić po schodach, kiedy nagle zatrzymała się.
- Kocham cię, pamiętaj! - powiedziała z uśmiechem i zniknęła mi z oczu na dobre. Westchnąłem smutno i również zszedłem na dół. Siedziała już w ramionach Briana, opierając głowę na jego ramieniu. Łup. Łup. Łup. Kolejne uderzenia młota na moje serce. Cmoknął ją w policzek. Trzask. Moje biedne serce...teraz w kawałkach...
Chyba zauważyła mój smutny wzrok, bo poruszyła ustami. "SOBOTA".
Uśmiechnąłem się lekko. Sobota. Brzmi totalnie słodko.

****

Przyjechałem po nią równo o 19 i cały w nerwach zapukałem do drzwi. Otworzyła je, a ja... Umarłem. Miała na sobie białą, zwiewną sukienkę przed kolano, przewiązaną czarnym paskiem, do tego czarne czółenka i włosy rozpuszczone, spływające po ramionach. Uwielbiałem jej włosy, gęste, miękkie, długie aż do pasa, zawsze pachniały lawendą... Miała tylko lekko podmalowane oczy i błyszczyk na ustach. Była piękna w każdym calu.
- Cześć... - odgarnęła włosy za ucho i uśmiechnęła się promiennie.
- Cześć, Johnny! - nigdy nie byłem "John". Znaczy byłem. Ale rzadko. Częściej wymyślała na mnie pierdyliardy zdrobnień... Johnny, Deaky, Deacks, Deackson, Johns... Nie powiem... Kochałem to baaardzo. W jej ustach każde określenie brzmiało słodko. Słodko i przyjemnie. Nawet jeśli drażniła się ze mną mówiąc "Wielebny Diakonie". Mój techniczny, Ratty, śmiał się, że nie dość, że nazywa mnie jak nazywa to jeszcze przelecieć się nie da... A mi wcale nie o to chodziło. Wiem, że będę ją miał. Nie wiem kiedy, ale będę miał.
- To... jakie plany? - spytała tym swoim delikatnym głosikiem, a ja zerknąłem na dłoń. Miałem tam wszystko zapisane!
Wziąłem ją za rękę.
- Mam nadzieję, że lubisz filmy fantasy... - Deacon, co ty pierdolisz, przecież wiesz, że lubi.
- Jasne! - zaświeciły jej się oczy - Na co idziemy?
- Zobaczysz, słońce - odparłem, a ona przysunęła się do mnie bliżej.
- Zgoda - wsiedliśmy do mojego kochanego Astona Martina Vintage i pojechaliśmy w stronę centrum. Julka włączyła radio i wybuchnęła śmiechem. Wsłuchałem się...
- All day long... All day long! - Julson śmiała się jak naćpana, a ja spuściłem wzrok.
- Wyłączysz to?
- Czemu? - przyciszyła, patrząc na mnie uważnie.
- Nie lubię swojego głosu. Nie umiem śpiewać. Wyłącz, proszę - posłuchała mnie, ale wyraźnie posmutniała i reszta drogi upłynęła w milczeniu. Zatrzymałem się pod kinem "Castoria" i wysiadłem. Otwarłem Julce drzwi, co ponownie wywołało na jej twarzy uśmiech.
- Dziękuję - splotła palce z moimi - Idziemy?
- Mhm - odparłem, kierując się w stronę wejścia.

***

Po filmie, który był totalnie odjechany...
- Ooo, jakie to było fajnie! Wiesz, jak ten Simon go zaskoczył, szkoda mi było Glorii, ale w sumie ten cały Bernie był dla niej lepszy, ale Simon został sam... co z tego, że z mocą magiczną... - nawijała bez przerwy od 10 minut, a ja słuchałem jej z przyjemnością dopóki nie doszliśmy do samochodu. Znów otwarłem jej drzwi. Jej palce musnęły przycisk włączający radio, ale odsunęła się.
- No włącz - odezwałem się, a ona posłusznie uruchomiła radio. Popłynęła "Michelle" od Beatlesów. Zerknąłem na jej twarz. Zamknęła oczy, a na jej ustach błąkał się uśmiech. Lubiła ten utwór. Zapamiętać.
Kiedy piosenka się skończyła i puścili Mott the Hoople, ściszyła.
- Gdzie jedz...O... - umilkła na widok dużego domu w wiktoriańskim stylu - Kto tu mieszka?
- ...Ja - odparłem niepewnie.
- Wow... Wygląda pięknie! - zachwyciła się i sama wysiadła. Zamknąłem samochód i podszedłem do drzwi, otwierając je. Przepuściłem Julkę przodem.
- O rany... To... To najpiękniejszy dom jaki widziałam! - wyszeptała, rozglądając się.
- Se....rio?
- Mhm! - potwierdziła - A...co robimy? - poprowadziłem ją za rękę do jadalni.
- A teraz się przyznaj, kto gotował? Ty, Meg, czy catering? - dało się słyszeć nutkę ironii w jej głosie.
- Ja... - bąknąłem pod nosem i odsunąłem jej krzesło. Zarumieniła się lekko i usiadła, podwijając pod nogi sukienkę. Usiadłem na przeciwko niej i odkryłem termiczną wazę. Tak, tak, nie chciało mi się podgrzewać, macie mnie. Nałożyłem jej mojego (o, zgrozo) spaghetti...
Pochyliła się i skosztowała, a ja myślałem, że się zesram ze strachu.
- Mmm... Ale pycha! - skomentowała. Odetchnąłem z ulgą i nalałem jej wina. Zagryzła wargę - Moet Chandon z rocznika '67? - spytała, a ja kiwnąłem głową - Mój ulubiony...
- Wiem - odparłem. W ciszy dokończyliśmy kolacje.
Kiedy skończyła, odsunęła lekko talerz i zamyśliła się. Odetchnąłem. No właśnie.
- Mogę coś... zobaczyć? - spytała, a ja pokiwałem głową. Wstała, podeszła do kanapy i usiadła, wtulając się w miękkie poduszki - Aaaaale miękko... - pogłaskała futerko na narzucie - Też taką chcę! Chodź tu do mnie! - podszedłem - No siadaj! - zaśmiała się. Wykonałem jej polecenia, a Julka wtuliła głowę w moje ramię - Co ty taki niepewny, Wielebny Diakonie, no przytulić się chcę... - otoczyłem ją ramionami, a ona mruknęła z zadowoleniem. Wielebny... Też coś.
- No a teraz mnie ładnie pocałuj - powiedziała. Cholera, znów się denerwuję - John! - zmarszczyła brwi. No wybacz skarbie, nieśmiały jestem... - Raaaany... - wstała i chyba chciała gdzieś iść, ale pociągnąłem ją za rękę tak, że usiadła z powrotem.
- Mhm....
- Tak, Deaky? - spytała, a jej ton był cholernie zalotny. Pal licho. Przyciągnąłem ją do siebie i zacząłem całować. Zarzuciła mi ręce na szyję, oddając pocałunki. Westchnąłem i przejechałem jej językiem po podniebieniu, na co zareagowała cichym jękiem. Jaaaaaaałć. Powtórzyłem to o wiele pewniej. Znowu jęknęła, tym razem głośniej. Chyba jej się podoba.
Oderwałem się i odsunąłem zaledwie na kilka centymetrów. Otworzyła oczy i mruknęła z niezadowoleniem.
- Ej. Czemu przestałeś?
- ...Nie wiem.
- No to kontynuuj, głupku - odparła, więc ponownie wpiłem jej się w usta. Poczułem jak wbija mi paznokcie w ramię i aż syknąłem. Zjechała dłońmi na mój bok i tam też wbiła paznokcie. Wydałem z siebie głośny jęk. Cholera....tylko....nie...tam.... Spojrzała na mnie.
- Czyżby słaby punkt? - wbiła mocniej. Jęknąłem jeszcze głośniej i odchyliłem głowę w tył. Uśmiechnęła się, siadając mi bokiem na kolanach.
- Coś szybko oddychasz - zadrwiła, kontynuując torturowanie mojego boku.
- Prooo.....szę... - wyjęczałem.
- Hmmm? Mam przestać? - mruczała mi prościutko do ucha, aż przechodziły mnie dreszcze.
- Nnnn.....iiii....eee.... - przygryzła mi płatek ucha. Ajajajajajjjjj....
Nagle przestała, opierając mi głowę na piersi, a dłońmi obejmując mnie w pasie.
- Kocham cię, wiesz?
- Ja ciebie bardziej - odparłem i cmoknąłem ją w szyję. Zesztywniała lekko. Hmmm, a to ciekawe. Powtórzmy. Syknęła.
- Coś nie taaak? - spytałem totalnie niewinnie.
- Wszy...sss...tko.....ok...ej.... - wpiłem się ustami w skórę na jej szyi, a po chwili zacząłem jeździć po niej językiem. Jęknęła głośno, mocniej mnie obejmując. Zsunąłem się wargami nieco niżej. Jako, że jej sukienka miała spory dekolt, miałem ułatwione zadanie.
- Lu...bię...tak... - usłyszałem przy uchu i zaangażowałem się jeszcze bardziej. Lubi tak. Hm... Cenna informacja. Ctr + S* w mózgu.
Oddychała coraz szybciej, a ja zastanawiałem się co będzie potem... Jak daleko mogę się posunąć w działaniach... Nie wiedziałem, czego ona chce... Bałem się, że zrobię coś nie tak i wszystko szlag trafi...
Chwyciłem delikatnie za ramiączko jej sukienki, ale zaraz cofnąłem rękę. Czyżby za daleko?
- Zrób...to... - szepnęła. Ooo, a to nowość. Zsunąłem jej jedno ramiączko i przejechałem palcami po jej ramieniu i obojczyku. Wzdrygnęła się leciutko, więc zrobiłem to samo z drugim. Miała pod spodem biały, koronkowy stanik bez ramiączek. Wow. No to umarłem.
Spojrzała na mnie niepewnie.
- Co jest? Zrobiłem coś nie tak? - pokręciła głową.
- To...przez...Briana...Patrz - pokazała mi siniaka przy lewym obojczyku - Ja...
- Boisz się mnie? - spytałem.
- Nie! Ja... ja tylko...
- Mogę przestać.
- Nie... Nie chcę żebyś przestawał... Ja tylko... Boję się... Kary...
- Nic ci nie zrobi.
- A jak się do... - przerwałem jej, kładąc palec na jej miękkich wargach.
- Nie dowie się. Już ja o to zadbam. Przysięgam - obrałem najbardziej czuły ton, jaki potrafiłem.
- Przysięgasz?
- Na wszystko - odparłem pewnym tonem. Uśmiechnęła się i wyszeptała:
- Kontynuuj... Jeśli ci się jeszcze nie znudziłam oczywiście.
- No co ty! - głaskałem ją po plecach, pieszcząc ustami jej szyję i dekolt. Mruczała cichutko, z zadowoleniem.
W pewnym momencie przerzuciła mi nogę przez kolana, tak, że siedziała na mnie okrakiem, a ja poczułem falę gorąca przepływającą przez całe ciało. Gjmwknhefuxerc...?
Przysunęła się tak blisko, że przywierała do mnie całą klatką piersiową, a ja zaliczałem sobie ded za dedem. Poczułem, jak delikatnie rozpina mi guziki w koszuli i zsuwa ją ze mnie, wtulając się.
- Playboy Vegas, prawda?
- Tak - szok! - Skąd wiesz?
- Uwielbiam ten zapach... - westchnęła cichutko.
- Używam go chyba od zawsze... - zastanowiłem się - Ojciec... - zamilkłem na chwilę - Ojciec kupił mi go na 15 urodziny... Od tego czasu jeszcze nie kupiłem innego. Zawsze mam ten sam. Lubię go.
- Ja też...
- Skąd znasz ten zapach? - umilkła nienaturalnie.
- Ja... mój brat go miał - widać, że kłamiesz, skarbie. Nie będę pytał, skoro nie chcesz mi powiedzieć.
Przysunęła się jeszcze bliżej i odchyliła głowę do tyłu. Wzięła moje dłonie i położyła na swoich plecach, blisko zapięcia stanika.  Rozpiąłem i pozwoliłem opaść mu na ziemię. Julka odwróciła ze wstydem głowę. Miała odruch, żeby się zasłonić, widziałem to, widziałem jak z tym walczy.
- Kochanie... - zagryzła wargę - Nie wstydź się... Hej... - podciągnąłem jej brodę tak, by patrzyła mi w oczy.
- Ja. Nie. Jestem. Brianem - powiedziałem dobitnie, a ona pokiwała głową.
- Wiem... - odchyliła głowę - No dalej... - składałem delikatne pocałunki na całym jej dekolcie i widziałem, że powoli się odpręża. Nadal spokojnie i powoli, przesunąłem językiem od jej szyi po ten cholernie seksowny rowek między piersiami. Jęknęła. Zrobiłem to jeszcze raz.
- Joo....hn.... - jej oddech przyspieszył. Zdjąłem ją z kolan i położyłem na plecach, zdejmując jej sukienkę do końca. Zadrżała i zamknęła oczy, poddając mi się totalnie.
Nadal krążyłem językiem po jej piersiach, a ona jęczała rytmicznie i coraz głośniej. Zsunąłem się ustami na jej brzuch i podbrzusze.
Wplotła mi palce we włosy i krzyknęła cichutko. Nadal kontynuowałem. Nagle pociągnęła mnie za pasek, na siebie.
- De...aky...
- Tak?
- Kochaj się ze mną...
- Co? - wutwutwut?!
- No... To co powiedziałam... Proszę... Zrób to... Chcę choć raz... Zobaczyć... Jak to jest naprawdę... Bez zmuszania mnie do niczego... Błagam cię...
- Ciiii - pocałowałem ją mocno i pozbyłem się swoich dżinsów i bokserek. Zauważyłem, że dyskretnie lustruje mnie wzrokiem.
- Wow... - szepnęła tylko, a ja pocałowałem ją namiętnie i zdjąłem jej bieliznę.
- Nnnno....zrób....ttto....w....ko....końcu... - jęknęła, więc wszedłem w nią delikatnie.
- No...możesz...mocniej... - posłuchałem i wzmocniłem ruchy. Wydała z siebie głośny, przeciągły jęk i oplotła mi biodra nogami, sprawiając, że była jeszcze bliżej.
Przyspieszyłem i sam zacząłem jęczeć. Boże słodki, jak dobrze... Wzmocniłem ruchy, a Julson zaczęła się wydzierać na całe gardło. Ok, ok, nie tylko ona. Wychodził z tego specyficzny śpiew na dwa głosy, raz przebijał się jej słodki sopran, a raz moje niewiadomoco...
Niedługo potem doprowadziłem ją do szczytu i pozwoliłem dojść równo ze mną.
- I.....co...? - spytałem, dysząc ciężko.
- Jjjj....jjjaaa.....chcę....jeszcze....raz.... - szepnęła.
- Serio?
- Jak najbardziej... - mruknęła, więc wszedłem w nią ponownie, tym razem mocniej.
- TAK! - krzyknęła, a ja poczułem się, jakbym wygrał wszystko. Wbiła mi paznokcie w plecy, jęcząc gardłowo i rzucając się w spazmach rozkoszy. Przestałem się kontrolować i ruchy moich bioder nabrały mocy. Teraz już krzyczeliśmy oboje, na pełnym regulatorze. Jeszcze nigdy nie czułem się tak cudownie...
Po chwili poczułem, że powoli dochodzę. Wtedy Julka przycisnęła mnie do siebie i jęknęła gardłowo. Rozumiem. Mam wytrzymać jeszcze trochę.
Kiedy poczułem, że już nie dam rady dłużej, pozwoliłem sobie dojść i zajęczałem z rozkoszą. Julson doszła zaraz po mnie i wtuliła się mocno.
- Ttt.....ooo....była....najpiękniejsza....najcudowniejsza....randka...na ziemi... - szepnęła, uśmiechając się błogo.
- Skarbie...?
- Mhm? - widać było, że zaraz zaśnie.
- Kiedy wraca Brian?
- Za 4 dni... - przymknęła oczy.
- Chcesz u mnie dziś spać?
- Zawsze... - mruknęła i usnęła mi na ramieniu. Uśmiechnąłem się i zaniosłem ją do łóżka, nucąc przy tym "Lucky Man"...


****


*Ctr+S - zapisz :)

wtorek, 24 grudnia 2013

Please Come Home For Christmas, Darling... - świąteczny prezent

- Ale... Jak to nie przyjedziesz? Przecież... Przecież...
- Nie zdążę na ostatni samolot, mała... Musiałbym chyba mieć motorek w dupie...
- Ale... John... To Wigilia!
- Wiem, przepraszam... Tak nam wypadło... Ja naprawdę chciałem być... - przytuliłam słuchawkę do policzka i szepnęłam:
- Wiem, kochanie... wiem... - poczułam łzy na policzkach i zaraz się okrzyczałam w myślach - "idiotko, Jimmi znów będzie pytał, czemu cały czas ryczysz, przestań!"
- Ale... Na drugi dzień świąt będziesz?
- Tak, tak, jasne. Gniewasz się?
- N...Nie...
- Nie płacz, Julson, proszę...
- Prze...przepraszam no... - super. Rozkleiłam się totalnie - Ale....ja....ja tak się cieszyłam na te święta...
- Wiem. Wiem...
- Powtarzasz się - próbował się roześmiać, ale mu nie wyszło. Nagle poczułam jak Janis kopie.
- John... - szepnęłam do słuchawki.
- Taa?
- Mała kopie... - wzruszenie załamało mi głos.
- NAPRAWDĘ?
- Mhm... Ałććć.... - uśmiechnęłam się przez łzy
- Moja mała... Co? Julsonku, Freds mnie woła, muszę kończyć... Kocham cię.
- Ja cię też... Papa.
- Heeej - odłożył słuchawkę.
- Mamo...? - odwróciłam się, zapominając, że płaczę - Znów to samo? - Jim chwycił mnie za rękę - Co jest, mamusiu? - popchnął mnie leciutko na fotel, a sam wskoczył mi na kolana.
- Bo.... J.... John... Tata... Nie przyjedzie na święta...
- Jak to? Przecież obiecał...
- Nie ma samolotu, kochanie... - Jimmi spuścił główkę.
- A może.... Może my polecimy do niego?
- Słońce drogie, ja jestem w ciąży i nie mogę latać samolotami...
- Ach.... No fakt. Nie płacz mamo - oparł główkę na moim ramieniu - Nie płacz, bo to szkodzi Janis - objął rączkami moją twarz - Kocham was obie i tatę też.
- Wiem, Jimmi, wiem. My cię też kochamy - uśmiechnęłam się przez łzy - Ale to mi nie da Johna... - spuściłam głowę.
- Chciałabyś, żeby cię pocałował, nie? I przytulił i w ogóle... Różne takie... - powiedział, a ja zrobiłam się czerwona.
- Skąd...ty....to....wiesz?
- Słucham, jak rozmawiacie przez telefon.
- CO KURWA?! - ło cholera, my niekiedy....upsss.... - Nie słyszałeś nic....TAKIEGO...nie?
- Nie wiem - wzruszył ramionami
- To dobrze. I NIE WOLNO podsłuchiwać, jasne? To są moje i taty prywatne rozmowy, których ty nie powinieneś słyszeć!
- Przepraszam, mamo...
- W porządku, to tak na przyszłość - uśmiechnęłam się lekko.
- Masz teraz takie śmieszne, czerwone policzki! - Jimmi zaczął się śmiać.
- Gdybyś Ty wiedział co on mi mówi, też byś był czerwony na moim miejscu... - mruknęłam pod nosem, okrywając stopy kocem. Jim oparł główkę o moje ramię.
- Mamo...?
- Tak?
- Opowiedz, jak się poznaliście z tatusiem?
- Hm... przez wujka Briana. Bo kiedyś byliśmy razem, ja i Brian... Ale poznałam Johna, zakochałam się... Znałam go już wcześniej, z Leicester, bo tam mieszkałam do 16 roku życia... Kiedy przyjechałam do Surrey, John mnie nie poznał... A zorientował się wiele lat później... No, ale dalej. Brian za bardzo nie chciał pozwolić mi być z Johnem... Więc musiałam go oszukiwać... Potem ja i Mej wzięłyśmy ślub z Brianem, z przymusu i... - nagle z radia popłynęło Last Christmas od Wham!, a mi przypomniały się pewne święta kilka lat temu...

*** kilka lat wcześniej ***

Dzwonek do drzwi. Brian wrócił? Czy to może ktoś inny? Otwarłam drzwi.
- JOHN?! - powitał mnie szerokim uśmiechem. Rzuciłam mu się na szyję i szepnęłam:
- Co ty tu robisz, skarbie?
- Święta są, muszę być z tobą! Mam coś dla ciebie tak w ogóle...
- Masz..... coś.... dla mnie? Ale ja... ja....
- Ciiii - szepnął i wpił mi się w usta. Przeszedł mnie dreszcz. Miał lodowate wargi, może dlatego, że na dworze śnieg po kolana i -5 stopni...
Oderwał się i z uśmiechem zrzucił z siebie płaszcz. Wygładziłam wełnianą tunikę i ukradkiem pożerałam Johna wzrokiem.
- To... - spojrzał mi w oczy i wyciągnął coś zza pleców - Wszystkiego dobrego, kochanie... - podał mi małą paczuszkę, a ja spłonęłam rumieńcem.
- Dz....dziękuję...ale...ja....nie mam nic dla ciebie...
- Masz.
- Nie ma... - przerwał mi kolejnym pocałunkiem, bardziej zdecydowanym i namiętnym. Odłożyłam prezent na stolik i objęłam go w pasie. Przycisnął mnie do ściany tak mocno, że pozwoliłam sobie na cichy jęk. Nagle zreflektowałam się.
- John! - oderwałam się od niego.
- Mhm...? - spojrzał na mnie niepewnie.
- Ja... Boję się, że... Brian wróci i nas przyłapie... - spuściłam głowę i usłyszałam dźwięk zamykanego zamka w drzwiach.
- Już nie. To jak? - patrzył na mnie z nadzieją. Przekrzywiłam głowę i posłałam mu szeroki uśmiech. Ponownie wpił mi się w usta, a ja owinęłam nogi wokół jego bioder i wplotłam palce w jego miękkie loki. Oderwał się na moment.
- Kocham cię, cholera, kocham no... - szeptał mi do ucha. Wtuliłam się w niego mocno.
- Ja cię też...bardzo, bardzo, bardzo mocno... - przycisnął mnie plecami do ściany i wtulił nos w moją szyję. Poczułam, że objeżdża mi zakolanówka, więc wyciągnęłam rękę, aby ją poprawić. Wtedy John przejechał mi palcami po szyi i plecach, aż się nienaturalnie wyprostowałam.
- Ej no!
- Nie poprawiaj - uśmiechnął się.
- Dlaczego? - odpowiedziałam tym samym.
- Bo i tak ci je zaraz zdejmę! - zaśmiał się i zaniósł mnie do sypialni. Chciał mnie położyć na łóżku, ale uczepiłam się go mocno. Zaczął się śmiać.
- EJ NO!
- No co?
- No puść mnie!
- Nie! - uśmiechnęłam się, pokazując zęby, ale zaraz zamknęłam usta.
- Czemu się nie uśmiechasz tak jak przed chwilą? Tak ci ładnie!
- Nie pieprz, Deacon!
- Zaraz będę - wybuchnął śmiechem, tak zaraźliwym, że też zaczęłam brechtać i puściłam go w końcu, padając plecami na miękki materac.
- No w końcu... - przybrał głęboki ton głosu i pochylił się nade mną BARDZO nisko. Przeszedł mnie miły dreszcz.
- John.... - mruknęłam, patrząc w jego błyszczące oczy.
- Hmmm? - przesuwał rękami po mojej talii. Odchyliłam głowę do tyłu i rozpięłam mu koszulę. Deaky wsunął dłonie pod moją tunikę i zręcznie ją zdjął. Westchnęłam cicho i pociągnęłam go na mnie. Podłapałam jego wzrok...
- Ej.... gdzie się gapisz? - spytałam z uśmiechem, widząc, jak lustruje wzrokiem mój dekolt - Tam nie ma nic ciekawego...
- Hmmmmmm? Cooooo?
- Nieee, nic. Nie patrz się tak, bo się czerwona zrobię... - cmoknęłam go w policzek i delikatnie wodziłam palcami po jego torsie.
- Kochasz mnie? - spytał cichutko.
- Najbardziej na świecie... - odszepnęłam i pozwoliłam mu pozbyć się mojego stanika. Taaaaaa, znów się gapi. Uśmiechnęłam się nieśmiało i pociągnęłam mu brodę w górę.
- Tu mam oczy - uśmiechnął się.
- Wiem. Ale tam masz cycki! - wybuchnęliśmy śmiechem. John uśmiecha się totalnie słodko, awwww!
Przejechał mi palcami po brzuchu, a ja zamruczałam cicho, rozpinając jego pasek od dżinsów i odrzucając je gdzieś poza łóżko. Obrzuciłam wzrokiem jego biodra i... dosłownie dedłam.
- Hmmm? - wróciłam wzrokiem na twarz Johna.
- Eeee.....eeeee....nnn...iccc.... - wyjąkałam, a on zaśmiał się cicho.
- Czyżbyś teraz ty dedła?
- Nieco - przyznałam, wtulając się w niego.
- Hej, poczekaj chwilę! - wyciągnął rękę i włączył radio. Akurat zaczynało się "Last Christmas" od Wham!.
- Kocham ten utwór... - szepnęłam.
- Ja też... - odparł, zsuwając mi zakolanówki i dolną bieliznę. Westchnął z zachwytem i pogłaskał mnie po udzie. Uśmiechnęłam się i pozbyłam się jego bokserek. John zgasił światło. Było tak ciemno, że widziałam jedynie zarys jego sylwetki.
- Jesteś piękny... - wyszeptałam z zachwytem, a wtedy on położył się obok mnie. Zamknęłam oczy. A potem...

***

- Mamo. No mamo! - ocknęłam się i powróciłam do rzeczywistości - Mamo, mówię do ciebie od 5 minut!
- Przepraszam, Jimmi, zamyśliłam się...
- O czym myślałaś?
- O... o pewnych świętach... Jak jeszcze byłam z Brianem... I przyszedł John... Ale nieważne - uśmiechnęłam się i zerknęłam na zegarek - Czas do łóżka, mały!
- Ale maaaaaaamo!
- Jak nie będziesz grzecznie spał, to jutro do ciebie nie przyjdzie Father Christmas!
- O... No chyba, że tak! - wykrzyknął, zerwał się z kanapy i pognał na górę. Kiedy weszłam do jego sypialni, już leżał w łóżeczku, witając mnie uśmiechem. Objął mnie za szyję i przytulił.
- Kocham cię, mamusiu. Śpij dobrze.
- Ty też, Jimmi. Dobrej nocy - wstałam i już miałam zamknąć drzwi, kiedy Jim mnie zawołał:
- Mamo...?
- Tak, synku?
- Obiecaj mi, że nie będziesz płakała... - westchnęłam.
- Dobrze. Obiecuję... - powiedziałam głośno, a pod nosem dodałam - Póki nie zaśniesz, mały brzdącu...
- No. W taki razie dobranoc!
- Dobranoc - zamknęłam drzwi i zeszłam po schodach do salonu. Dorzuciłam drewna do kominka, zrobiłam sobie zielonej herbaty i usiadłam w fotelu, wpatrując się w blask lampek na choince.



Westchnęłam cicho. Tak bardzo mi Go brakowało... Zazwyczaj wieczorami siadywaliśmy tak razem... Oparłam głowę na oparciu fotela i odłożyłam kubek na stół...

***

Obudziło mnie poczucie, że wyspałam się jak jeszcze nigdy. Zorientowałam się, że siedzę w fotelu, ale o dziwo nie byłam obolała. Zegar wskazywał 13.
- O kurwa, ale późno! - zerwałam się na równe nogi - JIIIIMI! - mały zszedł na dół z rozczochranymi włoskami, wyglądając totalnie słodko *.*



- Cześć, mamusiu... - przeciągnął się - Dopiero wstałem...
- Ja też! - podeszłam i poczochrałam mu loczki. Uśmiechnął się.
- Co chcesz na śniadanie? - spytałam.
- PUDDING!!!
- O nie, nie, pudding wieczorem, przy kolacji, jak John wró... - nagle urwałam w pół zdania i posmutniałam.
- To ja chcę płatki z mlekiem! - powiedział nieco wystraszonym tonem.
- Ooo, ja też chcę! - wykrzyknęłam i oboje pobiegliśmy do kuchni.

***

- ...Mamooo! Jest! Jest pierwsza gwiazdka! - wykrzyknął Jimmi. Oczy błyszczały mu mocno. Uśmiechnęłam się i odparłam:
- No to możemy zaczynać! - siedliśmy we dwójkę do stołu. Zerknęłam na puste miejsce obok mnie i zagryzłam wargę. Jedliśmy w ciszy, która zaczynała być przytłaczająca. W końcu nie wytrzymałam i sięgnęłam po telefon:
- Halo?
- Yhm.... Roger?
- Julson! Co jest?
- Możemy do was z Jimmim na chwilkę wpaść?
- Nie siedzicie z Johnem? - słyszałam szczere zdziwienie w jego głosie.
- Johna... - coś ścisnęło mnie w gardle - Johna nie ma...
- Jak to?
- Nagrywają w Niemczech... The Immortals, no wiesz.
- A....Ach... Rozumiem... Jasne, wpadajcie! Med się ucieszy, Mej też, ja już się cieszę! - powiedział, po czym dodał szeptem - Weź jakoś prezent dla małego, to dostaną równocześnie. No dawaj, będzie fajnie!
- Ok! To już idziemy!
- Ok, to do za chwilę! - odłożyłam słuchawkę - Jim?
- Noo?
- Ubierz kurteczkę, idziemy do Taylorów!
- TAAAAK! - niemal po minucie wybiegł z domu, a ja wzięłam prezent, zamknęłam dom i poszłam za nim.


***


- JEEEEEEJ! JEJ JEJ JEJ! - Jimmi skakał po salonie Taylorów a zaraz za nim Meddows - MED, DOSTAŁEM ROWER!
- JA TEŻ! JA TEŻ! - śmiał się Meddie. Mej i Roger patrzyli na nich z uśmiechem, siedząc przytuleni na kanapie i co chwilę cmokając się w usta. Ja siedziałam okryta kocem w fotelu, bawiąc się bransoletką - prezentem od Johna, który dostałam w te pamiętne święta...
Uśmiechałam się delikatnie, widząc radość dzieci i tylko to powstrzymywało mnie od wybuchnięcia płaczem. Mej zerknęła na mnie kątem oka.
- Julson...?
- Hm?
- Pójdziesz ze mną na chwilę na górę? - porozumiewawczy wzrok.
- Jasne... - wstałam i poszłyśmy do jakiegoś pokoju. Usiadłyśmy na kanapie i Mej spojrzała mi w oczy. Wytrzymałam kilka sekund, po czym wybuchnęłam histerycznym płaczem. Meg przytuliła mnie z całej siły.
- Ciiiii, ej. Już. Wystarczy.
- T...ty...n...nie....wiesz...jak....jak...ja się....czuję....
- Wiem, kochanie, wiem.
- Ja....ja ch...cę....żeby....był....tu.....z....ze....mną...
- Rozumiem to całkowicie, ale nie płacz już tyle... Proszę - zagryzłam wargę i starałam się opanować.
- Ja...posta...ram się...
- Tak? Już lepiej? - kiwnęłam głową - To chodź na dół, do dzieciaków. Ok?
- Jasne. Dziękuję - przytuliłam Megan i razem zeszłyśmy na dół. Roger ciepło się do mnie uśmiechnął:
- Wy baby... Wiecznie jakieś pogaduszki! - roześmiałam się cicho i usiadłam obok perkusisty.
- No a co!
- Napijesz się może?
- Czyżby Moet? - spojrzałam na butelkę a Rog pokiwał głową.

***

Położyłam podekscytowanego Jimmiego spać i poszłam na moje zwykłe miejsce. Nie, nie jestem pijana. Ani trochę. Wypiliśmy może 2, 3 kieliszki, przecież nie można się upijać w święta i to przy dzieciach!
Siedziałam sobie w ciszy, aż poczułam, że bierze mnie na spanie. Wstałam, wzięłam szybki prysznic i w moim ukochanym szlafroku poszłam do łóżka. Zgasiłam światło i wskoczyłam pod kołdrę.
- Ale zjebana Wigilia... - spojrzałam na zegar, który wskazywał 22.41 - I do tego jeszcze się nie skończyła.... eh... - nie trzeba było dużo czasu, abym zasnęła.

***

Obudził mnie dziwny dźwięk, coś jak, skrzypienie na schodach. Serce zabiło mi mocniej. Zamknęłam na klucz drzwi? Tak... Wsłuchałam się. Nic. Aaaa, zdawało mi się.
Ponownie zapadłam w drzemkę...

***

- Zjebałeś to jak cholera... Zjebałeś i tyle! Ona i tak już śpi... Nie zdążysz, o nie, nie - spojrzał w głąb sypialni. Miał rację. Spała, oddychając równo i spokojnie. Była 23.34. Podszedł do łóżka i najostrożniej jak umiał, usiadł i pogłaskał ją po policzku. Westchnęła cicho i poruszyła głową. Przesunął palcami po jej szyi i ramieniu, z uśmiechem zauważając gęsią skórkę na jej ręce.


***

Czułam przez powłokę snu, że coś mi jeździ po ramieniu. Nie chciałam, żeby cokolwiek mnie budziło... Ej, ty, zabieraj to coś, chce spać...! O kurwa... A jak to pająk mi chodzi?
Niechętnie otwarłam oczy. Kurwa, gówno wid... CO. CO? CO?! Nieee. Cholera, nigdy więcej Moeta. Widzę Anioła...
- J... Jo... John? - podniosłam się. Kuźwa... To chyba jednak nie zwidy! Uśmiechnął się i przybliżył, mrucząc głębokim głosem:
- No... to jestem! Jest Wigilia! Wszystkie... - nie zdążył dokończyć, bo wpiłam mu się w usta, dosłownie rzucając się na niego i rozrywając mu koszulę. Jęknął, przyciągając mnie bliziutko i przyciskając do swojego torsu.
Wbiłam mu paznokcie w boki, tak mocno, że aż krzyknął.
- Obudzi...my....Ji....ma... - wyjęczał.
- Mam to teraz totalnie w dupie... - odparłam, pozbywając się jego spodni i bokserek. Szybko rozwiązał mi sznurek od szlafroka i wszedł we mnie z całej siły. Tym razem to ja wrzasnęłam na całe gardło, ale Deaky uciszył mnie pocałunkiem, przyspieszając znacznie.
Po chwili jednak przestał mnie uciszać, bo sam jęczał głośno, odchylając głowę w tył. Było mi tak cholernie dobrze, że nie potrafię tego wyrazić słowami... Był przy mnie, w końcu był, a do tego kochaliśmy się tak zajebiście, jak chyba jeszcze nigdy... Nie potrzebowałam niczego więcej. On mi wystarczał za wszystkie skarby świata...

***

Kiedy w końcu się od siebie oderwaliśmy, nie byłam w stanie złapać powietrza. Dyszałam jak po sprincie, leżąc w jego rozgrzanych ramionach i wtulając się mocno. John głaskał mnie po włosach, a drugą ręką jeździł powoli po moim udzie. Podciągnęłam się do góry tak, że moja twarz znalazła się bardzo blisko jego twarzy. Uśmiechał się błogo.
- Dziękuję ci... - wyszeptałam.
- Za co?
- Za to, że jesteś tu ze mną, kochanie... Nawet nie wiesz jak tęskniłam za tobą... - położyłam palce na jego policzku.
- Kocham cię - wymruczał mi do ucha i zaczął namiętnie całować. Poddałam mu się totalnie. Poczułam, jak przyciąga mnie za pośladki tak, że przywarłam do niego całym ciałem. Objęłam go w pasie.
- Jesteś moim najcudowniejszym wigilijnym prezentem na świecie... Najcudowniejszym... - szeptałam.
- A wiesz... mam coś dla ciebie...
- Ja dla ciebie też... - zarumieniłam się mocno.
- Ja pierwszy.
- No dobrze... - wstał i podszedł do swojej torby. Pogrzebał w niej chwilę i podał mi pakunek. Zerknęłam na niego, a on z uśmiechem wyszeptał:
- No otwórz... - niepewnie rozerwałam papier i delikatnie mówiąc oniemiałam. Przede mną leżał najpiękniejszy gorset jaki kiedykolwiek widziałam. Skórzany, obcisły jak cholera, z białym sznurkiem i prawie całymi odkrytymi plecami.
- I jak? - spojrzałam na niego i rzuciłam się mi na szyję.
- Kurwa, jest zajebisty! - wpiłam mu się w usta - Teraz ja! - schyliłam się i wyciągnęłam spod łóżka pudełko opakowane  w papier i podałam mu z uśmiechem. Zaczął rozpakowywać i zastygł z wrażenia.
- Podoba ci się...? - spytałam niepewnie. Kupiłam mu wyściełany wewnątrz, skórzany pas do gitary z wyszytym jego imieniem i nazwiskiem.
- CZY MI SIĘ PODOBA?! JESZCZE PYTAJ, MAŁA! - przytulił mnie mocno i pocałował -  Dziękuję!
- Ja również! - zapadła przyjemna cisza. Patrzyliśmy sobie w oczy z szerokimi uśmiechami.
- Myślałam, że...
- Ciiii. Wiem - położył mi palec na ustach - Ale jestem. I wszystko już jest dobrze, prawda?
- Tak - odparłam i wtuliłam się w Johna z całej siły...

*******************************

WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHANI <3

sobota, 7 grudnia 2013

Queen rules, rules of music - PART 5

- Cass, no weź, znasz to!
- Ja... ja... wiem. Przepraszam... Możemy jeszcze raz?
- Taaa... - Fred był już wkurzony - Eddie, jeszcze raz - rzucił do kolesia obsługującego konsoletę. Rozległ się 'refren' "Love Of My Life". Otwarłam usta i...
- KURWA, CASS! - Freddie nie wytrzymał. Przełknęłam łzy. Wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam, że muszę dbać o gardło, a tamto wydzieranie się... No właśnie.
- CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE?! OLEWASZ SOBIE JAK CHOLERA!
- Fred, ja nie...
- CO NIE?! OLEWASZ SOBIE TOTALNIE! ZAWSZE MOŻESZ WYLECIEĆ! - przyjmowałam jego wrzaski w milczeniu, starając się nie płakać. Nikt, oprócz Briana nie wiedział o tym, co się stało, więc Fred miał prawo się drzeć... - O, SKORO TAK... WYJDŹ! - wtedy nerwy mi puściły i rozpłakałam się jak małe dziecko. Brian prawie natychmiast podszedł i wziął mnie w ramiona.
- Ciii, już dobrze, już w porządku... - szeptał mi do ucha
- Brian, ja....ja....ja...
- Wiem - położył mi palec na ustach - Wiem przecież. Chcesz iść do domu?
- DŁUGO SIĘ MIZIAĆ BĘDZIECIE DO CHOLERY JASNEJ?! - przerwał nam Mercury
- FRED, DO KURWY! - May wstał - ŚPIEWAŁBYŚ JAK SŁOWIK, KIEDY DZIEŃ WCZEŚNIEJ CIĘ ZGWAŁCILI?! KIEDY ZDARŁEŚ SOBIE GARDŁO, WRZESZCZĄC O POMOC!? CO?! - Freddie i reszta ekipy stanęli jak słupy.
- Cass, idziemy? - kiwnęłam głową, chwytając Bri za rękę.
- Nara, idioci do kwadratu! - powiedział jeszcze gitarzysta i wyszedł ze mną, trzaskając drzwiami.
- W porządku? - milczałam - Hej, co jest? - spojrzał mi w oczy
- Boję się... - szepnęłam
- Czego?
- Że... Że już nigdy nie zaśpiewam...
- Zabiorę cię na badania, co?
- Naprawdę?
- Mhm. Chodź.
- Teraz?
- Najlepiej - otworzył mi drzwi samochodu

***

- To nie wygląda za dobrze... Hmhmhm... Trzeba będzie operować. Proszę usiąść - posłusznie wykonałam polecenie lekarza i usiadłam, mocno ściskając rękę Briana - Zerwała sobie pani poważnie struny głosowe... Pani śpiewa? - kiwnęłam głową - To już nie zaśpiewa.
- CO?! - moje oburzenie było ciche, ale stanowcze.
- No to. Nie ma szans. Operacja przywróci głosowi głośność i intonacje... Ale nie ton. Pani ma niedowład strun głosowych.
- Co to jest?

- To zaburzenia głosu, poważnie ograniczające jego wydolność, charakteryzujące się niepełnym zwarciem fałdów głosowych podczas fonacji. Charakterystyczne objawy to albo chrypka nasilająca się po wysiłku głosowym, albo, jak u pani, bezgłos. O ile fazę chrypki wyleczyć da się antybiotykiem, to na bezgłos trzeba operacji. Zapowiadam, że za góra tydzień pani straci głos zupełnie. Dopiero wtedy proszę przyjechać do szpitala i zrobimy operację, a potem zobaczymy co i jak. Zgoda?
- Tak. Dziękuję...
- W porządku - doktor uśmiechnął się - Do widzenia!
- Do widzenia... - wyszliśmy z gabinetu. Wybuchnęłam płaczem.
- B...Bri...aaa....an.... - łkałam, wtulając się w jego ramię. Gitarzysta kołysał mnie lekko, ale milczał.
- Weź....m....nie......st....ąd.... - zareagował natychmiast. Chwycił mnie za rękę, zaprowadził do samochodu i nawet mnie nie pytając, pojechał do siebie.

***

Obracałam w dłoniach kubek z herbatą, opierając głowę o ramię Briana, który patrzył się na wyciszony telewizor, nastawiony na TV Moto. Leciał jakiś program, o motocyklach chyba.
- Brian...?
- Tak?
- Co teraz ze mną będzie?
- W jakim sensie?
- No... słyszałeś... Już nie zaśpiewam...
- Cassie - spojrzał mi prosto w oczy - Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, nie tylko muzykami, ok? A ja... - speszył się - Ja...
- Hmmm?
- Ja cię kocham... - uśmiechnęłam się lekko na to wyznanie
- Wiem, słońce - wtuliłam się w niego mocno
- A ty?
- Ja?
- No tak. Ty. Kochasz mnie? - spuściłam na chwilę wzrok, po czym spojrzałam mu w oczy
- Tak - odpowiedział mi uśmiechem
- Mocno?
- Bardzo mocno - wtedy wpił się w moje usta. Westchnęłam cicho i przesiadłam się okrakiem na jego kolana. Przyciągnął mnie bliżej i wsunął ręce pod moją koszulkę.
- Brian - mocno przytrzymałam mu dłonie.
- Co?
- Nie rób tak.
- Dlaczego?
- Nie chcę. Przynajmniej jeszcze nie... teraz - pokiwał głową i zabrał ręce.
- Jasne.
- Nie bądź zły...
- Nie jestem.
- Na pewno?
- Nie, kochanie - jego łagodny ton mnie uspokoił
- To dobrze - nie zmieniając pozycji, oparłam mu głowę o tors i zamknęłam oczy...



środa, 4 grudnia 2013

TURN IT ON TONIGHT 17

 WIELKIE UKŁONY DLA PANNY AGATY! Gdyby nie ona, ten rozdział by nie powstał. Więc rozdział dedykuję Tobie, Pani May :333

Enjoy!

*****************************


Wysiadłam z samolotu i stanęłam na lotnisku. Zatrzęsłam się z zimna - zapomniałam jaka Polska chłodna i deszczowa.
Komunikaty dotyczące lotów były jak miód na moje uszy - piękny, ojczysty język polski, tęskniłam za nim...
Po godzinie w końcu odzyskałam swoje walizki i rozejrzałam sie w poszukiwaniu Dominiki i Pauliny. Są, są, tam stoją! Podbiegłam do nich.
- KAROLIIIIINAAAAA! - dosłownie rzuciły się na mnie, zaczęły ściskać, przytulać i wykrzykiwać coś do mnie.
Ja uśmiechałam się leciutko i pozwalałam im na to, ale sama byłam opanowana.
***
Weszłam do mojego starego mieszkanka. Wciągnęłam do płuc znajomy zapach i uśmiech wykwitł na mojej twarzy. Podeszłam do wieży stereo i włączyłam opcję 'CD'. Zgrzyt i płyta ruszyła... O,
Mötley Crüe!
Zaśmiałam się sama z siebie... Może nie będzie tak źle?
****************************************************
DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ
****************************************************
Studiuję. Dziennikarstwo. Muzyczne. Studiuję. Dziennikarstwo. Muzyczne. Studiuję. Dziennikarstwo. Muzyczne!!!!!!!!!!!!!!
Dostałam się!
Po miesiącu studiów stwierdzam, że to był idealny wybór. Robię to, co kocham :D
Dobrze, że mam laptopa z GG, Skype'm i czatem - gadamy ze Slashem, Mylesem, Cass czy Michelle godzinami!
Z gazet dowiedziałam się zaskakującej rzeczy - Brian wychodzi za Rose!
No i chyba najważniejsze... Jestem zaproszona na ślub... PODWÓJNY!
Slash i Michelle
Myles i Cassie
Jak słodziutko <3 To już za miesiąc, nie mogę się doczekać!
To chyba tyle z nowości, jakie mnie spotkały...

***************NIECO CZASU PÓŹNIEJ****************

O 4 nad ranem zadzwonił telefon. Myles. Znów zapomniał o różnicy czasu! U nich jest przecież dopiero 21! Argh...
- Haaaalo?
- Osz, cholera, znów zapomniałem o tej różnicy... Wybacz, Effy... - odezwał się skruszonym głosem Myles.
- Ależ kochany, nic się nie stało... - ziewnęłam - Coś nie tak?
- Bbbb... Bo wiesz... Przyleciałabyś na... Na wieczór panieński?
- Twój?!
- NIE!!! - wybuchnął śmiechem - Cass!
- Aaaa! Wybacz, o tej porze nie ogarniam...
- Jasne. To przyjedziesz...? - spytał niepewnie
- A kiedy to?
- Tydzień przed ślubem mamy wspólny, a dzień przed ślubem podzielony. MASZ być na obu!
- No już dobra, dobra... Czyli będę u was za...?
- Trzy dni - niemal czułam jak się uśmiecha
- Ty coś knujesz - stwierdziłam
- JA?! Nieee....
- Tak, Myles. Jeśli chcecie mnie zeswatać z Toddem, to i tak wam się nie uda! - wściekła rzuciłam słuchawką, a po chwili usłyszałam kolejny dzwonek
- Czego? - burknęłam do słuchawki
- Przepraszam...
- Myles... Zrozum, to jest moje życie, ok? Doceniam waszą pomoc, ale... Ale nie w tej sprawie.
- Dobrze... Dobrze. Ale... i tak przyjedziesz?
- Jasne. Dla was zawsze.
- Świetnie. To... W takim razie dobranoc!
- Papa - cmoknęłam w słuchawkę i w końcu wróciłam do łóżka.

********

- Naprawdę już będzie dobrze, Effs... - objął mnie mocno
- Todd... Nie zostawiaj mnie, ok?
- Ok... - wyszeptał i zaczął mnie cało.... CO?!

Zerwałam się na równe nogi. CO TO ZA SEN W OGÓLE?! Wytarłam spocone czoło. Który to już raz mi się śni?
Zrobiłam szybki przegląd osób: do Kennedych nie zadzwonię, do Briana w życiu, do... do Niego nie... Do Hudsonów nie zadzwonię, bo mają inne rzeczy do roboty... Do reszty nie mam numeru... Zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy - w tej pieprzonej Polsce nie mam nikogo bliskiego. N I K O G O! Nie ma kuźwa. Wracam. Tak. Wracam.

****

Wyszłam z samolotu totalnie otępiała. Podróż minęła mi koszmarnie, wymiotowałam, bolała mnie głowa... Ale jak tylko wyszłam i odetchnęłam moim kochanym powietrzem - wróciłam do żywych. Teraz dylemat. Gdzie ja pójdę? Do Mylesa? Przeprowadzili się z Cass... Nie wiem gdzie... Cholera, niedobrze. Wyjęłam telefon i wybrałam po omacku numer.
- Halo? - usłyszawszy ten głęboki głos aż usiadłam. Cholera, znów mam pecha. - HALO?
- Hej... - odezwałam się nieśmiało
- Kar... olina?
- Effy. Nie Karolina. Effy.
- O. Okej. Coś... się stało?
- Ja... za bardzo nie mam gdzie się podziać. Dopiero przyleciałam...
- Ooo, jasne, zaraz po ciebie przyjadę.
- Dziękuję...


KILKANAŚCIE MINUT PÓŹNIEJ...


Ujrzałam człowieka, który tyle czasu był nieosiągalny... Czekałam na to spotkanie, przyznaję, że czekałam... Boję się trochę, po takim czasie...
- Cześć, Effy - jego uśmiech powalił mnie na kolana
- Hej... Dzięki, że przyjechałeś - nieśmiało wyszczerzyłam się do niego
- Jasne. Nie ma sprawy. To... gdzie mam Cię zawieźć? - zastanowiłam się chwilę. Todd patrzył ze źle skrywaną nadzieją, pewnie chciał, żebym jechała do niego. W sumie... co mi szkodzi? Challenge accept!
- To może... Hm... Mogę się u Ciebie przechować? - posłałam mu czarujący uśmiech
- Jasne! - taaa, ta radość w jego głosie...
Jechaliśmy króciutko. Kiedy tylko przekroczyłam próg domu, wszystkie wspomnienia od razu wróciły ze zdwojoną mocą...
- Gdzie mogę się rozpakować?
- Chodź - poprowadził mnie do sypialni, pewnie dodatkowej - Tutaj - uśmiechnął się lekko i usiadł na brzegu łóżka - Pomóc?
- Nie, nie... Nie trzeba - wyciągnęłam z torby pierwszą partię rzeczy i zaczęłam je układać. Nie zauważyłam, że wypadło mi coś.
- Twoje? - Todd trzymał w ręce fotografię Kate
- Tak - schowałam ją do torby i nagle zatęskniłam za małą.
- Coś się stało? - oczywiście. Odczytał nawet delikatne spuszczenie powiek. Znał mnie na wylot.
- Tęsknię za małą...
- Może chcesz się z nią zobaczyć? Zawiozę Cię!
- Ja... wiem gdzie to jest. Trafię. Ale dziękuję - spojrzałam na niego - Yhm... Chciałabym się przebrać... Mógłbyś...
- Jasne, już sobie idę - odparł i wyszedł z pokoju, zamykając drzwi za sobą. W ciągu 20 minut stałam zadowolona pod domem Briana, licząc na to, że Rose akurat nie będzie. Pukam.
- Br... O... Cześć - drzwi otwarł mi nikt inny jak Rose! Piękna, dziewczęca, z... ZAOKRĄGLONYM BRZUSZKIEM?
- Cześć. Czego chcesz?
- Chciałabym... Zobaczyć się z małą... Mogę? - lekki uśmiech rozjaśnił twarz Rose.
- Pewnie, wchodź! - poprowadziła mnie do salonu
- KAAAAAATE! KATE, SKARBIE! - dziewczynka zbiegła niemal od razu i zatrzymała się zdziwiona w drzwiach.
- Ma... Mama?
- Cześć, kwiatuszku! - uśmiechnęłam się szeroko, a Kate podbiegła i wtuliła się we mnie
- Czemu Cię tak długo nie było?
- A... Ma... Wyjechałam.
- Zostaniesz tu?
- Nie, maleńka, teraz masz Rose no i tatę... - usiadłyśmy na kanapie i dziewczynka zaczęła mi opowiadać o szkole do której niedługo, jako sześciolatka idzie.
Po kilkunastu minutach słychać kroki na schodach i nagle ktoś zaczyna się drzeć:
- CO TA KURWA TU ROBI? - odwróciłam się i zobaczyłam koszmarnie wkurzonego Briana. Wstałam, przestraszona - JAK MIAŁAŚ CZELNOŚĆ W OGÓLE TU PRZYJŚĆ?! PO TYM WSZYSTKIM? PO TYM, JAK SPIERDOLIŁAŚ MI SPRZED OŁTARZA? JAK MNIE OD DZIWKARZY I IDIOTÓW ZWYZYWAŁAŚ? I TY TU JESZCZE PRZYCHODZISZ?! - podchodzi blisko Rose - CZEMU JĄ WPUŚCIŁAŚ? POZWOLIŁEM? CO?! ODPOWIADAJ! - w oczach Rose zabłysły łzy. Postanowiłam coś zrobić
- Brian... Ona jest w ciąży, nie denerwuj się na nią... Nie krzycz, proszę... Ja... - nagle Rose krzyczy:
- BRIAN MA RACJE! MA RACJE! WYCHUJAŁAŚ GO, A TERAZ PRZYCHODZISZ JAK GDYBY NIGDY NIC! SPIEPRZAJ!
- Chciałam się z dzieckiem zobaczyć! Już nawet tego mi nie wolno?! - Brian mówi do Rose i Kate ostrym tonem:
- Idźcie na górę. Już! - obie biegną po schodach i słychać, jak zamykają z trzaskiem drzwi. Brian podszedł do mnie.
- Nienawidzę cię.
- Dlaczego!? - Kara, chyba się nie poryczysz?
- Za tą akcję przed ołtarzem!
- TA DZIWKA JEST Z TOBĄ W CIĄŻY!
- Nie jest dziwką. Jest moją dziewczyną! Kocham ją!
- A co ze mną?
- WYPIERDALAJ, BO CIĘ NIENAWIDZĘ!
- Brian...
- JESTEŚ GŁUCHA? SPIERDALAJ Z MOJEGO ŻYCIA! - powstrzymując łzy, wybiegłam z domu i szybkim krokiem skierowałam się do mieszkania Todda. Starałam się nie płakać, nie chciałam jakiejś troski, czy współczucia. Otwarłam drzwi i natychmiast przy mnie pojawił się Kerns.
- Jak wizyta? - uśmiechy, uśmiechy, uśmiechy. Ja nie wytrzymałam. Wybuchnęłam przejmującym płaczem, wieszając się na ramieniu basisty. Ten przytulił mnie z całej siły, chwycił za rękę i posadził na kanapie, sam siadając obok.
- Co się stało? - łagodny ton jego głosu był jak miód na moje zbolałe serduszko. Opowiedziałam mu całą historię, a chłopak słuchał w milczeniu, kiwając od czasu do czasu głową.
- Karola... - podniosłam głowę i napotkałam jego czułe spojrzenie.
- Todd, co Ty... - nie pozwolił mi dokończyć, wpijając się w moje usta. A ja idiotka, zamiast się odsunąć, oddałam pocałunek, przytulając go. Todd, wyraźnie ośmielony, wstał, chwytając mnie za ręce. Objęłam go w pasie, pozwalając się przycisnąć do ściany. Kerns całował coraz namiętniej, a ja coraz bardziej traciłam dla niego głowę... Jakiś głos wewnętrzny kazał mi przestać... Ale zagłuszyłam go od razu.
Po chwili nasze koszulki leżały gdzieś na podłodze, a my sami znaleźliśmy się na łóżku w sypialni Todda.
Basista zsunął się ustami na moją szyję. Jęknęłam cicho. Usłyszałam, jak mruczy mi do ucha:
- Czekałem i się doczekałem... - nie odpowiedziałam. Po chwili pozbył się z łatwością moich dżinsów i dolnej bielizny. Bez trudu zrobiłam to samo z jego ciuchami. Todd przekręcił mnie na plecy i wszedł mocno. Aaaajć....
Hmmm, okna są zamknięte? Nie jestem pewna czy chcę, aby cała ulica słyszała moje wrzaski... Nieważne.
Poddałam się mu całkowicie, podświadomie tęskniłam za tym uczuciem, tęskniłam za sypianiem z Toddem, ale sama przed sobą się nawet nie przyznawałam...
- Dobrze Ci? - to do mnie? Idiotko, jasne, że tak.
- Ja....k....chole....ra...doo....brze... - wyjęczałam, a Todd uśmiechnął się szeroko...