Stałam na środku pokoju i dosłownie się we mnie gotowało.
- MIAŁEŚ GO NIE ZAPRASZAĆ, TYLER! - wrzasnęłam z nutką histerii w głosie
- NIE ZAPRASZAŁEM GO! - odwrzasnął. Skierowałam wzrok na Joe. Wyglądał... dziwnie. Jak nie on. Miał mocno zwężone źrenice, zataczał się lekko i patrzył niewidzącym wzrokiem. To mnie zaniepokoiło. Podeszłam do niego bliziutko
- ...Joe? Joe. JOE! - nawet nie podniósł wzroku - Steven... jco mu jest?
- To co nam wszystkim - odparł, popychając ciało gitarzysty na kanapę
- To znaczy? - nic nie rozumiałam
- Oh, skarbie, ty nic nie wiesz... - spojrzałam w oczy Stevenowi. Jego źrenice były tylko lekko zwężone, ale nadal nienaturalnie - Chodź, pokażę ci - poszłam za nim pełna niepokoju. Tyler wszedł do łazienki, wyraźnie trzęsły mu się dłonie. Wyjął zza ubikacji woreczek z białym proszkiem, zapalił świeczkę stojącą na półce, wysypał proszek na łyżkę i zaczął podgrzewać. Patrzyłam na to z otwartymi szeroko oczami, nie rozumiejąc nic a nic.
Kiedy substancja na łyżce była już płynna, Steve przelał ją do strzykawki i podał mi pasek od spodni
- Zaciśnij mi go tu - pokazał miejsce nieco nad łokciem.
- Po co...? - głos mi się trząsł
- Proszę - jęknął - Zrób to... - posłusznie zapięłam mu pasek na ramieniu - Ale mocniej! Żeby żyły wyszły! - natychmiast ścisnęłam klamrę bardziej, drżąc ze strachu. Steven wkuł się igłą w żyłę i nacisnął tłoczek strzykawki. Jęknął z rozkoszy, kiedy zawartość strzykawki wpłynęła do jego krwiobiegu.
- Ste...ven...? - wokalista Aerosmith dyszał ciężko - Steve, co jest? Potrzebujesz lekarza?
- N... nie... słonko... wszystko w porządku... - siedział jeszcze chwilę po czym wstał - Jest świetnie! - posłał mi uśmiech
- Co to...? - pokazałam ręką na strzykawkę
- N... no leki.
- Leki?
- Tak.
- Na co? Perry tez to bierze?
- Tak, to... osłonowe. Wiesz.... dużo pijemy...
- Dziwne dawkowanie...
- Pasek zapinam, bo mam głęboko żyły i nie trafiam - skrzywił się
- Ah... rozumiem - uśmiechnęłam się - Idziemy posiedzieć z Joe?
- Możemy... nie jesteś zła na niego?
- Ile jeszcze mam być zła?
- Racja... - poszliśmy z powrotem do salonu. Perry był już w miarę przytomny. Wstał i podszedł do mnie.
- Yhm... hej...?
- Cześć, Joey - odparłam, wtulając się w niego - Stęskniłam się.
- Ja... ja też, mała. Ja też - usiedliśmy obok siebie a Tyler przyniósł piwo i popcorn.
- Obejrzyjmy coś! - zaproponował i odpalił jakiś film akcji. Kocham filmy. Już po mnie na resztę wieczoru.
- MIAŁEŚ GO NIE ZAPRASZAĆ, TYLER! - wrzasnęłam z nutką histerii w głosie
- NIE ZAPRASZAŁEM GO! - odwrzasnął. Skierowałam wzrok na Joe. Wyglądał... dziwnie. Jak nie on. Miał mocno zwężone źrenice, zataczał się lekko i patrzył niewidzącym wzrokiem. To mnie zaniepokoiło. Podeszłam do niego bliziutko
- ...Joe? Joe. JOE! - nawet nie podniósł wzroku - Steven... jco mu jest?
- To co nam wszystkim - odparł, popychając ciało gitarzysty na kanapę
- To znaczy? - nic nie rozumiałam
- Oh, skarbie, ty nic nie wiesz... - spojrzałam w oczy Stevenowi. Jego źrenice były tylko lekko zwężone, ale nadal nienaturalnie - Chodź, pokażę ci - poszłam za nim pełna niepokoju. Tyler wszedł do łazienki, wyraźnie trzęsły mu się dłonie. Wyjął zza ubikacji woreczek z białym proszkiem, zapalił świeczkę stojącą na półce, wysypał proszek na łyżkę i zaczął podgrzewać. Patrzyłam na to z otwartymi szeroko oczami, nie rozumiejąc nic a nic.
Kiedy substancja na łyżce była już płynna, Steve przelał ją do strzykawki i podał mi pasek od spodni
- Zaciśnij mi go tu - pokazał miejsce nieco nad łokciem.
- Po co...? - głos mi się trząsł
- Proszę - jęknął - Zrób to... - posłusznie zapięłam mu pasek na ramieniu - Ale mocniej! Żeby żyły wyszły! - natychmiast ścisnęłam klamrę bardziej, drżąc ze strachu. Steven wkuł się igłą w żyłę i nacisnął tłoczek strzykawki. Jęknął z rozkoszy, kiedy zawartość strzykawki wpłynęła do jego krwiobiegu.
- Ste...ven...? - wokalista Aerosmith dyszał ciężko - Steve, co jest? Potrzebujesz lekarza?
- N... nie... słonko... wszystko w porządku... - siedział jeszcze chwilę po czym wstał - Jest świetnie! - posłał mi uśmiech
- Co to...? - pokazałam ręką na strzykawkę
- N... no leki.
- Leki?
- Tak.
- Na co? Perry tez to bierze?
- Tak, to... osłonowe. Wiesz.... dużo pijemy...
- Dziwne dawkowanie...
- Pasek zapinam, bo mam głęboko żyły i nie trafiam - skrzywił się
- Ah... rozumiem - uśmiechnęłam się - Idziemy posiedzieć z Joe?
- Możemy... nie jesteś zła na niego?
- Ile jeszcze mam być zła?
- Racja... - poszliśmy z powrotem do salonu. Perry był już w miarę przytomny. Wstał i podszedł do mnie.
- Yhm... hej...?
- Cześć, Joey - odparłam, wtulając się w niego - Stęskniłam się.
- Ja... ja też, mała. Ja też - usiedliśmy obok siebie a Tyler przyniósł piwo i popcorn.
- Obejrzyjmy coś! - zaproponował i odpalił jakiś film akcji. Kocham filmy. Już po mnie na resztę wieczoru.
***
- Przyjdę jutro, bo dziś było genialnie... Zaproś też Joe!
- Jednak?
- Tak! - cmoknęłam brata w policzek - Dzięki za wszystko i do jutra!
- Pa, kochana! - pomachał mi Steven i odjechał z powrotem do domu. Weszłam do pokoju, przejeżdżając kartą magnetyczną po czytniku.
- Jestem! - krzyknęłam, a po chwili pojawił się obok mnie John.
- Czeeeeść, kochanie - zamruczał, obejmując mnie mocno. Wtuliłam się w niego.
- Jak było u Stevena?
- Jak było na próbie? - spytaliśmy jednocześnie i jednocześnie wybuchnęliśmy śmiechem
- Udała się... Wszystko gra - powiedział John
- Aaa, to my oglądaliśmy film i gadaliśmy - odparłam - Poszłabym się wykąpać...
- Jasne! Poczekam... no. Poczekam - uśmiechnął się, a ja weszłam do łazienki. Napuściłam wody do wanny i zanurzyłam się po szyję. O raaaaaaaaaany jak dobrze...
- Jednak?
- Tak! - cmoknęłam brata w policzek - Dzięki za wszystko i do jutra!
- Pa, kochana! - pomachał mi Steven i odjechał z powrotem do domu. Weszłam do pokoju, przejeżdżając kartą magnetyczną po czytniku.
- Jestem! - krzyknęłam, a po chwili pojawił się obok mnie John.
- Czeeeeść, kochanie - zamruczał, obejmując mnie mocno. Wtuliłam się w niego.
- Jak było u Stevena?
- Jak było na próbie? - spytaliśmy jednocześnie i jednocześnie wybuchnęliśmy śmiechem
- Udała się... Wszystko gra - powiedział John
- Aaa, to my oglądaliśmy film i gadaliśmy - odparłam - Poszłabym się wykąpać...
- Jasne! Poczekam... no. Poczekam - uśmiechnął się, a ja weszłam do łazienki. Napuściłam wody do wanny i zanurzyłam się po szyję. O raaaaaaaaaany jak dobrze...
Po niemal godzinie wyszłam z łazienki w damskich bokserkach i starej koszulce AC/DC służącej mi za górę do spania. John podniósł głowę i uśmiechnął się. Siedział w spodenkach, bez koszulki i czytał jakąś książkę.
- Jak kąpiel?
- Awh... Cudownie! Od lat nie kąpałam się inaczej niż pod prysznicem!
- Yhm...ja...ten...idziemy spać?
- Zgaś światło...
- Dobrze - wstał i nacisnął wyłącznik. W pokoju zapanowały ciemności. Deaky położył się obok na materacu, a ja przysunęłam się do niego. Leżeliśmy chwilę, po czym basista oparł się na łokciach i nachylił nade mną. Oplotłam rękami jego szyję i zaczęliśmy się namiętnie całować. Po chwili zręcznie złapał mnie w talii i nagle to ja leżałam na nim. Zrobiło mi się niesamowicie gorąco...
Zsunął się ustami na moją szyję, a ja jęknęłam cicho. Awh....
- Cassie...? - szepnął, wsuwając leciutko ręce pod moją koszulkę.
- T...ak?
- Chcesz tego...? - jego ton nie był naglący, nic z tych rzeczy. On pytał mnie o zgodę. PYTAŁ.
- Ja....ja....John, ja...
- Nie?
- Za wcześnie... - odsunęłam się od niego - Przepraszam...
- Jasne... - w jego głosie słychać było autentyczny smutek. Cassie, ty debilko!
- Wybacz...
- Nie, w porządku... Poczekam ile będziesz chciała... - pokiwałam głową i odwróciłam się do niego plecami. Było mi cholernie wstyd... jednak John objął mnie ramieniem i tak zasnęliśmy...
- Jak kąpiel?
- Awh... Cudownie! Od lat nie kąpałam się inaczej niż pod prysznicem!
- Yhm...ja...ten...idziemy spać?
- Zgaś światło...
- Dobrze - wstał i nacisnął wyłącznik. W pokoju zapanowały ciemności. Deaky położył się obok na materacu, a ja przysunęłam się do niego. Leżeliśmy chwilę, po czym basista oparł się na łokciach i nachylił nade mną. Oplotłam rękami jego szyję i zaczęliśmy się namiętnie całować. Po chwili zręcznie złapał mnie w talii i nagle to ja leżałam na nim. Zrobiło mi się niesamowicie gorąco...
Zsunął się ustami na moją szyję, a ja jęknęłam cicho. Awh....
- Cassie...? - szepnął, wsuwając leciutko ręce pod moją koszulkę.
- T...ak?
- Chcesz tego...? - jego ton nie był naglący, nic z tych rzeczy. On pytał mnie o zgodę. PYTAŁ.
- Ja....ja....John, ja...
- Nie?
- Za wcześnie... - odsunęłam się od niego - Przepraszam...
- Jasne... - w jego głosie słychać było autentyczny smutek. Cassie, ty debilko!
- Wybacz...
- Nie, w porządku... Poczekam ile będziesz chciała... - pokiwałam głową i odwróciłam się do niego plecami. Było mi cholernie wstyd... jednak John objął mnie ramieniem i tak zasnęliśmy...
***
Po południu poszłam sobie z buta do Stevena. Otworzyłam drzwi (w końcu to mój brat!) i poszłam do salonu.
- Cześć, Ste... O BOŻE! - wrzasnęłam ze strachu. Tyler leżał na ziemi, lewa ręka krwawiła mu okropnie, a prawą usiłował trafić strzykawką w żyłę. Pasek miał zapięty byle jak, widać, że się spieszył...
Wtedy do mnie dotarło. W wojsku o tym nie słyszałam... ale rodzice opowiadali co nieco. Resztę sobie właśnie uświadomiłam.
Mój brat był na głodzie.
- Cześć, Ste... O BOŻE! - wrzasnęłam ze strachu. Tyler leżał na ziemi, lewa ręka krwawiła mu okropnie, a prawą usiłował trafić strzykawką w żyłę. Pasek miał zapięty byle jak, widać, że się spieszył...
Wtedy do mnie dotarło. W wojsku o tym nie słyszałam... ale rodzice opowiadali co nieco. Resztę sobie właśnie uświadomiłam.
Mój brat był na głodzie.
Podbiegłam do niego, siłą wyrywając mu strzykawkę z na wpół bezwładnej dłoni.
- Steven... Steven! TYLER, DO CHOLERY! - brutalnie uniosłam mu głowę. Nie kontaktował. Płacząc, zacisnęłam pasek na jego ramieniu i jednym ruchem wprowadziłam narkotyk do żyły. Po chwili z bladego, zrobił się normalnego koloru, oddech mu się wyregulował i zaczął ogarniać.
- Steven! - wrzasnęłam histerycznym tonem
- Zccooo? - mruknął, a ja rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Steve, błagam cię, powiedz cokolwiek!
- Nie płacz...hej...mała...już ok... - powiedział, podnosząc się z trudem z ziemi. Staliśmy na przeciwko siebie, on zakrwawiony, na miękkich nogach, wyglądający jak wrak człowieka i ja, zapłakana, trzęsąca się z nerwów - Już mi lepiej... - uśmiechnął się krzywo, a ja przytuliłam go z całej siły i cmoknęłam w usta.
- TY IDIOTO! - łkałam mu w koszulkę - PRZESTRASZYŁEŚ MNIE!
- Ciii.... już.... już dobrze... - mruczał, głaszcząc mnie po włosach
- OSŁONOWE LEKI, TAK!? JESTEŚ ĆPUNEM, TYLER! - wydarłam się, odpychając go od siebie
- Nieprawda...
- PRAWDA! JESTEŚ ZWYKŁYM ĆPUNEM! NIE ROZU... - moje słowa przerwał wchodzący właśnie Perry. Kiedy go zobaczyłam, zakrztusiłam się łzami. Dosłownie wyłam.
Joe nie wyglądał lepiej. Trząsł się cały, wzrok mu uciekał, a w ręce trzymał woreczek z tym gównem.
- Joey... - płakałam głośno - Ty...też...bierzesz...to...gówno?
- Muszę...dać sobie....w...żyłę....teraz... - mruczał, kompletnie mnie nie słuchając. Kaszląc i krztusząc się nadal od płaczu, zgodnie ze wskazówkami Tylera, przyszykowałam heroinę (aaa, tak to się nazywa) i podałam Perry'emu który zaraz po tym, osunął się na ziemię. Jak przeczuwałam, podniósł się chwilę później ze znacznie lepszym samopoczuciem.
- W co wyście się władowali...Boże...jak ja mam wam pomóc? - spytałam, a Steven pokręcił głową
- Nie zamartwiaj się tym, siostrzyczko.
- JESTEŚ MOIM BRATEM, DO KURWY! A TY, JOE, MOIM PRZYJACIELEM! ZALEŻY MI NA WAS! - wykrzyczałam im prosto w twarz
- Dobrze...my...przestaniemy - odparł Perry ze skruchą
- Na pewno?
- Na 100%, skarbie - obiecali, uśmiechając się.
- Ok... Wierzę wam... - mój niepewny ton mówił co innego - Pójdę już.
- TAK SZYBKO?
- Tak, Steven. Nie będę siedziała z ćpunami. Dobranoc, towarzystwu - wstałam
- CASSIE NO! - jęknął z żalem Perry
- Co Cassie?! Nie zadaję się z takimi ćpunami jak wy, jasne?
- Zostań... - Perry chwycił mnie za rękę, a mi zmiękło serce
- No dobrze... co chcecie robić?
- Obejrzymy coś...? - zaproponował nieśmiało Steven
- Znowuuu?
- Mam zajebisty film akcji! Naprawdę super!
- Ok, oglądajmy - zgodziłam się, siadając między Joe i Tylerem.
- Steven... Steven! TYLER, DO CHOLERY! - brutalnie uniosłam mu głowę. Nie kontaktował. Płacząc, zacisnęłam pasek na jego ramieniu i jednym ruchem wprowadziłam narkotyk do żyły. Po chwili z bladego, zrobił się normalnego koloru, oddech mu się wyregulował i zaczął ogarniać.
- Steven! - wrzasnęłam histerycznym tonem
- Zccooo? - mruknął, a ja rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Steve, błagam cię, powiedz cokolwiek!
- Nie płacz...hej...mała...już ok... - powiedział, podnosząc się z trudem z ziemi. Staliśmy na przeciwko siebie, on zakrwawiony, na miękkich nogach, wyglądający jak wrak człowieka i ja, zapłakana, trzęsąca się z nerwów - Już mi lepiej... - uśmiechnął się krzywo, a ja przytuliłam go z całej siły i cmoknęłam w usta.
- TY IDIOTO! - łkałam mu w koszulkę - PRZESTRASZYŁEŚ MNIE!
- Ciii.... już.... już dobrze... - mruczał, głaszcząc mnie po włosach
- OSŁONOWE LEKI, TAK!? JESTEŚ ĆPUNEM, TYLER! - wydarłam się, odpychając go od siebie
- Nieprawda...
- PRAWDA! JESTEŚ ZWYKŁYM ĆPUNEM! NIE ROZU... - moje słowa przerwał wchodzący właśnie Perry. Kiedy go zobaczyłam, zakrztusiłam się łzami. Dosłownie wyłam.
Joe nie wyglądał lepiej. Trząsł się cały, wzrok mu uciekał, a w ręce trzymał woreczek z tym gównem.
- Joey... - płakałam głośno - Ty...też...bierzesz...to...gówno?
- Muszę...dać sobie....w...żyłę....teraz... - mruczał, kompletnie mnie nie słuchając. Kaszląc i krztusząc się nadal od płaczu, zgodnie ze wskazówkami Tylera, przyszykowałam heroinę (aaa, tak to się nazywa) i podałam Perry'emu który zaraz po tym, osunął się na ziemię. Jak przeczuwałam, podniósł się chwilę później ze znacznie lepszym samopoczuciem.
- W co wyście się władowali...Boże...jak ja mam wam pomóc? - spytałam, a Steven pokręcił głową
- Nie zamartwiaj się tym, siostrzyczko.
- JESTEŚ MOIM BRATEM, DO KURWY! A TY, JOE, MOIM PRZYJACIELEM! ZALEŻY MI NA WAS! - wykrzyczałam im prosto w twarz
- Dobrze...my...przestaniemy - odparł Perry ze skruchą
- Na pewno?
- Na 100%, skarbie - obiecali, uśmiechając się.
- Ok... Wierzę wam... - mój niepewny ton mówił co innego - Pójdę już.
- TAK SZYBKO?
- Tak, Steven. Nie będę siedziała z ćpunami. Dobranoc, towarzystwu - wstałam
- CASSIE NO! - jęknął z żalem Perry
- Co Cassie?! Nie zadaję się z takimi ćpunami jak wy, jasne?
- Zostań... - Perry chwycił mnie za rękę, a mi zmiękło serce
- No dobrze... co chcecie robić?
- Obejrzymy coś...? - zaproponował nieśmiało Steven
- Znowuuu?
- Mam zajebisty film akcji! Naprawdę super!
- Ok, oglądajmy - zgodziłam się, siadając między Joe i Tylerem.
***
Wracałam do hotelu w kiepskim nastroju. Martwiłam się o chłopaków jak cholera... Nie wiem, czemu im wierzę... W sumie... Jestem im bliska... Może akurat z tym skończą?
John już był.
- Cass, kochanie! - ucieszył się, tuląc mnie mocno, ja jednak odsunęłam się od niego.
- Wybacz, Deaky, nie mam humoru...
- Coś nie tak u Tylera?
- Nie, u niego ok - skłamałam - Po prostu trochę się źle czuję...
- Chcesz herbaty czy coś?
- Cappucino z cynamonem... - odparłam w zamyśleniu
- Już zamawiam - uśmiechnął się szeroko
- Jak próba?
- Świetnie!
- Cieszy mnie to...
- Kochanie, co się dzieje? - Deaky usiadł obok mnie - Widzę, że coś jest nie tak...
- Nie wiem sama... - wzruszyłam ramionami. Cholera, dobrze kłamię... - Jakoś tak mi smutno...
- Przytulić cię?
- Przytul - zgodziłam się, a John przyciągnął mnie do siebie i zaczął tulić. Miałam wielką ochotę powiedzieć mu o Stevenie i Joe, jednak nie zrobiłam tego, sama nie wiem dlaczego. W sumie... Chcę poradzić sobie z tym sama. Co ma John do ich uzależnienia? No właśnie.
Westchnęłam cicho - Chcę się położyć...
- Dobrze... Tylko ja muszę iść na jeszcze jedną próbę... Nie chcę, żebyś była sama...
- Ale nie martw się, skarbie i tak będę spała...
- Jakby coś się działo... Zadzwoń do mnie.
- Dobrze.
- Obiecujesz?
- Obiecuję - posłałam mu uśmiech - Idź już, bo się spóźnisz.
- Wolałbym zostać z tobą... - mruknął, obejmując mnie mocno w pasie.
- Wiem, skarbie... Jak wrócisz, to mnie obudź, ok?
- Jasne... to ten... na razie!
- Na razie - odparłam. John pocałował mnie w usta i wyszedł z pokoju. Opadłam na poduszki, zakrywając się kocem i po chwili usnęłam.
John już był.
- Cass, kochanie! - ucieszył się, tuląc mnie mocno, ja jednak odsunęłam się od niego.
- Wybacz, Deaky, nie mam humoru...
- Coś nie tak u Tylera?
- Nie, u niego ok - skłamałam - Po prostu trochę się źle czuję...
- Chcesz herbaty czy coś?
- Cappucino z cynamonem... - odparłam w zamyśleniu
- Już zamawiam - uśmiechnął się szeroko
- Jak próba?
- Świetnie!
- Cieszy mnie to...
- Kochanie, co się dzieje? - Deaky usiadł obok mnie - Widzę, że coś jest nie tak...
- Nie wiem sama... - wzruszyłam ramionami. Cholera, dobrze kłamię... - Jakoś tak mi smutno...
- Przytulić cię?
- Przytul - zgodziłam się, a John przyciągnął mnie do siebie i zaczął tulić. Miałam wielką ochotę powiedzieć mu o Stevenie i Joe, jednak nie zrobiłam tego, sama nie wiem dlaczego. W sumie... Chcę poradzić sobie z tym sama. Co ma John do ich uzależnienia? No właśnie.
Westchnęłam cicho - Chcę się położyć...
- Dobrze... Tylko ja muszę iść na jeszcze jedną próbę... Nie chcę, żebyś była sama...
- Ale nie martw się, skarbie i tak będę spała...
- Jakby coś się działo... Zadzwoń do mnie.
- Dobrze.
- Obiecujesz?
- Obiecuję - posłałam mu uśmiech - Idź już, bo się spóźnisz.
- Wolałbym zostać z tobą... - mruknął, obejmując mnie mocno w pasie.
- Wiem, skarbie... Jak wrócisz, to mnie obudź, ok?
- Jasne... to ten... na razie!
- Na razie - odparłam. John pocałował mnie w usta i wyszedł z pokoju. Opadłam na poduszki, zakrywając się kocem i po chwili usnęłam.
***
Obudziło mnie głośne trzaśnięcie drzwiami. Przetarłam oczy i wstałam, idąc ostrożnie przez ciemny, nieoświetlony pokój. W korytarzu stał Deaky, ewidentnie nawalony jak stodoła.
- Hheeeakochanie... - wymamrotał, opierając się o ścianę - Oezu....wieczoryzRaaaattym.... - no i wszystko jasne. Ratty to techniczny Freda i Johna. Zapewne przyniósł parę flaszek na "umilenie próby"...
- Idź spać - wzięłam go pod ramię i zaprowadziłam na łóżko
- Aaaeee ja siemusze wykąpać... - protestował
- Jasne, jasne i zabić się pod prysznicem, jutro to załatwisz. Śpij - wymruczałam, całując go w czoło. Tak jak myślałam, padł momentalnie, a ja ułożyłam się obok niego i poszłam w jego ślady.
- Hheeeakochanie... - wymamrotał, opierając się o ścianę - Oezu....wieczoryzRaaaattym.... - no i wszystko jasne. Ratty to techniczny Freda i Johna. Zapewne przyniósł parę flaszek na "umilenie próby"...
- Idź spać - wzięłam go pod ramię i zaprowadziłam na łóżko
- Aaaeee ja siemusze wykąpać... - protestował
- Jasne, jasne i zabić się pod prysznicem, jutro to załatwisz. Śpij - wymruczałam, całując go w czoło. Tak jak myślałam, padł momentalnie, a ja ułożyłam się obok niego i poszłam w jego ślady.
***
Obudziłam się pierwsza i cicho zaśmiałam.
- Deackson, wstawaj! - potrząsnęłam nim lekko - SZKODA DNIA, WSTAJEMY! - John otworzył oczy i jęknął z protestem
- Nieeee....
- Miłego kaca, kochanie - uśmiechnęłam się słodko i wstałam.
- Cass, błagam....
- Hmmmm?
- Możesz mi przynieść wody i aspiryny? - jego proszący ton mnie bawił
- Mogę - podałam mu butelkę i dwie tabletki
- Dzięki... - zażył leki, popijając dużą ilością wody - Jesteś super!
- Wiem! - wybuchnęłam śmiechem, zaczynając codzienną serię 250 pompek i 500 brzuszków.
- Wow... - skomentował John, masując sobie skroń.
- Pompuj ze mną!
- Jasssne... Cholera.
- Hm?
- Jestem głodny... Chooodź na śniadanie.... - jęknął
- Daj mi 20 minut, muszę skończyć serię.
- Szybko no....
- Ubierz się w tym czasie, chyba, że chcesz paradować po restauracji w... - poczekałam aż wstanie - W bokserkach...
- Nieee - odmruknął, wyciągając z szafy ubrania.
Pół godziny później poszliśmy coś zjeść, trzymając się za ręce. Przy jednym ze stolików siedzieli skacowani Roger i Brian. Na ich widok dostałam ataku śmiechu.
- Czego się cieszysz? - burknął May, wyraźnie nie w humorze
- Jedliście już?
- Nieee - pokręcił głową Rog, więc zamachałam na kelnera
- 4 razy jajecznica i tosty a do tego 3 espresso i jedno cappuccino - powiedziałam i po chwili na stole pojawiło się pyszne śniadanie. Chłopaków zatkało.
- Deackson, wstawaj! - potrząsnęłam nim lekko - SZKODA DNIA, WSTAJEMY! - John otworzył oczy i jęknął z protestem
- Nieeee....
- Miłego kaca, kochanie - uśmiechnęłam się słodko i wstałam.
- Cass, błagam....
- Hmmmm?
- Możesz mi przynieść wody i aspiryny? - jego proszący ton mnie bawił
- Mogę - podałam mu butelkę i dwie tabletki
- Dzięki... - zażył leki, popijając dużą ilością wody - Jesteś super!
- Wiem! - wybuchnęłam śmiechem, zaczynając codzienną serię 250 pompek i 500 brzuszków.
- Wow... - skomentował John, masując sobie skroń.
- Pompuj ze mną!
- Jasssne... Cholera.
- Hm?
- Jestem głodny... Chooodź na śniadanie.... - jęknął
- Daj mi 20 minut, muszę skończyć serię.
- Szybko no....
- Ubierz się w tym czasie, chyba, że chcesz paradować po restauracji w... - poczekałam aż wstanie - W bokserkach...
- Nieee - odmruknął, wyciągając z szafy ubrania.
Pół godziny później poszliśmy coś zjeść, trzymając się za ręce. Przy jednym ze stolików siedzieli skacowani Roger i Brian. Na ich widok dostałam ataku śmiechu.
- Czego się cieszysz? - burknął May, wyraźnie nie w humorze
- Jedliście już?
- Nieee - pokręcił głową Rog, więc zamachałam na kelnera
- 4 razy jajecznica i tosty a do tego 3 espresso i jedno cappuccino - powiedziałam i po chwili na stole pojawiło się pyszne śniadanie. Chłopaków zatkało.
- No co? - pochyliłam się nad talerzem - Wcinajcie a nie... Ej, zaraz... Gdzie jest Fred?
- Ty.... dobre pytanie - wymamrotał Roger między kolejnymi kęsami - Ostatni raz...widziałem go wczoraj!
- Ja też w sumie... - dodał Bri znad filiżanki, a John wzruszył ramionami:
- Ja nie pamiętam...
- Ty się, Diakon, nie odzywaj, leżeliście wczoraj z Rattym i śpiewaliście 'Leżę tutaj, sobie leżę, uwaliłem się jak zwierzę'... - powiedział Rog, a ja parsknęłam śmiechem, plując w kubek.
- Cass, w porządku? - Brian był nieco zaniepokojony. Chciałam mu odpowiedzieć, ale miałam atak głupawki.
- Nie byłeś lepszy, Taylor... Biegałeś, wyjąc jak Madonna i wymachując koszulką... - burknął wyraźnie obrażony Deaky, a ja ryknęłam śmiechem na całą salę, aż kilku ludzi się na mnie obejrzało.
- Z czego ryjesz? - poddenerwował się perkman. Spojrzałam na milczącego dotąd Briana, który również dusił się od śmiechu.
- Te, miotła, ty się tak nie ciesz, lizałeś się ze ścianą, wrzeszcząc 'Żono moja! Dlaczego jesteś taka zimna i nieczuła?' - warknął John, a wtedy spadłam z krzesła, zwijając się i płacząc z rozbawienia. Mój dobry humor zaczął udzielać się chłopakom i po chwili cała nasza czwórka płakała ze śmiechu.
Ogarnęliśmy się w momencie, kiedy na wolne krzesło zwalił się Mercury, waląc głową w stół.
- Ciężki przypadek kaca - oceniłam, ocierając łzy z twarzy
- Primadonna Mercury przeholowała i miała gwiazdki przed oczami! - ryczał Roger, na wpół leżąc na ziemi.
- Odlotowe w kosmos! - dodał May, szczerząc swoje zadbane, białe ząbki
- Co piłeś Fred, że jesteś taki skacowany? Nie było atmosfery? - spytał John, parskając cicho
- Jak wam zaraz przyjebię to będziecie mieli atmosferę na +5000... - Freddie podniósł głowę. Jego ton był ostry, widać było, że nie ma nastroju na żarty. Bez słowa wstałam, zamówiłam jego ulubione śniadanie, kawę i kieliszek wódki na popitkę. Mercury'emu zaświeciły się oczy.
- JESTEŚ SUPER! - aha, komuś poprawił sie humorek?
- Nie ma sprawy, Fred - uśmiechnęłam się słodko, dopijając cappuccino - Może się położycie wszyscy przed próbą po południu?
- Ja nie mogę... - posmutniał Roger
- Dlaczego?
- Bo Meg wychodzi, a ja mam Meddie'go do popilnowania...
- Zajmę się nim - odparłam radośnie
- Wiesz jak się opiekować 4 letnim dzieckiem? - spytał powątpiewająco młody tatuś
- Pewnie, że tak, miałam kilkoro kuzynostwa, dam sobie radę. Przyprowadź mi go do pokoju, a resztę zostaw mi.
- Jesteś niezastąpiona, jak mam ci dziękować?
- Daj mi popykać troszkę na perce.
- Nie ma sprawy... Dobra, to ja idę po małego.
- Czekam - odparłam. Po chwili Rog przyprowadził swojego synka, którego widziałam pierwszy raz na oczy
- Wiesz jak się opiekować 4 letnim dzieckiem? - spytał powątpiewająco młody tatuś
- Pewnie, że tak, miałam kilkoro kuzynostwa, dam sobie radę. Przyprowadź mi go do pokoju, a resztę zostaw mi.
- Jesteś niezastąpiona, jak mam ci dziękować?
- Daj mi popykać troszkę na perce.
- Nie ma sprawy... Dobra, to ja idę po małego.
- Czekam - odparłam. Po chwili Rog przyprowadził swojego synka, którego widziałam pierwszy raz na oczy
- No...poznajcie się...Med, to jest...eee...
- Ciocia Cassie - przykucnęłam przy małym - Cześć! Jesteś Meddie, tak?
- Tak! Pobawisz się ze mną?
- Pewnie, że się pobawię, a co chcesz robić?
- Ja...chciałbym pobawić się moim pociągiem! - mały Taylor chwycił mnie ufnie za rękę - Mam taki śliczny pociąg i toly i jeszcze domki! A tata mu kupił taki czelwony autobus! - nie wymawiał jeszcze 'r' co brzmiało totalnie słodko. Wyobraziłam sobie takiego własnego syneczka i aż mi się zrobiło cieplutko na serduszku. Miałby zielone oczy i takie lekko kręcone, kasztanowe włosy... I miałby na imię Keith... Zaraz. Czemu wyobraziłam sobie kopię Johna...? Kto powiedział, że z nim będę miała dzieci? Nieważne...
- To dobranoc, Cass!
- Śpijcie dobrze! - odparłam, wodząc wzrokiem za wychodzącymi muzykami
- Meddows... bądź grzeczny i słuchaj cioci - Roger pogłaskał małego po główce, posłał mi ciepły uśmiech i pobiegł po schodach na górę.
- To co, Med, najpierw pociąg czy wolisz iść ze mną na lody?
- Ja lubię tluskawkowe! - oznajmił blondaś, wpatrując się we mnie ogromnymi, mocno niebieskimi oczami.
- Ja też!
- A wiesz, że ja mam lejbany?
- CO MASZ?
- No... chodź, pokażę ci. Mam u lodziców w pokoju - poszliśmy do apartamentu Taylorów. Roger właśnie zasłaniał rolety.
- Coś się stało?
- Tato, tato, daj mi moje lejbany i mój pociąg! - Meddows podbiegł do taty, skacząc wokół niego. Taylor bez słowa podał mu okulary słoneczne i lokomotywę, a ja w końcu zajarzyłam o co chodziło. RAY-BANY!
- Idziemy, ciociu? - spytał syn Roggie'go, łapiąc mnie za rękę - Chcę lody tluskawkowe!
- Jasne, podwójne ci kupię! - odparłam, wychodząc z apartamentowca z Meddie'm drepczącym przy moim boku.
- Ciocia Cassie - przykucnęłam przy małym - Cześć! Jesteś Meddie, tak?
- Tak! Pobawisz się ze mną?
- Pewnie, że się pobawię, a co chcesz robić?
- Ja...chciałbym pobawić się moim pociągiem! - mały Taylor chwycił mnie ufnie za rękę - Mam taki śliczny pociąg i toly i jeszcze domki! A tata mu kupił taki czelwony autobus! - nie wymawiał jeszcze 'r' co brzmiało totalnie słodko. Wyobraziłam sobie takiego własnego syneczka i aż mi się zrobiło cieplutko na serduszku. Miałby zielone oczy i takie lekko kręcone, kasztanowe włosy... I miałby na imię Keith... Zaraz. Czemu wyobraziłam sobie kopię Johna...? Kto powiedział, że z nim będę miała dzieci? Nieważne...
- To dobranoc, Cass!
- Śpijcie dobrze! - odparłam, wodząc wzrokiem za wychodzącymi muzykami
- Meddows... bądź grzeczny i słuchaj cioci - Roger pogłaskał małego po główce, posłał mi ciepły uśmiech i pobiegł po schodach na górę.
- To co, Med, najpierw pociąg czy wolisz iść ze mną na lody?
- Ja lubię tluskawkowe! - oznajmił blondaś, wpatrując się we mnie ogromnymi, mocno niebieskimi oczami.
- Ja też!
- A wiesz, że ja mam lejbany?
- CO MASZ?
- No... chodź, pokażę ci. Mam u lodziców w pokoju - poszliśmy do apartamentu Taylorów. Roger właśnie zasłaniał rolety.
- Coś się stało?
- Tato, tato, daj mi moje lejbany i mój pociąg! - Meddows podbiegł do taty, skacząc wokół niego. Taylor bez słowa podał mu okulary słoneczne i lokomotywę, a ja w końcu zajarzyłam o co chodziło. RAY-BANY!
- Idziemy, ciociu? - spytał syn Roggie'go, łapiąc mnie za rękę - Chcę lody tluskawkowe!
- Jasne, podwójne ci kupię! - odparłam, wychodząc z apartamentowca z Meddie'm drepczącym przy moim boku.
"Te, miotła, ty się tak nie ciesz, lizałeś się ze ścianą, wrzeszcząc 'Żono moja! Dlaczego jesteś taka zimna i nieczuła?'"
OdpowiedzUsuńDZIĘKI TEMU MÓJ DZIEŃ WYGLĄDAŁ TAK (OK WIECZÓRXD)
GODZINA RYCIA NQ PODŁODZE O MATKO MOJA KURWA ZDYCHAM XDDDDDD
Oooooh wiedziałam! John tak łatwo sobie nie poruhasz. Borze może lepiej żeby się przemogła, bo on będzie sobie... Brrr nie chce o tym myśleć xD
Mówiłam już, że cię kocham xD? I johna ;_;
Ej zwróci mu ktoś jego piękne włoski ;_;?
Kocham kurwa te scenki chce ich więcej tak dużo cuuukruuuu :33
Mała kopia johna awww <33
No i kiedy deaky przyszedł nawalony myślałam, że ją zgwałci jezu (borze nawet tego chciałam.....cozemnąnietak....)
Cały dzień czekałam na nowy i w końcu się doczekałam teraz umieram z pragnienia za kolejnym ;____;
JEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE
OdpowiedzUsuń!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! :DDDDDDDDDDD
NOWYNOWYNOWYNOWY :D
dobra w sumie zastanawiam się co będzie dalej, ciekawi mnie cholernie to co z nimi będzie...(soreczki za powtórzenie)... nie może być tak szczęśliwie, co? Albo dobra ja się zamykam bo jeszcze pozabijasz wszystkich epidemiom hiva ;_; hifa chuj xD wiadomo
o właśnie!
Freddie musi umrzeć....? :C Jejku nie mogę zgadywać całej fabuły jestem taka ...jak powyżej nienasycona chcę więcej!
Rozdział jest piękny! Świetnie piszesz! Naprawdę! Tylko mam jedną małą uwagę, że może...emm...nie wiem chciałabym zobaczyć troszku więcej przemyśleń...np...John'a, jeśli... nie wiem co jeśli to twój blog sorki xD
Myśli Johna? Trafiłaś, będą w '15 XDDDD Robi się!
Usuń~ oczywiście to ja kochanka wielebnego ~
Usuń