wtorek, 18 marca 2014

Queen rules, rules of music - PART 21 [cz. 1]

- Jak mnie nazwałaś?
- Ciulem...? - odpowiedziałam niepewnie.
- Powtórz to jeszcze raz - odgarnął włosy, przyjmując niski ton.
- Ty... ciu... lu... - wyjąkałam, a Joe przekrzywił lekko głowę
- Jestem ciulem, taaa? - wpijał się w szyję. Słaby punkt? Bardzooo...
- No... no tak - odparłam z przekorą. Nadal się wpijał. Z tym, że za każdym razem mocniej. Syknęłam w odpowiedzi - I tak... jesteś... ciulem... Pereira...
- Wiem - kontynuował - Wiem.
- I... tak w sumie... to... cię.. nie lubię... - prowokowałam.
- Nie? - zsunął się ustami niżej.
Zadrżałam - N... nie...
- Nie? - niżej... jego usta były na granicy mojej szyi i dekoltu.
Oddech mi cholernie przyspieszył, ale nadal z uporem trzymałam się swojego zdania - Nie...
- Nieeeeee? - jego głos był teraz tak cholernie niski...
- N... n... n... - koniec. Amen.

Po chwili leżeliśmy na opuszczonych siedzeniach w samochodzie, kompletnie bez ciuchów.
- To... to...
- Taaa?
- Podnieca... mnie... to... - jęknęłam, a Perry bez ostrzeżenia we mnie wszedł. Krzyknęłam, odchylając głowę do tyłu. Mała ilość miejsca wymagała totalnej bliskości, przez co wszystko było odczuwalne dwa razy bardziej...

Cholera. Przyspieszał. Nie dość, że odczuwałam go mocniej, to jednak darłam się głośniej, niż zwykle. O Jezu... Fala gorąca, ta przyjemna fala gorąca jaka mnie przeniknęła, to jedno z najlepszych uczuć. Joe, ten głupek, ten mój kochany głupek potrafił cholernie dużo - znów zgraliśmy się w jedno, zdzierając struny głosowe i osiągając kolejny szczyt. Znacznie wyższy, niż te chmury nad nami.


Dyszeliśmy głośno. Oparłam głowę o zagłówek siedzenia i starałam się uspokoić oddech.
- Ja... coś... czułam... że tak... będzie...
- Ale jak? - wydyszał Joe.
- Że prezent poczeka... ale teraz już... chcę ci go w końcu dać.
- Niech ci będzie - rzucił mi bieliznę, koszulkę i legginsy, sam także się ubrał i w końcu mogliśmy pojechać do domu.
- Ej, tylko... a w sumie nic.
- Mów, skarbie.
- Bo mam prośbę... Pojechałbyś na moją uczelnię odebrać moją teczkę? Ja bym musiała PILNIE do domu... No... - zrobiłam udręczoną minę.
- No pewnie, nie ma sprawy! - odparł - Ty studiujesz w Eston College, nie?
- Tak - posłałam mu uśmiech. Po chwili Perry zatrzymał się pod domem, a ja szybko wysiadłam i powiedziałam:
- Widzimy się później!
- Jasne! - odparł z entuzjazmem i odjechał, a ja wleciałam jak strzała do domu. Uff. Wszyscy są.
- Jesteś siostrzyczko! - Steven przytulił mnie z całej siły - Leć się przebierać!
- A wszystko gotowe?
- No ten tego... chodź i zobacz! - przeszliśmy do salonu a mnie dosłownie wbiło w ziemię.
- WOW! - wykrzyknęłam na widok salonu całego w serpentynach, balonach (w ciekawym kształcie, hahaha xD), konfetti itp. Na środku Aero ustawili mały podest, coś jak scena. Brad i Tom rozmawiali przed sceną, trzymając w rękach gitary, a Joey ćwiczył rytm na perkusji.
- Dasz sobie radę, nie? - Tyler podał mi Gibsona.
- Pewnie, no ej - zagrałam parę akordów, dostrajając nieco struny - To ja tego... Pójdę się przebrać.
- Idź - wziął ode mnie elektryka, a ja poleciałam po schodach na górę.
Założyłam skórzaną sukienkę przed kolano, rozkloszowaną na dole i czarne zakolanówki, a do tego baleriny i ciężki, złoty łańcuch na szyję. Włosy rozpuściłam i pozwoliłam im zakręcić się jeszcze bardziej niż zwykle. No. Jestem goto.. a nie!
Zrobiłam jeszcze mocny makijaż typu 'smoky eyes' i zeszłam na dół.
- Macie tort? - podeszłam do chłopaków, wieszając się Bradowi na ramieniu, aby zobaczyć przedmiot leżący na stoliku.
- Sama zobacz - gitarzysta rytmiczny delikatnie wypchnął mnie przed siebie. Tort był kwadratowy, dwupiętrowy, polany czekoladą a na wierzchu Steven (ogarnijcie, mój brat umie robić torty!) napisał białym lukrem 'Sto lat, Joe, ty chuju ;*' i wymalował kilkoma kolorami genialnego Les Paula.
- Jaaa... Steve... To jest genialne! - rzuciłam się bratu na szyję - Dziękuję - pocałowałam go w policzek, a Tyler uśmiechnął się skromnie.
- Nie ma sprawy... Takie tam...
- Jest zajebiście! A... TO macie?
- Mamy, mamy - potwierdził Tom - Ej, tak w ogóle, ślicznie wyglądasz!
- Ty właśnie! - dodał Joey.
- Dzięki... - zarumieniłam się, po czym zerknęłam na zegarek - Ej, on zaraz tu wróci, zbierajcie tyłki - zakomunikowałam, zawieszając sobie na ramieniu pasek od Les Paula. Chłopaki popodłączali się do wzmacniaczy, Joey usadowił się za perką, a Steven załączył mikrofon. Wyglądałam przez okno, aż zauważyłam wysłużoną Skodę Joe - Gaście światła! - syknęłam i wlazłam na scenę. Było ciemno, cicho i czuć było lekkie podenerwowanie chłopaków.
Nagle otwarły się drzwi.
- Cassey, jestem! - chwila ciszy - Cass? HALO! - Perry wszedł do salonu, a wtedy Joey walnął pałeczką we włącznik stroboskopu, zapaliły się reflektory, po czym zaczęliśmy grać rockowe 'Sto Lat' a Tyler darł się po swojemu do mikrofonu. I tak, zamiast:
- Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Sto lat, sto lat, niech żyje żyje nam! Jeszcze raz, jeszcze raz, niech żyje żyje nam, niech żyje naaaaam! Niech mu gwiazdka pomyślności, nigdy nie zagaśnie,
A kto z nami nie wypije, niech go piorun trzaśnie!
A kto z nami nie wypije, niech go piorun trzaśnie!

Wyszło to:

- Sto lat, sto lat, nie żyje Perry nam! Sto lat, sto lat, nie żyje Perry nam! Jeszcze raz, jeszcze raz, nie żyje ten chuj naaaaaaaasz! NIEEEEEEE ŻYJE NAAAAAAM! Niech mu w końcu łeb i kości gruchną ze starości, gruchną ze starości, a kto z nami nie popije niech go piorun jebnie, a kto z nami nie popije niech go piorun jebnie! - to właśnie, drodzy państwo jest Steven Tyler. Joe był totalnie zszokowany, ale śmiał się jak idiota, kiedy Steve śpiewał swoje bzdury i tańczył jak błazen.
Kiedy skończyliśmy, odłożyłam gitarę i podeszłam do mojego faceta, wtulając się mocno.
- Nie ma, ja pierwszy! - odsunął mnie Tyler, złapał Joe za rękę i zaczął nawijać - Kochany zjebie, życzę ci wszystkiego najgorszego, dużo pecha, krótkiego życia, żeby ci zawsze sprzedawali zły alkohol, żeby cię każdy umiał wychujać we wszystkim, koszmarnych solówek, żeby cię fanki nie kochały i żeby Cassey z tobą nie wytrzymała, ale najbardziej życzę ci tego, żeby spełniła się dokładna odwrotność tych życzeń! Kocham cię, Perry - Toxic Twins przytulili się po męsku i chwilę tak stali, a Stevie coś jeszcze szeptał Joe do ucha, a ten śmiał się jak pojebany.


- Ja ci życzę, stary zjebie, dużo haszu, seksu jak w niebie, żeby ci Cassie często dawała i żeby ci pewna część ciała stała - powiedział bez mrugnięcia okiem Joey Kramer, po czym wszyscy wybuchnęli takim śmiechem, że musiała nas słyszeć cała Ameryka.
- To ten tego, nie wiem w sumie czego ci życzyć, stary, bo ty wszystko masz... Dużo seksu, mało problemów i wódki na zagrychę - Hamilton poklepał Perry'ego po plecach z niezłą siłą.
- Wszystkiego co tam sobie życzysz... Ożeń się, chłopie! Pisz dalej takie wyjebane w kosmos solówki! No i... no i co... nie zmieniaj się, bo jesteś zajebisty! - uśmiechnął się Brad i w końcu przepuścili mnie do solenizanta.
- Noooo... - zaczęłam, patrząc mu w oczy - Ja ci, skarbie... Życzę... Jeju, czego ja ci mam życzyć? - spytałam zrozpaczona, bawiąc się rzemykiem na jego szyi


- To może niech ci się spełniają zawsze wszystkie marzenia, bądź zawsze taki świetny jaki jesteś teraz i nie zostawiaj mnie dla byle dziwki - powiedziałam cicho i musnęłam delikatnie jego usta - Teraz torcik - odsunęłam się. W czasie, kiedy składałam Joe życzenia, Steven zapalił świeczki na cieście i stał teraz obok, dumny jak nie wiem.
- Dmuchaj! - zachęcił Brad. Perry zamyślił się chwilę i dmuchnął z całej siły.
- Pooooooszło! - zawył Tyler i wyściskał gitarzystę mocno.
- Poszło to może co innego - zadrwił w odpowiedzi Joe, gasząc Stevena po całości.
- Kocham was, jebańce! - zaśmiałam się i podałam solenizantowi nóż do pokrojenia tortu.

***

- Ej to w takim razie skoro mam urodziny... - zaczął Joe. Imprezka trwała już kilka godzin i byliśmy NIECO podpici i w zajebistych humorach - To należy się urodzinowy seks jak się patrzy! - wykrzyknął z błyskiem w oku.
- No halo... - zamruczałam mu do ucha, kładąc dłoń na jego kolanie - Jak się nie uwalisz za bardzo... czyli masz stać w pionie i ogarniać co się dzieje... to wtedy będzie urodzinowy seks jak się patrzy. Ale masz być grzeczny - uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Ja jestem bardzo grzeczny, maleńka.
- Nonono - roześmiał się Tyler - Szczególnie jak dwa miesiące temu posuwaliście we dwójkę z Tomem tą barmankę z Roxy!
- Dawno i nieprawda - odburknął Hamilton.
- Ty za to, Steven, lizałeś się ze ścianą, bo ci się po pijaku z Emily pomyliła - odgryzł się zręcznie Joe, obejmując mnie ramieniem.
- Oj cicho tam - przerwałam, biorąc moją szklankę z wódką. Już miałam się napić, kiedy Perry tak po prostu wyjął mi ją z ręki i opróżnił.
- PEREIRA, TY DUPKU! - wrzasnęłam, wywołując śmiech u Aerosmith - Nie będzie kurwa!
- Kurwy nie będzie? - zdziwił się.
- Seksu też nie - udałam obrażoną i zgrabnie przeniosłam się na kolana Toma, który siedział najdalej od Joe. Gitarzysta zrobił minę w stylu 'ale jak to ;_; ' i spuścił głowę.
- Wypiłeś mi wódkę, seksu nie będzie 1:0 dla mnie.
- Pójdę na dziwki 2:1 dla mnie.
- CO?!
- Gówno, zrywam z tobą, 3:1 dla mnie.
- Jestem w ciąży, 4:3 dla mnie.
- Jestem bezpłodny, 5:4.
- A kto powiedział, że z tobą, 6:5.
- A kto by cię chciał? 7:6.
- Twój przyjaciel, 8:7.
- Mój przyjaciel jest zajęty, 9:8.
- Masz więcej przyjaciół, 10:9.
- Żadnego nie jesteś warta, 11:10.
- Idę stąd, 12:11 - wstałam wściekła z kolan Hamiltona.
- Ej... Ja żartowałem...
- Spierdalaj, Pereira! - warknęłam i poszłam szybkim krokiem po schodach na górę. W połowie drogi Joe złapał mnie w pasie.
- Zaczekaj... - odwróciłam się z obojętną miną - Proszę...
- Zostaw mnie - usiłowałam mu się wyrwać, ale on trzymał mnie mocno - JOE, KURWA, PUŚĆ! - ale on nie słuchał, pociągnął mnie na górę, do sypialni i zamknął drzwi.
- NIE CHCĘ TU BYĆ! - wkurwiałam się coraz bardziej.
- Porozmawiajmy... proszę cię, maleńka...
- NIE! - wstałam, jednak gitarzysta ściągnął mnie z powrotem do pozycji siedzącej.
- Przestań - poprosił łagodnie - Chcę cię tylko przeprosić...
- Mam w dupie twoje przeprosiny, chce wyjść! - wyszarpywałam bezskutecznie ramię z jego żelaznego uchwytu - SŁYSZYSZ!?
- Nie, nie słyszę - odparł beznamiętnym tonem.
- Joe, puszczaj do cholery! Rozumiesz?! PUŚĆ! NATYCHMIAST PUŚĆ! - wrzeszczałam, ale on po prostu mnie olewał. Uniosłam rękę i już miałam go uderzyć, kiedy szybko złapał za moje nadgarstki i przyciągnął mnie bliżej.
- Nie, nie puszczę - mówił spokojnym głosem.
- Ty skurwysynie, jak mnie zaraz nie wypuścisz to... to...
- To co?
- To zawołam Stevena! - w moim głosie zaczęła wybrzmiewać histeria.
- Nie usłyszy cię nawet.
- Perry no! - czułam się bezsilna. Miał większą siłę, mógł mnie trzymać całe wieki...
- Buziaka chcę.
- SPIEPRZAJ! - mój wkurw odezwał się na nowo.
- Puszczę, jak mi dasz buziaka.
- Nie mam zamiaru.
- No to będę cię tak trzymał - odparł. Siedziałam chwilę nieruchomo, po czym z zaskoczenia się szarpnęłam i podbiegłam do drzwi. Niestety, Joe był szybszy i tak gwałtownie przycisnął mnie do ściany, że aż jęknęłam z bólu:
- Ałłłłłłł, ty zjebie... - przytrzymywał mnie całym ciałem przy tej ścianie i ani myślał rozluźnić chwyt. Zaczęłam się bać... On był schlany, ja też, ale mniej... - To bolało!
- Miało - odmruknął, nie zmieniając pozycji.
- Joe, proszę, puść mnie już... - zmieniłam ton na błagalny. Może to coś da?
- Nie.
- Błagam...
- Jak mi dasz buziaka to puszczę, powiedziałem już - zgrzytnęłam zębami. Fuck. Nie będę się z nim całować teraz, a fe!
- Nawet mnie nie przeprosiłeś za te chamskie teksty... - poskarżyłam się, po czym syknęłam, czując jego dłoń na moim udzie - Zabieraj się ode mnie! - dostałam takiego kopa energetycznego, że odepchnęłam go na podłogę i szybko otwarłam drzwi, po czym zbiegłam na dół, opuszczając dom bez słowa wyjaśnienia.

Cała się trzęsłam ze złości i upokorzenia. Ough, co za idiota... Zadrżałam, czując na skórze powiew chłodniejszego wiatru. Było już po 20 i robiło się zimno...
Nerwowym ruchem wyjęłam z kieszeni jednego jedynego papierosa i zapalniczkę i po chwili już zaciągałam się ukochanym dymem.

***

- Gdzie ona jest? - Joe pojawił się na dole, chyba nie do końca ogarniając sytuację.
- Cass? - spytałem - Przecież z tobą była...
- Ale spieprzyła! - jęknął i opowiedział w skrócie co się stało.
- Boże, ty idioto... - strzeliłem facepalma - Chciałeś coś zrobić mojej siostrze?! Chcesz wpierdol?!
- Nie chciałem nic jej zrobić... Chciałem ją przeprosić...
- No to masz swoje przeprosiny... Brawo, Pereira, brawo - zaklaskałem z ironią - Teraz zbieraj dupę i jej szukaj!
- No już, już...
- I weź to - rzuciłem mu paczkę Malboro - Ona je lubi.
- Jasne... - odparł i wyleciał z domu.

***

Chodziłam sobie po jednym z wielu pieprzonych parków w LA, obracając w palcach niedopałek. Nagle usłyszałam za sobą:
- A co taka śliczna pani robi sama o tej porze? - za mną stał jakiś żul i szczerzył się w bezzębnym uśmiechu.
- Nie rozmawiam z takimi jak pan, nara - fuknęłam, przyspieszając kroku.
- Facet panią obraził? A może rzucił? - dociekał mężczyzna, idąc za mną.
- A co to pana obchodzi, proszę mnie zostawić!
- Nie zrobię panience krzywdy... - zagadywał nadal.
- Odczep się, facet, ok? - warknęłam, zmieniając kierunek marszu. Żul chwycił mnie za ramię. Miał zadziwiająco silny uchwyt.
- Niech panieneczka chwilę zaczeka... - nie zdążył dokończyć zdania, bo nagle poleciał do tyłu tak szybko, że nawet nie wrzasnął. Podniosłam głowę. Przede mną stał Joe.
- Dałabym sobie radę SAMA - fuknęłam na niego.
- Ach tak?
- T... tak.
- Wcale się nie bałaś?
- Nie.
- Kochanie, gościu tak cię chwycił, że masz ślady na ramieniu - ujął delikatnie moje ramię i pokazał mi.
- Nie. Mów. Tak. Do. Mnie - wycedziłam.
- Jak?
- 'Kochanie' - Joe westchnął z bólem i odwrócił się bokiem do mnie.
- W porządku. Jak wolisz, Cassie - odparł smutnym tonem i zapadła cisza. Zagryzłam lekko wargę, czując jak wyparowuje ze mnie cała wściekłość na Joe.
- Dziękuję - powiedziałam niemal szeptem.
- Hm? - uniósł głowę.
- Dziękuję - powtórzyłam głośno.
- Przepraszam - odpowiedział.
- Już w porządku, nie gniewam się - chwyciłam go za rękę - Dzięki za ratunek... Ja... Masz racje, przestraszyłam się...
- Wiem, widzę... - objął mnie opiekuńczo ramieniem.
- A, właśnie!
- Hm?
- Należy się - stanęłam na palcach i mocno go pocałowałam. Miał minę jakby wygrał w totka... - Wracajmy, bo nadal nie daliśmy ci tego prezentu!
- Ty... właśnie! - zorientował się i pociągnął mnie delikatnie w stronę domu.
- Kurwa, zapaliłabym...
- Proszę - wyjął z kieszeni moje ukochane, cienkie Malboro. CO!?
- Jej... dzięki... - z zaskoczeniem odpaliłam jednego papierosa. Joe posłał mi uśmiech.

Po niedługim spacerze weszliśmy objęci do domu.
- W KOŃCU! - wyszedł nam na spotkanie Stevie - Chodź, głupi chuju, ten prezent!
- Nonono! - podskoczył w miejscu Perry i poszedł za mną i Tylerem. Joey podszedł do gitarzysty z pudełeczkiem, a ja dyskretnie wzięłam spory pakunek od Toma.
- No to ten... wszystkiego naj, stary - perkusista podał Joe pudełeczko - Teraz czekaj! - wyjął z kieszeni chustkę i zawiązał solenizantowi na oczach - I idziemy! - poszliśmy wszyscy na tyły domu i nastąpiło odsłonięcie oczu Joe. Na podjeździe stał nowiusieńki, czarny Mercedes, kabriolet, najnowszy model, no cacko jak się patrzy.
- W pudełeczku są kluczyki - wyjaśnił Tyler. Joe otworzył prezent i wyjął  kluczyki zawieszone na breloku z jego imieniem - Prezent od całego Aero i od Cass.
- I jak?
- Ja... ja... ja... - jąkał się gitarzysta po czym zaczął wrzeszczeć i ściskać wszystkich po kolei.
- A ja mam jeszcze coś... też od wszystkich w sumie - podałam mu paczkę. Perry rozerwał papier i wyjął skórzany pas do gitary na dwa ramiona (wiecie jak wygodnie?). Na spodzie były podpisy od każdego z nas:

'Dla mojego najlepszego na świecie faceta (który jest idiotą), Cass'

'Ścisz swój jebany kurwa wzmacniacz. Steven kurwa Tyler'

'Dla największego zjeba roku - Joey Kramer'

'I tak ci nie stoi, pało. Brad Whitford'

'Większego i bardziej kochanego chuja nie widziałem. No dobra, chyba, że u siebie w dżinsach. Tom Hamilton'


- Jesteście kurwa pojebani! - zaczął się śmiać Joe - Ale i tak was kocham i dziękuję, cholera, dziękuję!
- Nie masz za co, Joe - odparłam - Jeszcze raz wszystkiego najlepszego! A teraz...
- A TERAZ, KURWA, WÓDECZKA! - wrzasnął Tyler, a nikt nie próbował nawet zaprzeczyć...

1 komentarz: