sobota, 29 marca 2014

Queen rules, rules of music - PART 23

- Nie będę.
- Steven...
- Nie.
- Zrób to dla mnie no...
- Nie.
- Jesteś moim bratem!
- Nie zrobię tego.
- STEVEN NO!
- Tam będzie wielki PEEEERRY! - wywrócił oczami - Weź kogo innego.
- Stevie...
- Nie.
- Proszę!
- Po moim trupie.
- Tyler... No proszę no!
- Nie!
- Świadek nie robi dużo... Będziesz stał, powiesz co nieco i tyle... Prooooszę - przymilałam się.
- Nie...
- Steve...
- Nie.
- Wkurwiasz mnie... Dzięki bardzo - odwróciłam się obrażona - Jedyny taki dzień w życiu, a ty strzelasz fochy. Więc się pierdol.
- No dobra, już ok...
- Hm?
- Będę tym pieprzonym świadkiem...
- Z Emily?
- Tak... - mruknął niechętnie - Wychodzisz za takiego ciula...
- Kocham go, ok?
- Ok, ok... ja tylko mówię.
- To nie mów, bo ci nie wychodzi.
- Aleś ty miła...
- Przymknij się.
- Wszystkie baby w ciąży są takie zmierzłe?
- Wszyscy wokaliści wyglądają jak kobiety? - odgryzłam się.
- CO?
- Gówno, 1:0 dla mnie, grasz dalej?
- Boże...
- Wystarczy Cassie, 2:0, dalej? - Steven strzelił facepalma.
- Odpuść, siostra. Powiedz lepiej jak dziecko?
- W porządku - uśmiechnęłam się - 4 miesiąc, ale jest cudownie... No i do tego za tydzień się pobieramy z Joe! - miałam minę w stylu ^.^.
- Będziesz żałować...
- Nie będę.
- Jeśli tylko coś by się stało nie tak... kiedykolwiek... pamiętaj, że jesteśmy rodzeństwem i możesz na mnie liczyć - przytulił mnie lekko.
- Wiem, wiem, Stevie... Kochany jesteś - położyłam mu głowę na ramieniu.
-  Bo jestem Tyler - zaśmiał się, patrząc na mnie.



***


- To ile osób zaprosiliście?
- No to tak... Emily i Steven, Tom i Annie, Brad i Sonny, Joey i Tatiana, Roger i Megan, Brian i Natalie, Freddie, ty i tata, rodzice Joe, Robert Plant, Jimmy Page, Guns N' Roses, Bradley, ten z wojska... I to chyba tyle.
- A psychicznie jesteś gotowa? - mama uśmiechała się szeroko.
- Mamo, ja właśnie... - urwałam.
- Coś nie tak?
- Ja... boję się... 
- Ale czego?
- Że znowu mnie zdradzi...
- Kocha cię, Cass. Kocha na tyle, że bierze z tobą ślub. Nie zdradzi cię, mała - Isabelle przytuliła mnie mocno - Pięknie wyglądasz, wiesz?
- Dziękuję, mamo... - miałam na sobie taką suknię:



- Ale widać mi brzuszek...
- Tylko troszkę - Isa spuściła mi na twarz welon i przypięła mi białą różę do koka - Eh, moja mała córeczka wychodzi za mąż, o jaaa...
- Przestań no... - uśmiechnęłam się i zerknęłam na zegar wiszący na ścianie - Już za dwie minutki... - zauważyłam. Wskazówki pokazywały 15.28 - Tata jest?
- Czeka na ciebie... No, ja już idę... Powodzenia, kochanie - przytuliła mnie mocno i wybiegła w swojej czerwonej mini sukience, kierując się do pierwszej ławki w kościele. 
Ja wyszłam tyłem z zakrystii i poszłam przed wejście, gdzie czekał Jim.
- Wyglądasz cudownie, córeczko - wziął mnie z uśmiechem pod rękę - Gotowa?
- I zestresowana - odparłam, a wtedy rozległ się marsz weselny. Ruszyliśmy środkiem kościoła. Joe stał już przy ołtarzu, ubrany w rozpiętą przy szyi koszulę, marynarkę i spodnie od garnituru. Nawet się uczesał, hahaha.



Kiedy stanęłam obok niego, podniósł głowę i zobaczyłam totalny zachwyt malujący się na jego twarzy.
- Hej - poruszyłam bezgłośnie wargami.
- Hej, mała - uśmiechnął się lekko, muskając swoimi palcami moje. Zdenerwowanie i niepewność dosłownie ze mnie wyparowały. Przecież ja go kocham!

Joe oblizał lekko wargi i odwrócił się w stronę ołtarza. Oooooough, jak ja bym go teraz pocałowała... Nie widzieliśmy się już dwa dni (taaaaak, długo bardzo)!

Rozpoczęła się msza. I tu była ciekawa sprawa, bo o ile ja byłam katoliczką (niepraktykującą od łohoho czasu) to Joe był ateistą... No ale ja sobie zażyczyłam ślubu w kościele, to mamy ślub w kościele.

Siedzieliśmy na udekorowanych krzesłach na środku świątyni, trzymając się za ręce. Po Ewangelii wszyscy wstaliśmy i ksiądz zadał pierwsze, podstawowe pytania:

- Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?
- Chcemy - odpowiedzieliśmy równocześnie.
- Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej woli, aż do końca życia?
- Chcemy.
- Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?
- Chcemy - naciągane, ale ok.
 - Skoro zamierzacie zawrzeć sakramentalny związek małżeński, podajcie sobie prawe dłonie i wobec Boga i Kościoła powtarzajcie za mną słowa przysięgi małżeńskiej - Boga i Kościoła, no serio? - podaliśmy sobie prawe dłonie, uśmiechając się ciągle. Kapłan zawiązał nam je stułą i skinął na Joe, który pewnym głosem powiedział:
- Ja, Anthoni Joseph Pereira, biorę ciebie, Cassandro Julie Tyler, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże wszechmogący, w Trójcy Jedyny, i wszyscy Święci. Amen - teraz ja, co nie? No to jedziemy...
- Ja, Cassandra Julie Tyler, biorę ciebie, Anthoni Josephie Pereira, za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże wszechmogący, w Trójcy Jedyny, i wszyscy Święci. Amen.
- Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela - kontynuował ksiądz - Małżeństwo przez was zawarte ja powagą Kościoła katolickiego potwierdzam i błogosławię w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen - wtedy podszedł synek Taylorów i podał księdzu obrączki, a duchowny mówił dalej:
- Pobłogosław, Boże, te obrączki, które poświęcamy w Twoim imieniu; Spraw, aby ci, którzy będą je nosić, dochowali sobie doskonałej wierności, trwali w Twoim pokoju, pełnili Twoją wolę i zawsze się miłowali. Przez Chrystusa, Pana naszego.
- Amen - rozbrzmiały głosy wszystkich zebranych.
- Na znak zawartego małżeństwa nałóżcie sobie obrączki - Joe wziął jedną z obrączek i nałożył mi na palec, mówiąc:
- Cassandro, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego - po czym ja uczyniłam to samo.
- Joe - ups... - Przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego... - nosz kurwa, musiałam się pomylić, nie?
- Możecie się pocałować - usłyszeliśmy, a Perry objął mnie w pasie i wpił się namiętnie w moje wargi. Rozległy się brawa, wszystkie kobiety zaczęły płakać, a mężczyźni znacząco chrząkać.
- Kocham cię - szepnął mi do ucha - Cassandro Pereira.
- Ja cię też, mężu - odszepnęłam i msza potoczyła się dalej.


Po komunii świętej odebraliśmy gratulacje, ponownie zagrano Marsz Weselny i trzymając się z Joe za ręce, wyszliśmy z kościoła. Zebrani obsypywali nas ryżem, drobnymi monetami i płatkami kwiatów aż wsiedliśmy do limuzyny.

Spojrzeliśmy sobie w oczy.
- Joe...
- Cassie...
- Joeee...
- Cassieee... - drażniliśmy się ze sobą.
- Pocałuj mnie, o.
- A pocałuję, o - odparł i wpił się na długo w moje usta. Aaaawh.
- Teraz to cię udupiłam totalnie, wiesz o tym? Nie dość, że na dziecko to jeszcze teraz na ślub, o!
- Cieszę się z tego, o!

Podjechaliśmy pod Urząd Stanu Cywilnego i weszliśmy do środka. Goście już byli. Usiedliśmy na krzesłach, wszedł urzędnik i rozpoczął ceremonię.
- Czy zamierzacie zawrzeć małżeństwo i czy uczynicie wszystko, by było trwałe i szczęśliwe?
- Tak - odparliśmy.
- A więc wstępując w formalny, prawny związek, wypowiedzcie przysięgę.
- Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, iż wstępuję w Związek Małżeński z Cassandrą Julie Tyler i przyrzekam jej wierność, uczciwość małżeńską oraz, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
- Czy świadkowie, to jest Tom Hamilton oraz Annie Lenx mają coś przeciwko temu małżeństwu? Jeśli nie, niechaj umilkną na wieki - żadne z nich się nie odezwało. No i moja kolej.
- Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, iż wstępuję w Związek Małżeński z Anthonim Josephem Pereirą i przyrzekam mu wierność, uczciwość małżeńską oraz, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
- Czy świadkowie, to jest Steven Tallarico oraz Emily Hornst mają coś przeciwko temu małżeństwu? Jeśli nie, niechaj umilkną na wieki - zapadła cisza.
- Dokumentem, który stwierdza fakt zawarcia Związku Małżeńskiego jest Akt Małżeństwa sporządzony w Księdze Małżeństw pod nr 3867 proszę Państwa o podpisanie tego aktu - oznajmił urzędnik. Joe odsunął mi krzesło, a ja usiadłam i pięknie podpisałam się w Księdze Wieczystej, a po mnie zrobił to mój nowo upieczony mąż.
- No to teraz możecie się pocałować.
- Znowu - dopowiedziałam ze śmiechem i pocałowałam Perry'ego w usta. Rozległy się huczne brawa, po czym wyszliśmy na zewnątrz i ustawiła się kolejka z życzeniami i kwiatami.
Gości nie było aż tak dużo, więc szło w miarę szybko. Życzyli nam obu naraz...
- Szczęścia na nowej drodze życia, dużo seksu, ślicznego dzieciaczka, wierności po obu stronach i żeby wam razem było dobrze... No i dużo seksu - zaśmiała się Emily, całując mnie w policzki i podając mi bukiet kwiatów, który natychmiast odebrała moja mama i ulokowała w samochodzie. Tak się umówiliśmy od początku, ja zbieram kwiaty, a Perry prezenty.
- 1/2 kg miłości, 3 łyżki zazdrości, 10 dkg zaufania, 2 krople na „nerwach grania”, 6 gramów cierpliwości, 3 dkg wyrozumiałości, 5 łyżek humoru, 10 łyżeczek wigoru, wszystko razem dokładnie mieszamy i małżeństwo doskonałe mamy. Wiele Szczęścia i radości i dzieci i wszystkiego co najlepsze - tulił mnie Roger - No i seksu.
- Co wy z tym seksem? - śmiałam się.
- Siostro ty moja! - obok mnie pojawił się Steven i powiedział do nas obojga - Przyjemności pierwszej nocy, patrzcie sobie prosto w oczy. Panie Młody nie miej strachu, choć bociany są na dachu. Postępujcie sobie śmiało, choćby łóżko się zarwało. Za ten bohaterski czyn, niechaj pierwszy będzie syn... chwila... ty już jesteś w ciąży... No ale zawsze! Albo może małej dziewczynki, która robi wesołe minki. Chociaż nie, może lepiej rozbrykanego chłopczyka, który szybko z oczu znika. A jeszcze lepiej dziecięcej gromady rozbrykanej, by życie było SPOKOJNE, hahaha . Bądźcie zawsze szczęśliwi w pracy i w domu... czasem róbcie coś po kryjomu... No i kochajcie się - wyściskał nas mocno, cmoknął mnie w policzki i wręczył mi ogromny bukiet białych róż.
- Dzięki, jesteś kochany, Stevie - uśmiechnęłam się i zwróciłam się do Toma i Annie:
- Młodej Pannie, beczki radości, góry miłości, wiecznej młodości, bez grama zazdrości i złości. A na co dzień 1000 euro co godzina, sporo jadła, dzbanek wina, każdego ranka słońca i nocy upojnych bez końca - wyrecytowali równo, a ja śmiałam się jak głupia.
- Wy coś macie z tym seksem, serio! - odebrałam kolejne kwiaty i dałam się wyprzytulać. Następny był Joey z Tatianą.
- Perry, to do was obojga - Joey odwrócił Joego, błądzącego gdzieś wzrokiem, przodem do siebie i zaczął:
- Bądźcie wierni swoim ciałom, niczym wzniosłym ideałom, nie budujcie muru z cegły, w tym jedynie murarz biegły, pamiętajcie o rocznicach, nie świętujcie ich przy pizzach, dręczy Was chrapanie nocą? Można szturchnąć, tylko po co? - a Tat dokończyła:
- Gdy różnica zdań dość spora, wynajmijcie mediatora, w namiętności co dzień trwajcie, gdy przygasa, rozpalajcie! Gdy Wam zgody nic nie bełta, nie zarobi terapeuta! U sąsiadki wrót nie stójcie, tajemnice swe szanujcie, niech nie martwi Was frasunek, na frasunek dobry trunek! A gdy siwe będą głowy - damy Wam poradnik nowy!
- Jesteście zajebiści - cmoknęłam oboje w policzek, a Pereira przytulił ich ze śmiechem. Za parą Kramerów [prawie Kramerów, ok, ok] stała Emily.
- Ok... to jedziem. Dużo seksu, mało troski, szalejcie sobie po całości, wino, wódka co tam chcecie, kota który śpi w kuwecie, syna, córki lub bliźniaków i kompotu trochę z maku, co ja pieprzę, to nieważne, niech wam żyje się pokaźnie! - Em sikała prawie ze śmiechu, my zresztą też.
- Dziękujemy - wydusił Joe, a do mojej mamy powędrował kolejny bukiet. Następny był Freddie:
- Seksu, seksu, dzieci i seksu. A tak serio, to ty, Perry, masz być jej wierny i jej nie zdradzać, a ty masz go, Cassey, kochać i nie wrzeszczeć na niego. No. Wszystkiego dobrego - mocno mnie wyściskał i poklepał Joe po plecach.
Jeszcze kilkanaście życzeń i w końcu mogliśmy pojechać na salę, na przyjęcie.


***


- Nie pijesz, skarbie? - zagadnął mnie Joe - Nie ten rocznik, czy coś?
- Jestem w ciąży, nie mogę pić... Więc wiesz, symbolicznie sobie kosztuję. I wolałabym, żebyś ty też nie był nawalony, bo... Noc poślubna jest i chcę cię trzeźwego...
- Chcesz mnie...?
- Nawet nie wiesz jak - uśmiechnęłam się.
- To co, numerek w łazience? - mruknął mi do ucha z rozbawieniem w głosie.
- Poczekasz do nocy... a raczej rana, ale kij. Będzie przyjemniej - odparłam, całując go w policzek.
- Cnotka z ciebie - zaśmiał się.
- Pierdol się - odgryzłam się, również chichocząc - Kurwa, ja chcę już północ, oczepiny i w kooońcu się przebiorę w taką zajebistą sukienkę...
- Widziałem już ją?
- Nie.
- Mrrrał...
- Kocie ty mój - oparłam mu głowę na ramieniu - Ty wiesz jaka cię atrakcja czeka?
- Jaka?
- A wiesz co się robi na oczepinach?
- Nie wiem.
- Pozbywasz się welonu i podwiązek.
- CZEGO?
- Podwiązek.
- Co to?
- Takie wstążeczki nieco pod udami - powiedziałam, a Joemu zaświeciły się oczy.
- Jestem za, kiedy dwunasta? - podskoczył na siedzeniu, a ja wybuchnęłam śmiechem, trącając go łokciem.
- Joeeey?
- Hm?
- Nie uwal się, proszę...
- Nie uwalę.
- Jak będziesz najebany, to zapomnij o jakimkolwiek seksie. Ja czegoś wymagam, choć ten jeden raz. Możesz być trochę pijany, będzie ciekawiej. Ale jak będziesz totalnie nawalony, to masz po sprawie, jasne?
- Jasne.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
- Idę pogadać z gośćmi... 
- W porządku - uśmiechnął się i zaczął rozmowę z Gunsami siedzącymi obok niego.

Chodziłam po sali rozmawiając, przyjmując jeszcze raz gratulacje i komplementy.
Aero z dziewczynami zaprosili mnie do stolika, więc siadłam z nimi i znalazłam sobie zajęcie na bite trzy godziny...


Zrobiła się 21, kiedy wstałam i ruszyłam na poszukiwanie Perry'ego. 
- Będzie uwalony, zobaczysz - szeptał wkurwiający głosik w mojej głowie. Zignorowałam go i rozglądałam się uważnie. Aha, mam cię.
Podeszłam do niego. Stał z chłopakami z GnR, AC/DC I Metalliki. Oni popijali, a Joe... a Joe nie (!).
- Hej, kochanie... - zamruczałam, wieszając mu się na ramieniu.
- Patrzcie panowie, moja piękna żona! - uśmiechnął się, przytulając mnie.
- Ile piłeś? - spytałam cichutko.
- Nic jeszcze, oprócz szampana na początku - odparł szeptem i pocałował mnie w policzek - Która godzina? - spytał już głośno.
- 21 dopiero...
- A teraz, drodzy państwo młodzi i wszyscy goście! - rozległ się nagle ze sceny głos Tylera - Zapraszamy, my, Aerosmith, na pierwszy tanieeeeeec! - ostatnie słowo Steve zaskrzeczał i zespół zaczął grać 'What It Takes'. Otwarłam szeroko usta.
- Oooo... ja...
- Suprajsik, siostrzyczko! - powiedział Tyler, po czym zaczął śpiewać. 
Joe wyciągnął mnie na parkiet, objął mocno i zaczęliśmy tańczyć. Wszyscy patrzyli na nas ze wzruszeniem, a po pierwszym refrenie obok nas wirowali nasi rodzice i stopniowo dołączali się inni goście.
Po 'What It Takes' Aero zagrali jeszcze 'I Don't Wanna Miss A Thing' i 'Cryin'', po czym ustąpili miejsca innemu zespołowi, który grał różne, znane utwory.
- Siostrzyczko, zechcesz ze mną zatańczyć? - obok mnie pojawił się Steven.
- Jasne! - pozwoliłam mu się objąć - Dziękuję za niespodziankę, było cudownie!
- Nie ma sprawy, sama przyjemność - odparł, obracając mnie zręcznie.
- Ej, dobrze tańczysz!
- Wiem - zaśmiał się cicho - Jak dzieciątko?
- Rośnie - uśmiechnęłam się słodko - Chciałabym, żebyście z Emily byli chrzestnymi...
- Kiedy się urodzi?
- Na początku maja.
- Będę wujkiem! - ucieszył się - Jak chcecie mu dać na imię?
- Ja chciałam albo Steven albo Michael... dla chłopca. Albo Michelle, Rose, Dalia, dla dziewczynki - odparłam.
- A Joe?
- Nie wiem - zaczęłam się śmiać. Wtedy skończył się utwór i usłyszałam:
- Odbijany! - Tom Hamilton porwał mnie w ramiona i to z nim zatańczyłam następny taniec.
- Pogadaj z Joe, Cass - odezwał się nagle basista.
- He? 
- Pogadaj z Joe. Aero się jebie...
- To nie sprawa Joe - odparłam - On już nie jest w waszym zespole.
- Cassie, halo! - Tom się zdenerwował - Czemu trzymasz jego stronę!?
- A on tu zawinił!? NIE! To Steven wiecznie się o coś czepia!
- STEVEN?! To Joe wiecznie 'nie, ja tego nie zagram', 'nie, to jest do dupy', 'nie mam czasu, idę do Cass', 'MÓJ pomysł jest NAJLEPSZY'... no kurwa! Steven wypruwa sobie żyły, Joe wszystko olewa i jeszcze trzymasz jego stronę?!
- Zostaw mnie, Tom - odwróciłam się i poszłam do Perry'ego.
- Co jest, maleńka?
- Nic, Tom się czepia... Nieważne. Zatańcz jeszcze ze mną - poprosiłam i po chwili już wirowaliśmy na parkiecie.

***

- Czas na naaaajlepszy moment tego przyjęciaaaaa! - darł się Steven, uciekając przed prowadzącym z mikrofonem w ręce - O kuuurwa, ten gość mnie goni, ale spokooo... AAAHAHAHAHAHA! - zakrztusił się ze śmiechu, kiedy prowadzący niemal wyrżnął twarzą o podłogę, ale obaj gonili się dalej.
Wszyscy goście śmiali się i klaskali z rozbawieniem.
- Ah, ten Steven... Kiedy on w końcu dorośnie? - usłyszałam głos siostry mojej mamy, Alice.
- Nigdy, ciociu - odparłam z uśmiechem, patrząc na brata, który w końcu oddał mikrofon prowadzącemu, a teraz spieprzał przed Joeyem, który gonił za nim z wielką, różową kokardą w ręce.
- Aaaaahahahaha... Ca... Cass! - płakał ze śmiechu Tyler - Raaaa....kurwa....tunkuuu! - wpadł na stolik, gdzie dopadł go Kramer i przyczepił mu kokardę na głowie. Cała sala (łącznie ze Stevenem) ryknęła śmiechem i nie zdążyliśmy się uspokoić, kiedy do akcji wkroczyli Joe i Tom. Chwycili Joeya i Stevena i (choć z trudem) pomalowali im wargi krwistoczerwoną szminką. Szczególnie zabawnie wyglądało to na dużych ustach Tylera.
Prowadzący odłożył mikrofon i teraz wszyscy przyglądali się tej mini rozróbie.
- Jak dzieci no, jak dzieci... - zauważył ojciec Joe.
- ZAPŁACICIE NAM ZA TO, PEREIRA, HAMILTOOOOON! - wydarł się ze śmiechem wokalista i zaczął biec za Joe i Tomem, którzy zapierdalali po całej sali najszybciej jak mogli. Po chwili do pogoni włączyli się Kramer i Whitford, który wprawdzie nie wiedział o co chodzi, ale i tak biegł razem z pomalowanymi muzykami.
- CHODŹ TUTAJ, TY GNIDO, PERRY! - krztusił się Steve, łapiąc w końcu Joego w pasie i z pomocą Emily narysował mu na obu policzkach ogromne, różowe serca.
- TYYY CHUJU! - Joe popłakał się ze śmiechu, po czym zaczął gonić Tylera.

W tym samym czasie Joey i Brad dopadli Hamiltona i obficie posypali mu głowę cukrem pudrem. Tom wydarł się 3-kreślnym, wysokim C, po czym popylał gdzieś do restauracyjnej kuchni.
Minutę później Brad miał na głowie piękny kopczyk bitej śmietany, a Perry'emu udało się zwiać, ale wpadł na Kramera i obaj wyglebali się na ziemię.
Wtedy obok nich znaleźli się Brad i Tom, leżąc na plecach i próbując dźgnąć się nawzajem w brzuch. Przed nimi stanął Stevie i wydarł się swoim skrzeczącym głosem:
- KOOOOONIEEEEEEEC! - a następnie wskoczył Joemu (który już wstał) na plecy. Goście zaczęli klaskać i się śmiać, a Aero klepali się nawzajem po plecach, coś gadając między sobą i chichocząc. Czyżby Steve i Joe...?

Podeszłam do mojego męża. Miał słodko rozczochrane włosy, dwa różowe serca na policzkach i krzywo się uśmiechał.
- Wyglądasz słodziutko jak nie wiem, kochanie - parsknęłam śmiechem, całując go w usta - Ej, chłopaki z Asmith! Idźcie się ogarnąć, za 10 dwunasta!


Równo o dwunastej w nocy wszyscy zebrani zasiedli w kółku z krzeseł, a mi kazali stanąć na taborecie pośrodku.
- Okej, Joe, twoja robota polega na tym, że musisz zdjąć jej welon i podwiązki, ALE... - prowadzący wyciągnął zza pleców cienką linkę - Bez użycia rąk!
- Ale że... zębami? - uśmiechnął się Perry.
- Tak - odparł z uśmiechem Mick (nie, prowadzącym nie był Jagger xD).
- Welon też zębami? - śmiał się mój mąż.
- Nieee, welon zdejmujesz rękami i oddajesz jej, a potem rzucacie do tyłu, ona welonem, ty... masz krawat?
- Nie...
- A co masz?
- Skarpetki - wszyscy ryknęli śmiechem, łącznie z prowadzącym zabawę.
- A coś innego? - Joe wyjął bandankę, którą miał zamiast paska do spodni, jako ozdobę.
- Może być to?
- Tak! To jedziem, grać proszę - na sygnał, Aerosmith znów znaleźli się na scenie i zaczęli grać (klimatycznie...) 'Sweet Emotion'.
Joe podszedł do mnie, lekko podciągnął mi do góry sukienkę i powoli zsunął zębami pierwszą podwiązkę. Przeszedł mnie delikatny dreszcz, kiedy zdejmował drugą.
Zeskoczyłam z krzesła i rzuciłam w tył welon. Usłyszeliśmy pisk. EMILY!
Rozległy się brawa. Następnie Joe rzucił bandaną... złapał ją Steven.
- No to mamy drugi ślub już zaplanowany! - śmiali się goście, klaszcząc.
- Joe, ej no! - usłyszałam nagle moją mamę.
- Tak pani Ternent? - uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Po podwiązkach i welonie musi być buziak, ale mega namiętny, o! GORZKO! GORZKO! - zaczęła skandować, a po chwili krzyczała już cała sala.
- No chodź tu, przystojniaku - przyciągnęłam Joego do siebie i wpiłam mu się w usta. Wsunął język między moje wargi i całowaliśmy się chwilę.
- Brawa dla młodej pary! - goście zaczęli klaskać, a chwilę później wróciliśmy do zabawy.


***


W końcu mogłam się przebrać w taką oto sukienkę:



Poprawiłam makijaż na mocniejszy, przeczesałam włosy i poszłam z powrotem do Joe.
- Kochanieeee - zamruczałam mu do ucha, stając za nim.
- Ale c... WOW! - opadła mu szczęka - Wyglądasz ślicznie! I... i... - jąkał się.
- I?
- I cholernie seksownie... - przejechał palcem po zamku z przodu. Przeszedł mnie dreszcz - Kuuurwa... Ktoś, kto wymyśla takie sukienki, jest genialny...
- Kusi cię ten zamek, co? - uśmiechnęłam się leciutko.
- Nawet nie wiesz jak bardzo... - przygryzł mi delikatnie płatek ucha - Idziemy tańczyć, czy coś?
- A może najpierw Danielsa?
- Miałem przecież...
- Nie być nawalony, a tylko troszkę pijany - przerwałam - No chodź, chodź.
Wypiliśmy troszkę, tyle, ile planowałam. Potem tańczyliśmy cały czas tylko we dwoje, chyba tylko na trzy tańce porwał mnie Steven, przez resztę czasu grali różne (swoje i cudze) hiciory.

W końcu nadeszła 3 w nocy...
- I na zakończenie... - chwilę ciszy przeszył namiętny szept Tylera - Zagramy specjalnie dla Joego i Cassie... 'Carrie'... w wersji akustycznej... - zapowiedział. O JEZU. KOCHAM TEN UTWÓR!
- When lights go down... - zaczął Stevie, a światła zgasły zostawiając tylko nikłe lampki dookoła sali. Wtuliłam się w Perry'ego, a on objął mnie w pasie i kołysaliśmy się leciutko. Inne pary poszły w nasze ślady...
- Cassey...?
- Hmmm?
- Jesteś moim największym skarbem... - wyszeptał mi do ucha - I cholernie cię kocham - złożył delikatny pocałunek na moich ustach i tańczyliśmy dalej.


Po ostatnim dźwięku podziękowaliśmy z Joe, stojąc na scenie i wreszcie mogliśmy się ulotnić...




***




- Czekałem na to cały wieczór... - zamruczał, wnosząc mnie na rękach do domu. Od razu skierował się do sypialni i położył mnie na łóżku. Było ciemno, widziałam jedynie nikły zarys jego umięśnionej sylwetki, błyszczące pożądaniem oczy, czułam jego ciepły oddech na mojej szyi i dłonie przy moim pasie...
Przywarł mocno do moich ust, a po chwili zsunął się na szyję. Zaczął bardzo powoli rozpinać przedni zamek w sukience, jednocześnie całując każdy fragment mojej skóry.
Drżałam, raz mocniej a raz lżej, zależnie od intensywności jego pocałunków...
Wygięłam się w łuk, tak, aby swobodnie mógł zdjąć ze mnie do końca całą sukienkę.
- Jesteś cudowna... - mruczał, powracając wargami na moją szyję. W odpowiedzi zsunęłam z jego ramion marynarkę i koszulę. Był niemożliwie piękny, pociągający w każdym calu...
Wplotłam palce w jego gęste, kręcone włosy, podciągając mu głowę wyżej. Całował mnie w usta, a ja zagryzałam mu dolną wargę, mrucząc cicho.

Zdjęliśmy sobie nawzajem bieliznę i Joe wszedł we mnie delikatnie, a na mój rozkoszny jęk przyspieszył.
- Uważaj... na... dzieciaczka... - wyjęczałam z trudem.
- Uważam... kochanie... - odparł, dysząc. 

A w końcu zrobiło się w pokoju jasno. Za jasno na spanie. 

***

- Nie rozumiesz tego?! Ty już nie patrzysz na to, jako 'co jest fair', tylko bierzesz stronę Joego, bo jest twoim facetem! - darł się Steven.
- Nie biorę jego strony, bo jest moim facetem! Joe nic nie zrobił!
- Jak to do kurwy nic nie zrobił?! Cass! HALO!
- CO KURWA HALO!?
- ON MA WSZYSTKO W DUPIE!
- Ma prawo, jak ma takiego zjebanego wokalistę! - byłam wściekła - Weź się kurwa do roboty!
- To ja tu zapieprzam, a Joe nic nie robi, Cassie!
- To on tu napędza Aero! - podeszłam bliziutko Tylera - Bez niego jesteście NICZYM! NICZYM, SŁYSZYSZ?
- Ah taaak? TAAAK?
- Tak!
- Jesteś tak samo zjebana jak on! Nie patrzysz na to, co jest dobre dla zespołu! Nie, po co!? Lepiej brać stronę pana Perry'ego, nie?!
- BO ON MA RACJE! Steven, ty chcesz za dużo naraz! I jeszcze te twoje 'cud pomysły'!
- CHCĘ NAGRAĆ ALBUM W KOŃCU! A PERRY'EMU NIC SIĘ NIE PODOBA!
- MOŻE DLATEGO ŻE NIE WNOSISZ DO AEROSMITH NIC FAJNEGO?!
- TAAAA, SUPER, ALE JAK JOE PRZYNIESIE JAKIŚ UTWÓR, CHOĆBY DO DUPY, TO MUSIMY GO ZAAKCEPTOWAĆ, NIE?! BO INACZEJ NASTĄPI WIELKI FOCH!
- Wiesz co, Tyler? PIEPRZ SIĘ! - warknęłam, odwracając się na pięcie i zabierając to, po co przyszłam do studia, czyli Gibsona Joego.
- I CO, TERAZ PÓJDZIESZ I ZADOWOLONA, TAK?!
- Nie słucham cię - odparłam spokojnie.
- Wracaj tu, Cassie! WRACAJ TU, KURWA! - wrzeszczał w szale Steven.
- Nie znamy się, gościu - odparłam, trzaskając drzwiami studia. Joe otwarł mi drzwi, sam siedząc za kierownicą.
- Dziękuję ci, skarbie - wpił mi się w usta.
- Pokłóciłam się z bratem.
- CO?! JAK TO?! Ale tak... na poważnie?
- Nie rozmawiam z nim już.
- O co się pokłóciliście?
- O ciebie - odparłam lakonicznie - Nie rozmawiajmy o tym.
- Cassie, ja... Tak nie można!
- Jak?
- Nie możesz być skłócona ze wszystkimi przeze mnie...
- Ale to ty tu jesteś najważniejszy dla mnie. 
- Steven jest twoim bratem!
- No to co? Trudno. Ty jesteś od wczoraj moim mężem!
- I nagrywam płytę... Znaczy chcę.
- CO?
- No... The Joe Perry Project... Nie mówiłem ci?

1 komentarz: