czwartek, 20 lutego 2014

Queen rules, rules of music - PART 12

- I na raz... dwa... raz, dwa, trzy JUŻ!
- Love of my life... you hurt me... you broken my heart... and now you leave me... love of my life can't you see... bring it back, bring it back, don't take it away from me because you don't know what it means to me...
- Dobrze, nawet bardzo. Brian, od początku!
- Robi się!
- Love of m... Ej, a gdzie jest Cassie? - Fred przerwał w pół słowa - Dawno jej nie widziałem! - przesunął wzrokiem po zebranych w studiu.
- Nie gadałem z nią od tygodnia, od wesela - powiedział Roger
- Ja już wieki... - dodał Bri, patrząc w kierunku Johna, który uporczywie milczał - Deacks, halo! Ziemia do Diakona, żyjesz?
- Jasne. Grajmy - odparł chłodnym tonem
- Gadałam z nią... - Meg wstała z kanapy - Natalie też. Dwa dni temu.
- Gdzie ona się kurwa podziewa? - Mercury był zirytowany
- U Stevena.
- Mogłem się domyślić... Przyjdzie?
- Wątpię - Megan pokręciła głową
- Co się z wami dzieje, do cholery? - wokalista był rozdrażniony - Deacon, wytłumacz nam to, albo dostanę szału!
- Co mam tłumaczyć? - basista wzruszył ramionami - Joe to kurwiarz, ale ona tego nie widzi. Co z tego, że na jej oczach lizał się z inną, nie? Cassie jest po prostu idiotką i tyle.
- I tak ją kochasz, nie oszukuj nas i siebie, co? - Roger podniósł głowę - To błędne koło. Wyjaśnijcie to sobie w końcu. Diakon, ty jesteś facet czy ciota? O kobietę się walczy! A ty czekasz jak na zbawienie, aż Perry Ci ją sprzątnie sprzed nosa!
- Ale...ale...
- CO KURWA ALE?! - wydarł się Brian - Traktujecie się jak jakieś szmaty! Cass się po prostu pogubiła, a ty jako facet, powinieneś jej pomóc!
- ALE ONA NIE CHCE!
- A PRÓBOWAŁEŚ?!
- CISZA! - wydarł się na całe gardło Freddie - Brian, pilnuj lepiej Natalie, a ty Taylor, zajmij się swoją żoną. John jest dorosły, jasne? Zrobi co uważa za stosowne, ale ja na jego miejscu bym walczył... Cóż. Wracamy do pracy, raz, raz!

***

- Dlaczego mi to robisz?
- Aaaeee zcooo?
- PERRY, TY SZMATO! - uderzyłam go z całej siły w twarz, aż zatoczył się na ścianę - BĘDĘ Z TOBĄ ROZMAWIAĆ, KIEDY WYTRZEŹWIEJESZ, DO WIDZENIA! - odwróciłam się, trzaskając drzwiami do pokoju. Usiadłam na łóżku, uspokajając oddech. Drżącymi rękami wyjęłam paczkę Malboro i zapaliłam, otwierając wcześniej okno. Boże... Moje życie jest pojebane... Chwyciłam telefon
- Halo?
- Tato...?
- Cassie! Co jest, córeńko?
- Tato, ja... yhm... pamiętasz, jak mi mówiłeś o szkole wojskowej w Nowym Yorku?
- Tak, pamiętam... Czyżbyś w końcu zechciała iść w moje ślady?
- Nie jestem już za...stara?
- Masz 18 lat córeczko, od 18 właśnie przyjmują...
- Ile trwają studia?
- 4 lata szkoły wojskowej, co miesiąc, dwa, wyjazdy na poligon, a na koniec studiów jedziesz na jakąś misję, żeby zdać egzamin... Zawsze miałaś szóstki z WF, dobrze się uczysz, myślę, że dałabyś radę - niemal widziałam jak się uśmiecha
- Tak jest, generale! - odparłam dziarsko
- Semestr zaczyna się za dwa tygodnie, mam złożyć ci papiery?
- Tak.
- Przyjadę za tydzień i polecimy do Nowego Yorku. Może będę miał szczęście cię szkolić.
- Oby nie - zaśmialiśmy się oboje - Ok, dzięki tato, będę kończyć.
- Jasne, to całusy, papa!
- Pa, tato! Dzięki! - odłożyłam telefon. Odetchnęłam i zrobiłam kilka porządnych pompek. Wojsko? Na co ja się piszę? Ale chcę tego... po prostu. Poza tym... nie ukrywajmy, mogę po prostu zwiać stąd. Będę daleko i poświęcę się temu, co mnie fascynuje. Pamiętam, że jak byłam mała, często przymierzałam czapkę taty, a on uczył mnie salutować...


***


- Pożegnałaś się z wszystkimi?
- Szczerze? Nie. Zostawiłam im w studiu list... Tato, ja po protu im uciekam...
- Coś się stało?
- Opowiem ci w samolocie - odparłam, podnosząc ciężką torbę podręczną. Tata wziął swoją. Obrzuciłam wzrokiem jego cudowny mundur z 4-gwiazdkową odznaką generała. Byłam z niego taka dumna...
- Tato?
- Tak?
- Jaki stopień mogę zdobyć?
- Po szkole wojskowej, bez niczego więcej?
- Powiedzmy.
- Najpierw masz tak: Szeregowy, Starszy szeregowy, Kapral, Starszy kapral, Plutonowy i Sierżant. Zdarza się, że za szczególne osiągnięcia zdobywasz Starszego sierżanta. Potem, po zakończeniu tych 4 lat nauki, możesz jeździć na szkolenia i wtedy po kolei jest: Młodszy chorąży, Chorąży, Starszy Chorąży, Starszy chorąży sztabowy, z tym, że to ci przyznają w zależności jak się spiszesz. Następnie mamy etap oficerski, czyli: Podporucznik, Porucznik, Kapitan, Major, Podpułkownik, Pułkownik. No i potem generałowie no i marszałek, ale na to nie licz - roześmiał się, a ja kiwnęłam głową
- Chcę być porucznikiem.
- Wysoko mierzysz.
- Tak, wiem. Albo i pułkownikiem.
- Licz jakieś 7 lat na pułkownika, może mniej. Młoda jesteś, więc się zobaczy. Chodź, nasz samolot już stoi.
- Boję się trochę tej szkoły...
- Będzie dobrze... A zobaczysz jaką mam chatę w Nowym Yorku, wooow!
- Mówisz?
- Mhm! - usiedliśmy na fotelach. Inni pasażerowie patrzyli z podziwem na mojego tatę. Nie dziwię się!
- Miałaś mi opowiedzieć...
- A, tak - streściłam mu całą historię. Jim tylko kiwał głową.
- O Brianie zapominamy, Joe jest naprawdę nie warty twojej miłości, widać, że to pies na baby, ale John... Wydaje mi się, że to z nim powinnaś być. Widać, że cię kocha i mu na tobie zależy...
- I tak już po fakcie, bo do Anglii nie wrócę przez najbliższe kilka lat...
- Jesteś pewna? W wojsku nie ma czasu na facetów...
- Wiem, tato. To mi odpowiada.


***


"Kochani!
Kiedy to odczytacie, ja będę już w samolocie do Nowego Yorku. Zdecydowałam się na szkołę wojskową, za kilka(naście) lat odwiedzę was jako pułkownik Ternent :) Nie macie mojego adresu, telefonu, nie macie nic. Jeśli zechcę, to napiszę. Wybaczcie, że zepsułam wam życie i plany na płytę.
Całusy ;*
Cassie"

- Stary.... stary, ty płaczesz? - Roger położył rękę na ramieniu Johna, po którego policzkach płynęły łzy.
- Straciłem ją... kurwa, straciłem ją... - wyszeptał, załamany
- Ej, ona wróci... Ona kiedyś wróci, stary... - próbował pocieszać go Brian.
- Spierdoliłem.... spierdoliłem wszystko... zostawcie mnie - odparł, wybiegając ze studia.


***


- Melduję się, marszałku Hanzo! - mój tata zasalutował, a ja stałam zestresowana jak nie wiem - To jest moja córka, Cassandra.
- Witam serdecznie w naszej Szkole Wojskowej nr VI, najlepszej w całej Ameryce - odparł marszałek, podając mi dłoń
- Dziękuję - odparłam, ściskając ją
 - Gotowa na oprowadzenie po szkole?
- Tak!
- Kapralu Switch! - marszałek przywołał do siebie umięśnioną, szczupłą dziewczynę w mundurze - Proszę oprowadzić Cassandrę po szkole i pokazać jej pokój.
- Tak jest! - odparła, salutując - Chodźmy - poszłam za nią.
- Ok, a tak nieformalnie, jestem Clara - uśmiechnęła się do mnie - Jestem na 2 roku, mam 2.1 stopień, czyli kapral... Będziemy razem w pokoju! Ten... Jeszcze są dwie dziewczyny, Joan, też kapral i starsza szeregowa Monique... Myślę, że się polubicie! Ile masz lat?
- 18... 
- O, ja mam 19, Joan też, a Monique jest w twoim wieku, super!
- Jak wygląda tutaj dzień? 
- Pobudka o 6.00, od 6.15 do 7.00 biegamy, śniadanie, lekcje, w tym 2 godziny wf, potem wolne do 17, o 17 ćwiczenia i szkolenia, potem kolacja, czas wolny i o 22 cisza nocna. Tak w skrócie.
- Ciężko z WF?
- Zależy... Ile ważysz i mierzysz?
- 173 cm i 53 kg...
- Mierzę 165 cm a ważę 42, nie jestem wychudzona, ale kurwa... Zawsze miałam oponkę... Wystarczył miesiąc tu i widzisz - dźgnęła się w umięśniony brzuch - Ok, tu jest nasz pokój, wbijamy! - otwarła drzwi. Pierwsze, co mnie uderzyło to ogrom pokoju. Wow, ile miejsca!
- Są dwie sypialnie po 2 osoby, śpisz ze mną! Dobra, laski przyjechała nowa! - z sypialni po lewej wyszły dwie dziewczyny. Jedna średniego wzrostu brunetka a druga wysoka blondynka.
- Hej, jestem Monique! - przywitała się brunetka, a blondzia dodała:
- A ja Joan, czuj się jak u siebie!
- Jak masz na imię? - zaciekawiła się Monique
- Jest Cassandra, ale mówcie mi Cass, Cassie, Cassey... - uśmiechnęłam się nieśmiało i obrzuciłam je wzrokiem. Każda, szczupła, umięśniona, wyprostowana jak struna... wow!
- Chodź, rozpakujesz się - Clara wzięła mnie pod rękę i zaprowadziła do sypialni po prawej. Wow wow wow!
- Śpisz przy oknie, może być?
- Jasne, tak chciałam! - odparłam i zaczęłam się wypakowywać, zgodnie ze wskazówkami Clary.
- Masz jakieś zdrobnienie imienia?
-  Clarie - odparła
- Ładnie! Kiedy dostanę mundur? 
- Jutro, po rozgrzewce. Szczęściaro, korzystaj, jutro jeszcze masz wolne, a potem się zacznie - roześmiała się, splatając włosy w warkocz.
- Dam radę - posłałam jej uśmiech - Masz chłopaka?
- Niet - odparła z dziwnym akcentem - To 'nie' po rosyjsku. Nie ma na to czasu, miałam zanim tu przyjechałam, ale to dawne dzieje... A ty?
- Nie - zaprzeczyłam szybko. Za szybko. Na szczęście moja współspaczka chyba się nie zorientowała.
- Co teraz będziemy robić?
- Teraz kolacja... potem wolne i spać. Luzik. Biegasz jutro z nami? Nie musisz jeszcze... - wtedy weszli tata z marszałkiem Hanzo.
- Jak tam, córa? - spytał Jim z uśmiechem - Wypakowana?
- Tak jest, generale! - odparłam z uśmiechem
- Jutro wstajemy o 6.00 - roześmiał się - Już cię widzę!
- Bez problemu! - odparłam
- Jutro masz jeszcze ulgę i po śniadaniu masz wolne, tylko trener weźmie cię na sprawdzenie umiejętności sportowych... Za to pojutrze już normalnie funkcjonujesz. Plan wisi na tablicy korkowej, książki i inne rzeczy dostaniesz jutro, jutro też dostaniesz mundur, a teraz chodź, zmierzymy cię - powiedział Hanzo a ja posłusznie wstałam i poszłam za nim.
Po przymiarkach, poszłam od razu na kolację. Na szczęście miejsce przy stole między Clarą a Monique czekało na mnie. Jedliśmy w ciszy. Dyskretnie obserwowałam wszystkich uczniów. Nie byli w mundurach, ale nikt się nie stroił, przeważały koszulki moro, białe lub czarne podkoszulki i spodnie moro ewentualnie dżinsy. Dobrze, że zakupiłam dużo takiej garderoby. Przyuważyłam też, że wszyscy noszą glany, co niektórzy mieli trampki.
- Dobrze, wszyscy zjedli, to teraz przywitamy nową uczennicę, Cassandrę Ternent! - jakiś żołnierz przywołał mnie gestem, więc wstałam i podeszłam na środek sali. Wpatrywało się we mnie ok. 100 par oczu + kilkunastu żołnierzy różnych stopni. Dostałam brawa, a sierżant Derby (jak wyczytałam na plakietce) przedstawił mnie krótko. Zaraz potem wszyscy na znak wstali, podziękowali za posiłek i mogliśmy wyjść.
Wzięłam szybki prysznic i dosłownie padłam.


***


Obudził mnie przeraźliwie głośny dzwonek. Zerknęłam na łóżko Clarie, która dosłownie wyskoczyła z niego i zaczęła się ubierać.
- Szybko, Cass, mamy 15 minut tylko! - zawołała, wciągając spodnie na szczupły, ale ładny tyłek. Wstałam więc i jej wzorem, zaczęłam się ubierać. Założyłam, tak jak ona, wygodne szorty i podkoszulek, oraz wygodne buty do biegania. Zaplotłam włosy w warkocz, przemyłam twarz i napiłam się dużo, jak poradziła mi współlokatorka. Potem zbiegłyśmy po schodach na dwór, stając w równym dwuszeregu. 
- Jest nas tu równe sto, jesteśmy podzieleni na 4, 25 osobowe grupy - szepnęła do mnie Clara. Wtedy przyszedł jakiś żołnierz.
- Czołem, grupo!
- Czołem, kapitanie Deacon! - krzyknęli wszyscy, a ja drgnęłam. JAK?! No nie...
- Okej, słonka, 300 pajacyków, macie 2 minuty na to, raz, raz! - zawołał, a cała 25-osobowa grupa zaczęła skakać po placu, ja razem z nimi.
- 100 okrążeń dookoła! 15 minut, nie obijać się, Fard, karne 50 pompek, już! - wywrzaskiwał komendy mój nowy trener. Biegaliśmy posłusznie, a ja przy 43 kółku, poczułam palące płuca. Cholera, ja nie dam rady... Ale nie zwalniałam. Jednak w połowie 86 okrążenia padłam na kolana. Kapitan podszedł do mnie.
- Ty ta nowa? Jak ci...?
- Cass...andra....Ter...nent... - wydyszałam, wycierając frotką zlane potem czoło.
- Wszystko okej?
- Nie...mogę...już...
- Dobra, masz jeszcze tydzień-dwa, okresu ochronnego, biegaj tyle ile dasz radę, potem nabierzesz wprawy. Porozciągaj się porządnie.
- Tak jest, kapitanie! - odparłam i zaczęłam robić skłony. Kiedy grupa skończyła biegać, dołączyłam do ich szeregu.
- Mamy 25 minut, co robimy? Jakieś pomysły?
- Zbijak! - wrzasnął jakiś chłopak, a trener podrzucił nam piłkę. Bez słowa pierwszy szereg poszedł na jedną stronę placu, a drugi na drugą. Po pierwszych minutach gry, doceniłam siłę młodych żołnierzy.
Po chwili dostałam piłką i aż się zatoczyłam. Kurwa, jaka siła! Ał! Biegałam chwilę z piłką i rzuciłam prosto w jakąś dziewczynę. Tak! Trafiłam!
Nagle rozległ się gwizdek.
- W szeregu zbiórka! Na śniadanie marsz!
- Tak jest, kapitanie! - odkrzyknęliśmy i odmaszerowaliśmy całą grupą na stołówkę.

Ogólnie jest zajebiście! Tylko... Ten kapitan Deacon... Deacon... John.
Przywołałam w pamięci jego twarz... Przypomniałam sobie jak mnie całował i przytulał... Ough, otrząśnij się szeregowa Ternent. Nie czas na facetów, wojsko wzywa.
- Ternent! Odbiór munduru! - podniosłam głowę. Wołał mnie jakiś kapral
- Tak jest! - wstałam i poszłam za nim po moje nowe cudo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz