poniedziałek, 3 lutego 2014

Queen rules, rules of music - PART 10

Odpaliłam kolejnego już papierosa i zaciągnęłam się mocno. Siedziałam na wzgórzu, pod wielkim drzewem i milczałam, paląc fajkę za fajką.
- Kiedy się w końcu ogarniesz, Cass? Ile będziesz jeszcze siedziała, paliła i gapiła się w przestrzeń?! Zdecyduj się w końcu, Joe łazi jak w transie, prawie się nie odzywa, Johna nie widziałem od czasu waszej kłótni... ZRÓB COŚ DO CHOLERY!
- Steven...błagam...mam za dużo problemów, żebyś jeszcze ty się na mnie wydzierał...
- No to decyduj w końcu! John czy Joe? - westchnęłam ciężko
- Kiedy...ja....ja... - wybuchnęłam płaczem - KIEDY JA NIE WIEEEEM...
- Słonko... - Steven objął mnie w pasie - Jako twój brat mam zasrany obowiązek ci pomóc, a jako przyjaciel chcę ci pomóc... I chcę pomóc im. Oni cierpią podwójnie, bo nie wiedzą na czym stoją...
- STEVEN, DO KURWY, JA NAWET JUŻ NIE JESTEM PEWNA KOGO JA KOCHAM! - wybuchnęłam, uderzając go pięścią w klatkę piersiową. Steve zręcznie przytrzymał mi nadgarstki.
- Przestań proszę - powiedział łagodnie - Nic na siłę... Możesz przecież być sama, prawda?
- Powiedz mi, Steven...czy...Joe...jeszcze mnie lubi?
- On za tobą szaleje, mała...boli go, że się nie odzywasz... od dwóch tygodni! Johna nie widziałem...
- Ja też nie... - zagryzłam wargę - Chłopaki z Queen próbują się z nim skontaktować...
- Ale to...a próby? - pokręciłam głową - Nie ma go w studiu...
- A Fred, Bri, Rog?
- Mamy taki sam kontakt...wspierają mnie, ale martwią się o Johna...boję się, że coś sobie... - dławiło mnie w gardle
- Czyli ci na nim zależy!
- Tak
- A gdyby Joe sobie coś zrobił?
- Ja bym chyba umarła...weź, nie mów...
- Pilnujemy go...spokojnie...
- Chcę się z nim zobaczyć. Teraz - powiedziałam, patrząc na Tylera - Zawieź mnie do niego.
- Serio?
- Tak.
- Jednak jestem zajebisty w pocieszaniu! - zaśmiał się, wziął mnie pod rękę i poszliśmy do jego samochodu.
- Powodzenia, mała - powiedział, wysadzając mnie pod domem Joe - Zadzwoń jak coś...
- Ok... i ten... dziękuję za wszystko, brat.
- Nie ma sprawy - mrugnął do mnie - Na razie!
- No pa! - podeszłam cała w stresie do drzwi, ale zamiast zapukać, weszłam do środka. Joe siedział na kanapie, patrząc w wyciszony telewizor, ale widać było, że wcale go nie ogląda. Podeszłam nieco bliżej i powiedziałam cicho:
- Joe...? - podniósł głowę
- Cassie?! - wstał i podszedł bliżej. Miał rozczochrane włosy i zmęczony, smutny wzrok, teraz jednak ożywiony na mój widok - Ja...ja myślałem...że...nie chcesz...mnie znać...
- Głuptas - odparłam, rzucając mu się na szyję - Dobrze cię widzieć...
- Ciebie bardziej, Cass - tulił mnie mocno - Tęskniłem za tobą...
- Ja za tobą też...
- Czy wy z Johnem...?
- Nie widziałam go od czasu tej kłótni, Joey... - tak, tak, wiem, Joey Kramer, perkman...Ale jak inaczej zdrobnisz 'Joe'? No nie da się!
- Przykro mi...


*Joe*


Moje serce koziołkowało jak po dragach, w górę i w dół. Boże, nie byłem taki szczęśliwy od wieków! Nie dość, że sama przyszła, to jeszcze daje się tulić! Zacząłem głaskać ją po plecach, czując, że jestem coraz bardziej zakochany...
- Cassey?
- Hmm? - obrzuciłem ją wzrokiem. Miała na sobie czerwone biodrówki w kratkę, białą koszulkę z Beatlesami i trampki.
- Ślicznie wyglądasz - uśmiechnąłem się leciutko
- Dzięki... - zaczęła przeczesywać mi dłonią włosy, próbując je jakoś ułożyć
- Zooostaw....Nie ułożysz...
- Ale ja...ja chcę...cię głaskać tylko... - odparła cichutko - Chyba, że nie chcesz...
- Chcę! - jasne, że chcę, przecież cię kurwa kocham! - Usiądziemy?
- Chętnie - opadłem na kanapę, ciągnąc Cass na swoje kolana. O, tak może być. Położyłem nogi na poduszkach, a Cassey oparła głowę o moje ramię, niemal leżąc mi na kolanach. Niech tak zostanie *.*
- Wygodnie tak... - zamruczała, a ja uśmiechnąłem się jak idiota - Dobrze mi z tobą, wiesz?
- Ser...io? - ŻE CO!?
- No serio!
- A...mam pytanie, ale...nie wiem...
- Pytaj, Joe - uśmiechnęła się słodko
- Bo ja...yhm...czy ty....będziesz...dalej....z Johnem...czy oficjalnie....jesteś...wolna?
- Ja... - zamilkła na dłuższą chwilę - Nie wiem, Joey...Za wcześnie na takie pytania...Ja nawet...on mi nawet...nie dał... - spojrzałem na nią. Płakała - Nie dał szansy się wytłumaczyć!
- Mała... - szepnąłem - Nie płacz, proszę... Nienawidzę, kiedy płaczesz... - ale ona nie mogła się uspokoić. No to zrobiłem jedyne, co wydawało mi się słuszne... Wpiłem się mocno w jej wargi.


*Cass*


Pocałował mnie. Po prostu mnie pocałował, a ja... ja mu się poddałam. Odwróciłam się tak, że leżałam na nim i oddawałam jego namiętne pocałunki, obejmując go mocno. Czułam gorąco rozchodzące się po całym ciele, miękkość jego warg i przyjemne ciepełko bijące od jego ciała. Położył swoje ręce na moich plecach i głaskał mnie delikatnie i czule. Czy on się we mnie... zakochał?


*Joe*


No to już po mnie. Da się umrzeć z zachwytu? Bo ja już umieram od paru minut, ale to niezwykle przyjemne umieranie... Awh, Boże, jak cudownie.
Przygryzłem jej leciutko wargę, a ona jęknęła cicho. Joe Perry wygrał życie! Wsunąłem język między jej wargi, czyniąc ten pocałunek jeszcze bardziej namiętnym. Poddała mi się totalnie, obejmując rękami moją twarz. Czy to oznacza, że...?

W końcu oderwaliśmy się od siebie.
- Cassey...? - zamruczałem
- Tak, Joe?
- Ja...ja...nic już - przytuliłem jej głowę do mojej szyi i leżeliśmy sobie w ciszy. Mogłeś spytać, Perry... Ale w sumie po co... Po co psuć to COŚ co jest między nami?
- Joey... - uniosła się lekko kilkanaście minut później
- Tak, słońce?
- Ja muszę...muszę wracać do domu...jutro mam próbę i w ogóle...
- Nie zostaniesz? - spytałem z żalem w głosie
- Nie, Joey, nie zostanę, ale przyjdę jutro, jeśli chcesz...
- Pewnie! Przychodź kiedy tylko zechcesz!
- Dzięki... - wstaliśmy z kanapy - Mogę się jeszcze przytulić?
- No ej! Co za pytanie, chodź tutaj! - wtuliła się we mnie na dłuższą chwilę
- Dobrze, że jesteś, Joe - szepnęła, pocałowała mnie szybko w policzek i wyszła, machając mi z uśmiechem.
Padłem na wznak na kanapę, szczerząc się do sufitu. Życie to jest jednak zajebiste!


*Cass*


Rozpadało się mocno, ale nie zamierzałam dzwonić po Stevena. Od domu Joe do jego jest może pół godzinki spacerkiem, a ja chętnie się przejdę i pomyślę spokojnie...
Przypomniały mi się miękkie wargi Perry'ego, tak delikatnie całujące... Awh.
Czy on się we mnie...zakochał?
A ja?
Pomyślałam o Johnie... Chciałabym go zobaczyć, wiedzieć, że nic mu nie jest...
Stanęłam pod daszkiem przystanku autobusowego i zerknęłam machinalnie na rozkład, po czym ruszyłam z powrotem w drogę. Trampki przemokły mi totalnie, ale nie zmartwiło mnie to jakoś... Podniosłam głowę, pozwalając kroplom spływać po mojej twarzy i szyi...
Deszcz od zawsze działał na mnie uspokajająco... Oh, dlaczego ja nie potrafię się zdecydować, kogo tak naprawdę kocham?!
Kocham...?
Ja w ogóle kocham?
Stanęłam przed drzwiami domu Stevena i weszłam bez pukania.
- Jestem! - zawołałam.
- Co do ch... CASS!? SZŁAŚ NA PIECHOTĘ?! - wokalista wyglądał jakby miał dostać zawału. Wyjął z szafki ręcznik i zaczął nerwowym ruchem wycierać mi twarz i włosy.
- Oj, Stevie... - zaśmiałam się - Nie jestem małą dziewczynką
- Wiem - posłał mi lekki uśmiech - Ale nieodpowiedzialną owszem!
- Oj, nie gadaj... Zawieziesz mnie do domu?
- No jeszcze pytaj!
- A...Steve, bo ja...yhm....mogłabym się wprowadzić do ciebie....na trochę?
- Pewnie!
- To ja...przyjadę jutro pod wieczór...ok?
- Jasne, będę czekał! - widać było, że się cieszy - Chodź, jedziemy już - podwiózł mnie pod dom i pożegnał mocnym tuleniem.
Weszłam do pustego mieszkania, rzucając torbę w kąt. Rany... Poszłam pod prysznic, zjadłam jabłko i położyłam się spać..


***


Obudziłam się wczesnym popołudniem. Było na tyle dużo czasu, że zdążyłam zjeść obiadośniadanie, ubrać się i spakować. Wzięłam torbę z rzeczami, zamknęłam drzwi na klucz i poszłam do garażu po mojego Harleya z nowym skórzanym obiciem na siedzenie. Schowałam torbę do bagażnika, założyłam kask i ruszyłam na pełnym gazie, jadąc najdłuższą drogą jaką znałam.
W końcu zatrzymałam się, wjeżdżając elegancko na tyły ogrodu Tylera. Zdjęłam kask, zabrałam rzeczy i weszłam do domu. Odłożyłam torbę na krzesło i poszłam do salonu się przywitać.
- Cześć, Ste... - przerwałam w pół słowa. Obok Stevena, na kanapie siedział John... Zeszczuplał strasznie, miał zmęczoną twarz i ogólnie wyglądał jak życiowy przegryw...
Tyler uniósł głowę, jego wzrok mówił 'o niczym nie wiedziałem!'.
Stałam na środku salonu jak kołek, nie wiedziałam, czy mam się odezwać, czy mam sobie iść...
- Siemanko, siostrzyczko! - powiedział w końcu Steven - Chodź tu usiąść, co? - posłusznie podeszłam, siadając po lewej stronie brata. Zapadła niezręczna cisza.
- To ten... Deaky... Co się z tobą, stary, działo przez tyle czasu?! - zapytał Tyler po dłuższym czasie
- Nic... siedziałem, myślałem... i paliłem fajki - odpowiedział cicho - Chciałem z tobą pomówić trochę... - jego głos nabrał mocy - No ale musiała się wpierdzielić laska Joe, nie?! - przyznam, że mnie zatkało - Nie dość, że nie przeprosiła...
- ZA CO MIAŁAM CIĘ PRZEPRASZAĆ?! - aż wstałam
- MOŻE ZA TO, ŻE SIĘ LIZAŁAŚ Z TYM CIOTĄ, KIEDY CHWILĘ WCZEŚNIEJ MÓWIŁAŚ, ŻE MNIE KOCHASZ! - wybuchnął
- NIE MÓW NA NIEGO CIOTA, ZJEBIE!
- BO CO MI ZROBISZ? ZNALAZŁA SIĘ, KURWA... IDŹ SOBIE DO NIEGO I SZCZĘŚCIA WAM!
- NIE DAŁEŚ MI NAWET SZANSY SIĘ WYTŁUMACZYĆ!
- CO TU TŁUMACZYĆ?! JA PRZY NIM JESTEM PIĘTRO NIŻEJ OD STOPNIA 'NIKT'! ON JEST JOE BOSKI PERRY! JA JESTEM NIKT, KURWA! - wrzeszczał mi prosto w twarz. Zamilkłam, oddychając szybko. Po prostu totalnie mnie zatkało.
- NIENAWIDZĘ CIĘ! - rozpłakałam się głośno - NIE CHCĘ CIĘ WIĘCEJ WIDZIEĆ, IDIOTO! - odwróciłam się na pięcie, zabrałam torbę i wybiegłam z domu. Założyłam kask i jak najprędzej odjechałam spod domu Stevena. Byłam tak zdenerwowana, że nie mogłam się skupić na drodze, bo myślami cały czas krążyłam wokół Johna i Joe'go...
W pewnym momencie usłyszałam głośny klakson, poczułam uderzenie i zapadła ciemność...


***


Obudził mnie ból. Otwarłam oczy i jęknęłam cicho. Bolało mnie całe ciało i cholernie chciało mi się pić. Za trudem uniosłam się na łokciach. TO JA NIE JESTEM W SZPITALU?
Pomieszczenie, gdzie leżałam, okazało się być sypialnią w delikatnym, jasnoniebieskim kolorze. Poruszyłam rękami, potem nogami. Hm... wygląda na to, że nic mi się nie stało... Co ja tu w ogóle robię?! A, tak... miałam wypadek na motorze... Gdzie ja jestem?
Wstałam z łóżka, i krzywiąc się z bólu, zeszłam po schodach. Dom wydawał mi się znajomy...
Stanęłam w korytarzu... Już wiem gdzie jestem.
Moje nogi odmówiły posłuszeństwa, ale dowlokłam się jakoś do salonu. Joe, widząc mnie, zerwał się z kanapy.
- Cass! - wtedy straciłam resztkę sił i osunęłam się na ziemię, chrypiąc:
- Pomóż mi... - Perry podszedł, ostrożnie mnie podniósł i położył na kanapie.
- Jak mnie znalazłeś? - spytałam, obejmując jego szyję.
- Jechałem sobie... I zauważyłem twój motor...
- Skąd wiesz, że mam motor?
- Ja... Popytałem nieco... - wyraźnie się speszył
- Jasne - uśmiechnęłam się, patrząc w jego ciemne oczy - Pokłóciłam się z Johnem... Dlatego jechałam jak debilka, dawno nikt mnie tak nie zdenerwował... A... dlaczego nie zawiozłeś mnie do szpitala?
- Byliśmy w szpitalu, słońce, spałaś ponad dwa dni...
- CO?!
- No...
- I ty...się mną...cały czas opiekujesz? - byłam totalnie zaskoczona
- Tak, ko... Cass.
- O....jej....ja...nie wiem co powiedzieć, Joey... - zarumieniłam się lekko
- Nic nie mów - uśmiechnął się - Wystarczy mi, że jesteś tu ze mną... - zrobiło mi się cholernie miło i cieplutko na serduszku - Chciałabyś coś do picia, coś zjeść...?
- Jej, strasznie mi się pić chce... - powiedziałam, a gitarzysta wstał i przyniósł mi szklankę wody. Wypiłam, patrząc na niego z wdzięcznością.
- Czy...Steve...i reszta wiedzą?
- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami
- NIE POWIEDZIAŁEŚ IM?!
- Po co? Żeby niepotrzebnie cię denerwowali?
- W sumie...masz...masz rację...a teraz....proszę...zawieź mnie do domu.
- O nie, nie, nie!
- Dlaczego?
- Jesteś osłabiona po wypadku... Zostaniesz u mnie na kilka dni.
- Niech będzie - uśmiechnęłam się
- Cass, a ja...wiem, że się nie pyta o to, ale...ile ty masz właściwie lat?
- 18, słonko - Joe rozdziawił usta
- Ja mam 25, o... Duża różnica...
- Czy ja wiem? 6 lat to dla ciebie dużo?
- Nie tyle, że dużo, tylko... Taka dziwna rozpiętość...
- John jest tylko rok młodszy od ciebie... - powiedziałam i od razu tego pożałowałam. Po twarzy gitarzysty przebiegł cień; posmutniał wyraźnie - Przepraszam, że o nim wspomniałam...
- Boli cię to?
- Co?
- Myśl o nim...
- Boli. Boli, bo mnie tak cholernie zranił, Joe.
- Jeśli chcesz, to ja się usunę w cień...
- NIE! - Perry był wyraźnie zaskoczony
- Nie?
- Nie, Joey.
- Dlaczego?
- Bo ja...
- Tak?
- Mi...Zależy mi na tobie.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Jesteś kochany i miły i śliczny i...i...
- I?
- I chcę, żebyś mnie pocałował - szepnęłam, a Perry przywarł mocno do moich warg. Całowaliśmy się coraz bardziej namiętnie, a mi się to coraz mocniej podobało. Po chwili oderwałam się od niego, gdyż zadzwonił telefon.
- Odbierz, Joey
- Jasne - podniósł słuchawkę, słuchał chwilę, po czym zrobił się blady jak ściana
- Co jest?
- Jasne... - mówił w słuchawkę - Oczywiście....wszystko ci wytłumaczę...tak...dobrze...no, no, pa.
- Co się stało...? - spytałam cicho
- John... - poczułam bolesne ukłucie w sercu - Jest w szpitalu.
- CO?! DLACZEGO?!
- Płukanie żołądka...
- Po czym!? Przecież...
- Jakieś leki... Słonko, on sobie chyba nie daje rady... To moja wina...
- Anthony Josephie Pereira! - podniosłam głos, a na twarzy Joe wymalował się szok - Jeszcze raz tak powiedz, to się na ciebie obrażę!
- Ale ja...ja...
- Ciiii - położyłam mu palec na ustach - Nic już nie mów
- Chcesz do niego jechać?
- Po tym co mi zrobił?! W ŻYCIU! - Perry pokiwał głową
- Ładnie mnie nazwałaś tak ogólnie... Pełne imię, nonono...
- I tak wolę mówić do ciebie Joe albo Joey - uśmiechnęłam się słodko. Nagle ponownie zadzwonił telefon.
- Halo? Jest.... Jasne, już daje - podał mi słuchawkę - Do ciebie
- Tak?
- Cześć, Cassey, tu Roger... Ja... Chciałem cię zaprosić... na... mój ślub.
- Z KIM? - to mnie zaskoczył!
- Z Megan...
- O RAJU, RAJU, GRATULACJE! - pisnęłam z radości
- Dzięki, dzięki... Awh, cieszę się!
- Ja też! To....kiedy to macie?
- Za tydzień, w niedzielę, o 11...
- Będę, jasne!
- Ale z osobą towarzyszącą!
- Przyjdę z Joe!
- Ooo... pewnie! Czy wy...?
- Nie. A bynajmniej jeszcze nie - uśmiechnęłam się do Perry'ego
- W każdym razie, powodzenia i widzimy się w niedzielę.
- Tak! Jeszcze raz gratuluję!
- Jeszcze raz dzięki, słońce! Paaa!
- Pa, Roggie! - oddałam telefon Joe'mu
- Pójdziesz ze mną na ślub Rogera i Meg, prawda?
- OCZYWIŚCIE! - wyraźnie się ucieszył. Posłałam mu uśmiech i wtuliłam się w jego bok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz