sobota, 1 lutego 2014

Love sometimes makes hurt or gives pleasure... [dodatek walentynkowy]

 Dedyk za najzajebistrzą inspirację ever forever, dla KOGOŚ kto na pewno się zorientuje o której części mowa ;*** Tak mi się spodobało, że aż wykorzystałam!
Nie mówcie hop, cały dodatek utrzymany jest w dwóch tonach, także no.... Miłego czytania :3


 ***


- Halo?
- Ja....yhm....hej....obudziłam Cię, prawda?
- Nieeee - John ziewnął głośno
- Przepraszam....ja po prostu... Chciałam usłyszeć Twój głos...
- Wiesz...ja w sumie też...tęsknię za Tobą...
- Ja też tęsknię, skarbie... Od dwóch miesięcy tęsknię...I będę tęsknić jeszcze przez cztery...
- Wiem, wiem przecież...
- Kiedy macie jakieś wolne? Chociaż na troszkę, dzieci już pytają i w ogóle...
- Za dwa tygodnie mamy tydzień przerwy...to przyjadę do was
- TAK?!
- No tak - niemal czułam, że się uśmiecha
- Tak się cieszę!
- Ja też no! Przytuliłbym Cię teraz, zaraz...
- Nie gadaj nawet, bo znów się poryczę...mów lepiej, jak trasa?
- W porządku, gram sobie gdzieś w kącie...
- DEAKY!
- Żartuję no... śpiewam dużo!
- Jestem dumna, kochanie!
- A ja stęskniony...
- Wiesz, że bym przyjechała, ale Janis jest za mała...
- Taaak, tak, rozumiem.
- Ja ten....będę kończyć, słyszę, że spałeś... Która jest u was?
- 4 nad ranem...a u was?
- Dżizas, sorry...u nas 22, ja...wybacz mi...
- Wszystko okej, usłyszałem Cię i to mi wszystko wynagradza... Dobranoc, kochanie najdroższe.
- Dobranoc, skarbie... śpij dobrze i śnij o mnie.
- Ty też... kocham Cię!
- Ja Cię też - odłożyłam słuchawkę i westchnęłam. Uroki posiadania za męża sławnego muzyka... Cóż poradzę.
- Mamo? - odwróciłam się
- Jimmi! A co Ty tutaj robisz?
- Przytulić się chciałem...
- Chooodź do mamy - wzięłam go w ramiona, tuląc mocno
- Kiedy wraca tatuś?
- Za 4 miesiące...ale przyjedzie za 14 dni na tydzień. Cieszysz się?
- A...mamusiu?
- Tak?
- Mogę z Tobą spać?
- Dlaczego?
- Bo...bo chcę...
- Coś się dzieje?
- Ja...śnią mi się złe rzeczy...
- Jakie złe rzeczy kochanie?
- No...na przykład...potwory... - przytuliłam go mocniej
- Możesz spać ze mną...Janis śpi?
- Tak.
- To dobrze... - westchnęłam i wzięłam go za rączkę - Chodź, kochanie, chodź - położyłam go na łóżku obok mnie. Po chwili mały zasnął, a wtedy wstałam, podeszłam do okna, otwarłam je i zapaliłam czerwone Malboro. Złapałam się za brzuch, krzywiąc się. Znowu te cholerne bóle... Co to jest do cholery?! Tak bardzo mnie zabolało, że aż jęknęłam.
- Mamusiu, co się dzieje? - poczułam ciepłą rączkę chwytającą mnie za dłoń - Znowu boli cię brzuch?
- No... troszkę...
- Mamo, zadzwoń do taty... boli cię już od tygodnia! A... mamo... - zniżył głos do szeptu - Może ty będziesz miała dzidziusia?
- Nie, kocha.... - osunęłam się na kolana - nie... - Jim wstał, przyniósł sobie komórkę i zadzwonił.
- Nie dzwoń! - syknęłam - Co on mi zrobi, nie dzwoń! SŁYSZYSZ?!
- Halo? - usłyszałam i westchnęłam
- Tatusiu...?
- Jimson! Ej, jest 23 u was, ty nie śpisz?
- Śpię... ale się obudziłem... i chciałem Ci powiedzieć dobranoc...
- Dobranoc, mały...
- No pa - Jimmi odłożył telefon i uśmiechnął się niepewnie do mnie. Jęknęłam, zwijając się z bólu.
- Mamusiu...? Pomóc ci?
- Ja...k?
- Nie wiem... połóż się może?
- Nie wstanę... ałć... - podniosłam się z kolan i dosłownie przewaliłam na łóżko, a mały wtulił się we mnie i głaskał mnie po policzku. Nawet nie wiem, kiedy zasnęliśmy...


*Jimmi*


Obudziłem sie rano długo przed mamusią. Wziąłem delikatnie jej telefon z szafki i schowałem się z nim w moim pokoju. Umiem sam dzwonić do taty, o!
- Taaak?
- Cześć, tato!
- Jimmi! Cześć, synku, co jest?
- Tato, bo mamę od tygodnia okropnie brzuch boli... wczoraj leżała na ziemi i płakała z bólu... co ja mam zrobić?
- Aaa... nic nie mówiła!
- Bo ona nawet mi nie powiedziała... wczoraj mnie obudziła, bo spałem z nią... I płakała i mówiła, że boli... I już tak od tygodnia, tylko ona nie wie, że ja widzę! - tatuś westchnął ciężko
- Mały... ja nie mogę się zerwać z koncertów... chłopaki mnie zabiją... niech mama idzie do lekarza...
- Wiesz, że nie pójdzie, prawda?
- Wiem, ewh... O, Fred... Jimson, czekaj chwilę - tata odłożył na telefon i rozmawiał przez moment z wujkiem Fredem - Dobra, Fred mówi, że mógłbym się zerwać na dwa dni co jest po prostu niewykonalne, bo cały ten czas bym stracił na samą podróż... będę za dwa tygodnie...
- Ale tato, mama się męczy no!
- ALE CO JA MAM ZROBIĆ NO?!
- Nie krzycz na mnie, tatusiu...
- Przepraszam... możesz dać mi mamę?
- Mama śpi, nie będę jej budził.
- Jim, proszę. Daj mi mamę.
- Nie. Ona śpi.
- Muszę z nią pomówić.
- Pogadasz jak się obudzi.
- Mam próbę za niedługo... Jimmi, błagam!
- No... - namyśliłem się chwilę - Dobra, czekaj - wziąłem telefon i wróciłem do sypialni, gdzie spała mama.
- Mamusiu... - pogłaskałem ją po policzku - Mamusiu!


*Julka*


Przebudziłam się, słysząc wołanie.
- Jimmi! - uśmiechnęłam się i przeczesałam palcami włosy. Mały podał mi telefon - Kto to? - przyłożyłam słuchawkę do ucha - Halo...?
- Cześć, kochanie - zrobiło mi się ciepło na serduszku - Jak się czujesz?
- A jak mam się czuć? W porządku.
- Dalej cię boli? - wtedy spojrzałam morderczym wzrokiem na Jimmiego, który natychmiast zwiał z pokoju. Westchnęłam.
- Kochanie... nie chciałam cię martwić takim gównem... Od tygodnia cholernie mnie brzuch pobolewa... Nie cały czas, co kilka godzin mam bóle...
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?!
- A co by to zmieniło? Nie ma cię tu, nic nie poradzisz...
- Masz mi iść do lekarza!
- Nie! Do ża...
- MASZ IŚĆ! - przerwał mi - Bez dyskusji, idziesz dziś do lekarza, ja się Jimmiego zapytam!
- Dobra... już ok, pójdę... - 'a tak serio to nie' pomyślałam
- Ok... Powiesz mi co i jak, zgoda?
- Zgoda... Tęsknię za tobą... nienawidzę sama spać...
- Wiem, wiem... wyobraź sobie, że właśnie cię całuję, o...
- To tak nie działa, John...
- Ewh... 13 dni i się widzimy.
- Wiem - zamilkliśmy na chwilkę
- Kocham cię.
- Ja cię też, Deakcs... musisz kończyć?
- Tak jakby, próba...
- Jasne... to... zadzwonię jak wrócę...
- Ale, Julsonku... Idź do tego lekarza. Bo jak cię znam to wyjdziesz z domu, połazisz gdzieś i wrócisz...
- Wiesz, że miałam tak zrobić?!
- Wiem. Za dobrze cię znam. OBIECAJ że pójdziesz.
- Pójdę, obiecuję. Tylko nie mam z kim zostawić dzieci...
- Błagam... masz tam Stevena, Toma, Joeya, Brada, JOE'GO... - ostatnie imię wymówił z wyraźną niechęcią
- O, Joe! Dobry pomysł, Jimmi go uwielbia!
- Jasssne...
- No już, zazdrośniku, nie lecę na niego, wiesz przecież.
- Wiem, no wiem... Taa, Rog, idę już! Muszę kończyć, mała. Kocham cię mocno... i idź do lekarza, ok?
- Pójdę, przysięgam... i też cię kocham!
- No papa - odłożył słuchawkę, a ja westchnęłam i wykręciłam numer do mojego ginekologa
- Dzień dobry, doktorze... Tak, pani Deacon z tej strony... Chciałabym się umówić na wizytę... Dziś... Źle się czuję, mam okropnie mocne bóle... Tak.... 13? Dobrze... Nie jestem w ciąży! Na pewno... Mojego faceta nie ma od 2 miesięcy! No... Dobrze... Dziękuję, do widzenia - odłożyłam telefon - W ciąży, dobre sobie. Phi - poszłam się przebrać do łazienki. KUŹWA, JA KRWAWIĘ?! Chwila, chwila... Który dzisiaj? Nie, okres miałam... O kurwa... Niedobrze...
Ogarnęłam się jako tako i odwiozłam dzieciaki do Joe.
- Cześć, ja... - zaczęłam, kiedy otwarł drzwi.
- Przywiozłaś mi dzieci? - zachwyt w jego głosie? Bezcenne.
- Tak, ja.. mam lekarza... zajmiesz się nimi przez godzinkę?
- Jasne! Z chęcią! - wziął ode mnie nosidełko z Janis
- Wujek Joe! - ucieszył się Jim
- Jimson, to nie jest twój wu...
- CICHO! - Joe mrugnął do mnie - Wujek Joe i koniec. Chodź, mały, mam fajną bajkę i mam konsole!
- Taaak! - synek wbiegł do domu gitarzysty
- Jesteś cudowny - powiedziałam z uśmiechem
- E tam... lubię te twoje maluszki.
- Widzę - przytuliłam go mocno
- A... po co idziesz do lekarza? Coś nie tak?
- Ja... od tygodnia mam koszmarne bóle brzucha... i krwawię... wiesz - przewróciłam oczami
- Oh... ale przecież kobiety mają coś takiego... nie?
- Raz w miesiącu, słonko. Ja już miałam... to nie jest naturalne krwawienie... boję się - zagryzłam wargę
- Będzie w porządku - cmoknął mnie w policzek - Leć, bo się spóźnisz!
- Jasne... na razie!
- Pa! - zawołał. Wsiadłam w samochód i cała w stresie pojechałam do przychodni. Czekałam może 10 minut, po czym wyszła pielęgniarka
- Doktor Pawell już czeka, proszę - wstałam i weszłam do gabinetu.
- Dzień dobry, doktorze.
- Dzień dobry, Julka, dzień dobry... Siadaj. Co się dzieje?
- Mam od tygodnia co kilka godzin koszmarnie ostre bóle tu, w brzuchu - pokazałam - A od rana... krwawię... ale to nie miesiączka, już miałam... Boję się, bo nie wiem co to...
- Dobrze, połóż się... Zrobimy USG, dla pewności... - wykonałam polecenie. Doktor Pawell badał mnie dość długo, z uwagą i patrząc w skupieniu w ekran.
- Yhm... mam dwie wiadomości...
- Najpierw dobra - przerwałam od razu
- Zabezpieczasz się? - spytał, unosząc brwi
- Ja... no tak...
- Muszę ci w takim razie przepisać silniejsze tabletki... bo ogólnie jest w porządku... tylko...
- Jestem w ciąży tak?!
- I teraz ta zła wiadomość... BYŁAŚ w ciąży.
- Nie rozumiem... - serce mi przyspieszyło 10-cio krotnie
- Krwawisz... boli cię brzuch...  - pokiwał głową - Jak ci to mam najdelikatniej przekazać...
- Miałam mieć...dziecko...tak?
- Tak... - wtedy do mnie dotarło. Zagryzłam wargę.
- W porządku...? - pokiwałam głową, powstrzymując łzy - Przepiszę ci tabletki, ale..
- Muszę iść na zabieg?
- Po to właśnie tabletki... 4 tydzień, to wiesz... że tak powiem... będziesz krwawić do skutku...
- Rozumiem... - wyszeptałam niemalże - Proszę przepisać, muszę jechać po dzieci do przyjaciela...
- Proszę - podał mi dwie recepty - Trzymaj się, ok?
- Tak... tak. Do widzenia i dziękuję... - wyszłam z gabinetu, w aptece na dole zakupiłam leki i wróciłam do samochodu. Usiadłam za kierownicą, wyjęłam komórkę i wykręciłam numer Johna.
- Halo?
- Masz czas gadać?
- Mam, siedzę w pokoju właśnie... Byłaś u lekarza?
- Byłam... - wybuchnęłam płaczem
- Co się dzieje?
- John, ja...my...ja... - zastanawiałam się, jak mu to powiedzieć - Od rana krwawię...wiesz jak... no i boli i w ogóle...i....gdyby nie...coś....nie wiem co, ale...my...mielibyśmy....3 dziecko... - umilkłam, zanosząc się płaczem. W słuchawce panowała cisza.
- Skarbie... - odezwał się w końcu. Miałam ochotę walnąć głową o kierownicę, słysząc ból w jego głosie - Ja...który....to był....tydzień....?
- 4....to...wiesz...przez pierwsze 3 miesiące jest....dużo poronień, ale... ja nawet nie wiedziałam...że jestem... że byłam...
- Wiem...
- Mówiłam, że miałam okres... a się dziwiłeś co tak krótko... no i masz kurwa - załkałam głośno - Miałam ci nie mówić zanim przyjedziesz, ale nie chcę cię okłamywać...
- Ciiii. Nie mów nic. Mam przyjechać...?
- Nie przerywajcie trasy...
- Chcę być z tobą... nie możesz być sama... po czymś takim... - słychać było, że płacze
- Przepraszam, kochanie... - wyszeptałam
- Nie twoja wina... widocznie coś... było nie tak... nie zamykaj na klucz w nocy, bo przyjadę... ok?
- Ok...
- Albo zostań u Joe do rana, żebyś nie musiała siedzieć sama...
- Dobrze...
- To... do zobaczenia...
- Hej... - wyłączyłam się i schowałam telefon do torebki. Odpaliłam silnik i podjechałam pod dom Joe. Weszłam bez pukania. Wszyscy troje siedzieli w salonie i oglądali jakąś bajkę.
- Joe...?
- Julso... CO SIĘ STAŁO? - gitarzysta wstał, wziął mnie za rękę i zaprowadził do jego gabinetu, zamykając drzwi - Co jest?
- Joe, ja... ja... - wtuliłam się, łkając głośno - Ja byłam w 4 tygodniu ciąży...ja...ja miałam mieć....dziecko...
- Rozumiem wszystko... - zaczął głaskać mnie po głowie
- Ja nawet...nie wiedziałam...
- Ciii... nie mów o tym... - tulił mnie mocno, opiekuńczo - Chodź, położysz się na chwilę - poszliśmy do jego sypialni - Zaraz wrócę - zszedł szybko na dół. Usłyszałam jak mówi coś Jimmi'emu i wrócił na górę, okrywając mnie kocem.
- Joe...?
- Tak?
- Zostań tu ze mną, co? - zwinęłam się w kłębek, a gitarzysta położył się przy mnie, obejmując mnie lekko. Po chwili poczułam, że zasypiam...


*John*


Siedziałem otępiały na lotnisku, po mojej lewej był Rog, a po prawej Fred i Brian.
- Stary... jak możemy ci pomóc? - spytał cicho Roger
- Zostaw go, Rog, nie zwrócisz mu tego co stracił... - odparł Freddie, głaszcząc mnie po ramieniu - Będzie ok, Deaky, musisz się trzymać...
- Ona pewnie jest w szoku, nie możesz ryczeć... Julka cię potrzebuje bardziej niż myślisz... dla ciebie to cholerna strata... ale pomyśl co to jest dla niej... - Brian przybliżył się, mówiąc szeptem - Ona to czuje... wiesz... ona je już w jakiś sposób... miała... rozumiesz? - kiwnąłem głową
- John, wiesz... mam dzieci... wiem co czujesz... - dopowiedział Taylor i wszyscy zamilkli. Wtedy ogłosili mój samolot. Wszyscy trzej przytulili mnie przyjacielsko.
- Trzym się, stary - szepnął mi na ucho Roger, a wtedy puściły mi nerwy i po prostu zacząłem płakać - Eeej, Deaky.... No już, już ok... Nie płacz... Stary, jesteś basistą w rockowym bandzie, nie rycz - klepnął mnie w ramię - I spierdalaj stąd, bo ci niebozapierdalacz ucieknie! - parsknąłem śmiechem. Awh, nasze slangi z czasów początku Queen...
- Jasne, perkmaszyno, idę się ponaleciać - skinąłem Rogerowi i poszedłem na samolot.

Kilka godzin później, była już 22, stałem pod domem Perry'ego, pukając do drzwi. Odpowiedziała mi cisza, więc wszedłem. Moje dzieciaki spały na dużym łóżku w sypialni na dole. Ja, kierując się przeczuciem, poszedłem na górę. Znam dom Joe jak własną kieszeń. Otwarłem drzwi od sypialni. Joe podniósł głowę i położył mi palec na ustach. Julson spała zwinięta w kłębek i okryta kocem, a Perry czuwał przy niej, opierając się na łokciu. Powoli, ostrożnie wstał i wyszedł z sypialni, a ja poszedłem za nim aż na dół. Podał mi kawę i usiedliśmy w fotelach.
- No i co, stary.... trzymasz się? - westchnąłem na to pytanie
- A jak ona?
- Płacze... dużo razy się budziła i wyła dosłownie... dostałem z pięści z pytaniem 'dlaczego ja?'... i ogólnie... musisz być dla niej ogromnym wsparciem, wiesz?
- Wiem... ale... jak mam być wsparciem, jak sam się czuję jak przejechany tirem?
- Rozumiem, John... Ale ona to przeżywa dwa razy bardziej niż ty, naprawdę... Poza ty... - przerwał w pół słowa. Ze schodów zeszła Julka, przeczesując palcami włosy.
- Deaky...? - tak smutnego i cichego głosu jeszcze u niej nie słyszałem... Wstałem, podszedłem i wziąłem ją w ramiona.


*Julka*


Wtuliłam się w niego i znów poczułam, że płyną mi łzy. Joe dyskretnie wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
- John, ja...ja tak strasznie...cię przepraszam...
- Ciii... - przytulił moją głowę do swojego torsu - To nie twoja wina... - miał tak smutny i zbolały ton głosu, że wybuchnęłam gorzkim płaczem.
- John...ja...ono.... - położyłam dłoń na brzuchu - Ja je mam....nadal... - łkałam głośno - Muszę....brać....leki na....wiesz...żeby...ono.... - głos mi się załamał, a Deaky uciszył mnie delikatnym pocałunkiem
- Nie mów już o tym, kochanie... ja....chcę ci jakoś...pomóc...
- Bądź przy mnie...tyle chcę...dziecka mi nie zwrócisz...
- Będziemy jeszcze mieli....zobaczysz...
- N...nie...chcę...
- Jak to?
- Bo....bo znowu....będzie...TO SAMO! - ryknęłam płaczem, wczepiając się w ramiona mojego męża.


*John*


Dosłownie pęka mi serce, kiedy słucham jak on rozpacza... a nie potrafię jej pomóc...
Zacząłem ją głaskać po włosach - Chodź, usiądziemy - usiadłem na kanapie i pociągnąłem ją na moje kolana. Wtuliła twarz w moją szyję i łkała cichutko, mocząc mi koszulkę. Przytulałem ją mocno, pozwalając, by łzy płynęły mi po policzkach. Dopiero do mnie docierało co się stało...


*Julka*


Płakałam coraz ciszej, aż po jakiejś godzinie uspokoiłam się zupełnie. Wiedziałam, że Deaky też ryczy jak bóbr, chyba docierała do niego prawda... Wtuliłam się w jego bok i szepnęłam:
- Johnny...?
- Tak?
- A...kochasz mnie jeszcze...? - spojrzał na mnie zmęczonymi, załzawionymi oczami
- Dlaczego miałbym nie kochać?
- Dlatego właśnie... - moja dłoń powędrowała na brzuch. Splótł swoje palce z moimi i odszepnął:
- Byłbym debilem, gdybym cię zostawił, wiesz? Kocham cię nad życie przecież!
- Wiem... ja cię też...ale gówno zrobiłam...
- Czemu?
- Za równy miesiąc Walentynki... pięknie...
- Ciii, spędzimy je jak trzeba - cmoknął mnie lekko w skroń - A teraz chodź już spać. Oboje jesteśmy wykończeni tym wszystkim... - wziął mnie na ręce i zaniósł do pustej sypialni. Nawet się nie przebieraliśmy, John tylko przykrył nas mocno, przyciągnął mnie bliziutko i tak zasnęliśmy...


*MIESIĄC PÓŹNIEJ*


- Tak... po wszystkim już, wszędzie pięknie, czyściutko - doktor Pawell był wyraźnie zadowolony z USG - Dajecie państwo radę?
- A mamy inne wyjście? Godzimy się z tym powoli... - odparłam, patrząc na Johna - Nie wiem, doktorze, bo... boję się, że... bo od narodzin Janis minął ponad rok i nie wiem... chcieliśmy się starać o 3 dziecko, ale...
- Boisz się, że będzie znów to samo? - uprzedził mnie lekarz. Kiwnęłam głową - To teraz... to był szczególny przypadek... myślę, że tam od początku było coś nie w porządku, wiesz? Starajcie się spokojnie, życzę wam z całego serca - uśmiechnęliśmy się z Deakym na te słowa
- Dziękuję... czyli, że ze mną...
- Wszystko ok, nie ma przeciwwskazań co do ciąży - posłał mi uśmiech - Jak tylko coś, to przychodź, a na dziś to wszystko - wstałam z fotela, podziękowałam i wyszliśmy z Johnem z budynku. Westchnęłam.
- Już po wszystkim... muszę zapomnieć - zakryłam twarz dłońmi - Starajmy się o 3 dziecko jak najszybciej....już się starajmy - wymruczałam, wtulając się w niego.
- Mam coś na jutro...
- Coś?
- Dzieci odstawiamy do Freda, który tak w ogóle prawie się posikał ze szczęścia z tego powodu... I zajmiemy się sobą...
- Co masz w planach?
- Niespodzianka! - uśmiechnęłam się na to słowo
- Już się cieszę - podeszliśmy do samochodu, a 20 minut później byliśmy już w domu, z dzieciakami.


*NASTĘPNEGO DNIA, 14 LUTY*
(oczywiście, jak w każdym dodatku, musiała być scenka rodzajowa XDDD)

Umówiliśmy się z Johnem na 18, on już od rana pojechał 'szykować niespodziankę' a ja miałam tylko odstawić maluchy do Freddiego, wrócić do domu i poczekać na Deaky'ego.

Kiedy Fred otrzymał już swoją podwójną porcję radochy (wszyscy kochają małe Deaconiątka *.*), ja spokojnie wróciłam do domu, aby się przygotować. Wzięłam prysznic, spryskałam się moimi ulubionymi perfumami, założyłam czarną, koronkową, mocno wyciętą bieliznę (już ja wiem na czym się skończy), a potem skórzaną małą czarną. Awh. Spodoba mu się...
Do tego odważyłam się (grozi glebą) ubrać wysokie szpilki... Na koniec ułożyłam sobie włosy - zostawiłam moje delikatne loki rozpuszczone, tylko jeden kosmyk przypięłam malutką, srebrną spinką, oraz zrobiłam makijaż. No okej... Która godzina? Za dziesięć szósta. Patrzcie, jaka ja punktualna.
On też. Równo o 18 usłyszałam wołanie z dołu:
- JESTEEEM! - uśmiechnęłam się pod nosem i zeszłam powolnym krokiem ze schodów. Johnowi opadła szczęka. A nie mówiłam?
- Cześć, skarbie - podeszłam do niego, mrugając zalotnie. Deaky miał na sobie koszulę wiązaną pod brzuchem, rozpiętą marynarkę i czarne, obcisłe spodnie. Wooow....
- He...hej... - lustrował mnie wzrokiem
- To, hm... Idziemy?
- Tak, jasne! - otworzył mi drzwi samochodu, a sam wskoczył na fotel kierowcy. Niedługo potem wysiedliśmy przy Perlage, najdroższym hotelu a jednocześnie restauracji w Londynie... jej!
- Widzę, że się postarałeś... - zagryzłam leciutko wargę, a on szybko odwrócił wzrok. Hehehehe...
- No...tak... - weszliśmy do środka restauracji, podaliśmy kurtki do odwieszenia i John poprowadził mnie do całkiem osobnej, małej sali zamykanej na klucz.
- O... wow! - zachwyciłam się. Świece, obrusy, ogólnie wystrój, ogólnie wow!
- Podoba się?
- Bardzo!
- A to widziałaś? - otworzył drugie w tej sali drzwi
- Co to?
- Tędy się wchodzi do hotelu...
- Ah... no tak... - chciałam usiąść, ale Deackson podszedł i odsunął mi krzesło.
- Czego się napijesz? - aż się zdziwiłam, że jest taki wyluzowany, normalnie jak nie on!
- Moet Chandon rocznik '66 - o tak, moje wymagania
- Się robi - zawołał kelnera i chwilę później na naszym stoliku stał Moet. Kelner nalał nam do kieliszków i podał dwie ozdobne karty dań. Zerknęłam i uniosłam brwi. Mhmmmm, takie buty.... Kurwa, a to co?
W końcu oboje wybraliśmy i kelner znów się do nas pofatygował
- Dla mnie numerek 23, a dla mojego skarba... - spojrzał na mnie, a ja uśmiechnęłam się pobłażliwie
- To samo - kelner poszedł z zamówieniem, a ja parsknęłam cicho - No popatrz, popatrz... Kto by pomyślał... - John uśmiechnął się tylko. Siedzieliśmy kilkanaście minut w ciszy, dyskretnie lustrując się wzrokiem, a potem kelner przyniósł nasze dania. Kiedy tylko wyszedł, Deaky wstał i zamknął drzwi na klucz.
Jedliśmy również w ciszy, ale nie krępującej, tylko takiej przyjemnej.
- Nie tylko apetycznie wygląda, ale też smakuje... - powiedziałam po chwili
- Apetycznie to dla mnie wygląda ktoś inny... - wymruczał, a mnie przeszedł dreszcz.
- Owszem, tak akurat do schrupania... - oblizałam lekko wargi, wstając i siadając mu na kolanach
- Taaa....aa? - jęknął
- Mhmmmm... - zamruczałam mu do ucha, siadając na nim okrakiem
- Kręcisz... mnie....cho...lernie...
- Wieeem... - wpiłam się w jego usta, całując namiętnie i zrzucając z niego marynarkę. OJEJ *.*
John jęknął głośno, odchylając głowę do tyłu.
- Co jest?
- Siedzisz....mi...na.... - kolejny jęk. Ah taaak... Naparłam na niego mocniej, a on zajęczał gardłowo.
- Ej....wiesz co....ja wiem, że zamknięte mamy....ale...
- A myślisz, że po co ci pokazałem te drzwi? - spytał, wstając zręcznie i biorąc mnie na ręce. Pisnęłam, chwytając się jego szyi i dałam się zanieść do najpiękniejszego hotelowego pokoju, jakiego kiedykolwiek widziałam.
- W...wow... - szepnęłam, a wtedy John padł ze mną na wznak na łóżko.
- AAA! - wrzasnęłam - Uważaj trochę!
- Spokojnieeee... - wymruczał, rozpinając mi sukienkę. Przeszedł mnie dreszcz. Wygięłam się lekko, pozwalając sukience opaść, a John zrobił minę typu *.*. Tyle w temacie.
- Hmmm? - rozwiązałam supeł przy jego koszuli (wiązana przy pępku, yay!) i zrzuciłam ją z niego.
- Czy ja ci mówiłem, że wyglądasz cudownie, kochanie?
- Nie pamiętam, chyba nie...
- A więc... cudownie wyglądasz - powiedział, całując mnie w usta
- Przypominam ci o obietnicy!
- Jakiej obietnicy...?
- Ty już wiesz... - chwyciłam go za ręce - Ja chcę jeszcze jednego syna!
- Ah... chyba, że tak... - rozpięłam mu pasek w spodniach i poczekałam, aż je zdejmie. Zaczerwieniłam się delikatnie, obrzucając go wzrokiem.
- Hmmm? - rozpiął mi zapięcie od stanika. Ej. TO MÓJ TEKST!
- N...nic... - jęknęłam, kiedy zaczął całować mnie po szyi. Najpierw delikatnie jeździł po mojej skórze ustami, a potem przyspieszył aż jęknęłam głośno. Nnwifciewfwf? Zsunął się jeszcze niżej, przejeżdżając językiem miedzy moimi piersiami. Zadrżałam i ścisnęłam go za ramiona.
Chwilę później stwierdził, że dosyć tego. Pozbył się do końca naszych ubrań i mocno we mnie wszedł, aż wrzasnęłam głośno. Ajjjjć...
- Tylko....się....postaraj... - jęknęłam, a John przyspieszył  - O... właśnie! - krzyknęłam głośno i po chwili opadłam na poduszki, oddychając głęboko. Deaky położył się obok mnie.
- J..ja...dzię...kuję... - wyszeptałam. Pocałował mnie czule w usta.
- Nie masz za co, kochanie - odpowiedział.
- Najpiękniejsze Walentynki, jakie mogłam sobie wymarzyć... Tylko... ja jeszcze ten... mam coś dla ciebie... - uniosłam się na łokciach i zauważyłam na wieszaku szlafroki - Tylko rzuć mi jeden - ubrałam się w szlafrok i podeszłam do swojej torebki, grzebiąc w niej chwilę.
- Gdzie ja to... aaa, mam... - podałam mu mój prezent, a Johnowi opadła szczęka
- FREE?! Przecież oni nie grają!
- Jubileuszowy reunion na jeden występ, kochanie - uśmiechnęłam się do niego
- Jesteś niesamowita! - zawołał z błyskiem w oczach, całując mnie mocno. Spłonęłam rumieńcem, odwracając wzrok
- Eee tam, nic takiego...
- Lubisz E.L.O, prawda?
- Taaak, nawet uwielbiam, a co? - spytałam podejrzliwie
- Aaaaa... bo zmówiliśmy się z Mej... Wiemy, że oboje z Rogerem za nimi szalejecie, to też sobie na koncercik pójdziecie - tym razem to on podał mi bilet, a ja uśmiechnęłam się szeroko, piszcząc ze szczęścia.
- DZIĘKUJĘ! - rzuciłam mu się na szyję, a Deackson zaśmiał się głośno
- Nie posikajcie się tam przypadkiem - zażartował, a ja trąciłam go łokciem i ziewnęłam - Mojej królowej chce się spać?
- Troszkę... - położyłam głowę na poduszce - Chodź tu do mnie...
- Idę, idę... - przytulił mnie mocno, kładąc się obok - Dobranoc, kochanie
- Dobranoc... i ten... jeszcze raz dziękuję za wszystko
- Ja też dziękuję... kocham cię
- Ja cię i tak mocniej... - wymruczałam i zasnęłam...


*********


Taaa, wiem, wiem, że przed czasem, ale od poniedziałku idę do szkoły, koniec ferii, więc nie mam pojęcia jak z czasem... Także wesołych Walentynek, miśki :3


2 komentarze:

  1. te pikna! co trza się będzie uczyć? ja też idę do szkoły w poniedziałek i chyba się popłacze! a teraz nie będę kryła swojego oburzenia : takie to zajebiste i ani jednego komentarza! co to ma być! ja zrobię protest! ja przyrzekam! no ale nie dupam więcej i mam taki pytanko! ---- próbujesz dodać nową część opowiadania???

    Martyna :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tak... co do ani jednego komentarza - nikt mnie niestety nie kocha xD No ale opowiadanko właśnie nie wiem... spróbuję wykorzystać ostatnie wolne popołudnie i coś nabazgrać ;)

      Usuń