- O... Karolina?
- Myles! Ja... sorki, nie chciałam wpaść na ciebie - uśmiechnęłam się nieśmiało
- Nie szkodzi. Coś się stało?
- Ja... - postanowiłam nic Mylesowi nie mówić - Przyszłam na imprezę!
- Aaa. Jasne. Chodź - poprowadził mnie pod drzwi - Zaraz przyjdę, akurat szedłem do kuchni po coś do picia, chcesz też?
- Dziękuję, nie trzeba - otwarłam drzwi i... zamarłam. Wszystkie głowy (John, Brent, Roger z Megan, Slash z Michelle, Nicole - dziewczyna Brenta, Cassie - dziewczyna Mylesa) odwróciły się w moją stronę. Stałam jak wmurowana z rozchylonymi ustami i wpatrywałam się w parę na kanapie.Gdzieś w tle słyszałam Mr. Big'a i jego ''Wild World", ale nie docierało to do mnie zbytnio.
Zaczęłam szybciej oddychać. Trzęsłam się jak w gorączce. Przełknęłam ślinę przez ściśnięte gardło.
Wtedy Todd oderwał się od siedzącej na jego kolanach Rose i spojrzał mi prościutko w oczy.
Zmusiłam nogi do biegu.
Zaczęłam uciekać, ale poczułam szarpnięcie za ramię.
- KAROLA! - puściły mi nerwy. Wtuliłam się w wyciągnięte ramię Mylesa i zaczęłam łkać - Hej... Co jest, mała? Karola, słyszysz? - pociągnął mnie na krzesło w kuchni i kazał NATYCHMIAST gadać, o co chodzi. Udzieliłam mu wyczerpującej, ponad półgodzinnej odpowiedzi. Słuchał mnie uważnie, nie przerywał, znosił spokojnie moje przerwy w opowieści, kiedy łzy zatykały mi gardło i nie byłam w stanie mówić dalej. Kiedy skończyłam, zamyślił się chwile, po czym powiedział:
- Kochasz go?
- Kogo? - podniosłam oczy
- Briana.
- Ja... tak.
- A Katie?
- Tak.
- A Todda?
- J-j-j...ja... - opanowałam płacz
- Nie kłam, Karola. Proszę.
- Ja już sama nie wiem. Chwilami mam wrażenie, że go nienawidzę, a chwilami, że nie mogę bez niego żyć...
- Chcesz mieć Katie, nie?
- Bardzo... Wiesz, Myles... Ja chyba muszę zacząć od nowa. Wszystko.
***
- Więc chciałaby pani zmienić imię, tak?
- Owszem.
- Jak by się pani chciała nazywać?
- Elizabeth. Lisa. Eliza. Bądź Effy. Effy jest ładnie.
- W porządku, podpisać tu i po sprawie - złożyłam zgrabny podpis na świstku, podziękowałam i wyszłam z urzędu
- Zaczynamy od nowa, Effy - szepnęłam do siebie i skierowałam się do domu
***
- Hej, skarbie - Brian przytulił mnie mocno
- Hej - posłałam mu uśmiech
- Karola, czy ty...
- Effy - przerwałam mu
- Co?
- Effy. EFFY. E-F-F-Y!
- O czym ty mówisz?
- Od dziś nazywam się Elizabeth. Lisa. Eliza. EFFY! Zaczynam od nowa - Brian spojrzał na mnie z napięciem
- Skoro tak... - przyklęknął i wyciągnął z kieszeni pudełeczko - Wyjdziesz za mnie Kar... Effy? - uśmiechnęłam się szeroko
- Tak. Tak, Brian - przytulił mnie mocno i wsunął pierścionek na palec.
***
Weszłam do sporego wieżowca. Wjechałam windą na 14 piętro i zapukałam do apartamentu numer 1066. Otworzył mi nieco rozczochrany, wyraźnie skacowany Myles.
- Karolinaaaaaa?!
- Od wczoraj jestem Elizabeth. Effy. Effy May - zdezorientowany Myles szybko pojął sytuacje
- Zaczynasz od początku?
- Tak. Mogę wejść?
- Jasne - uśmiechnął się - Chcesz coś do picia?
- Nie, dzięki... O! Witaj, Cassie!
- Cześć, Eff! - przytuliła mnie mocno.
Eh... Taaaak... Cassie... Jejku, ona jest taka piękna, szczupła i w ogóle... Cudo!
- Effy! EFFY! HALO, MÓWIĘ DO CIEBIE!
- C...cooo?! Ooo, sorka - posłałam jej przepraszające spojrzenie - Co mówiłaś?
- Pytałam, kiedy się pobieracie z Brianem?
- Ah, tak... Za tydzień.
- Szybko! Kogo zapraszacie?
- John z Danielle, Brent z Nicole, Roger z Megan, Slash z Michelle, ty i Myles... Tyle!
- O... Myles, przyjdziemy, nie?
- Oczywiście! Za tydzień, tak? O której to jest?
- O 11 w kościele. A potem... - uśmiechnęłam się szatańsko
- Tak, tak, impra do rana - roześmiała się Cassie. Wtedy rozdzwonił się mój telefon:
- Effy, złotko, Katie bardzo chce z Tobą iść na zakupy, możesz wracać do domu?
- Jasne, już idę, pa! - wyłączyłam rozmowę i zwróciłam się do pary:
- Muszę lecieć, Katie chce iść ze mną na shopping.
- Jasne. To co... do niedzieli za tydzień?
- Tak - kiwnęłam głową. Cmoknęłyśmy się z Cassie w policzek, przytuliliśmy z Mylesem i wyszłam z apartamentu.
***
TYDZIEŃ PÓŹNIEJ
- Kochanie, wyglądasz cudownie - Cassie przytuliła swój policzek do mojego. Spojrzałam na swoją białą sukienkę, dotknęłam welonu upiętego na lokach i przesunęłam palcem po pierścionku zaręczynowym.
- Dziękuje... Ty również - rozległ się Marsz Weselny - Chyba muszę iść... Myles mnie prowadzi.
- Powodzenia, Eff - uśmiechnęła się Cassandra i weszła do kościoła bocznym wejściem. Odetchnęłam i stanęłam przy głównym wejściu. Myles wziął mnie pod rękę.
- Piękności... - westchnął i równym krokiem zaczęliśmy iść w stronę ołtarza.
Brian już czekał. Kiedy stanęłam przy nim uśmiechnął się szeroko. Odpowiedziałam tym samym.
Ceremonia przebiegała sprawnie i szybko, kapłan był miły i wiecznie uśmiechnięty.
- Czy ktoś się sprzeciwia dezycji o zawarciu małżeństwa? - spytał ksiądz, patrząc po zebranych.
- ALE JA WOLĘ TATUSIA Z TĄ ROSIE! - ścierpła mi skóra na plecach. Powoli odwróciłam głowę. Na środku kościoła stała Kate w różowej sukieneczce i buńczucznie skrzyżowanych ramionach. Wszyscy umilkli, a dziewczynka kontynuowała:
- No, bo ty, Effy, chodzisz ze mną na zakupy, bawisz się i tata cię całuje, ale w parku jak byliśmy... Ta Rosie jest od ciebie piękniejsza i tata jej to mówił, że jest piękna i ja wolę mieć tą ładniejszą mamę, co się tacie podobała!
Zamarłam. Otworzyłam usta i spojrzałam na Briana morderczym wzrokiem. Był z leksza zdziwiony, ale wyglądało, że wie, o co chodzi Kate.
- BRIAN! - uuuu. Nie sądziłam, że mogę z siebie wydusić tak wysoki dźwięk! - KATE, KIEDY TATA BYŁ OSTATNI RAZ Z TĄ ROSE?!
- Wczoraj na placu zabaw. Przytulali się - mówiła dziewczynka - Bo wiesz mamo... - podeszła bliżej - Ta Rose to dziwka - rozległy się okrzyki. Przyklękłam przed Katie - Skąd znasz to słowo, Katie?
- Słyszałam gdzieś - odparła wymijająco - W każdym razie...Ona... Rose... Z Toddem jest, mówiłaś mi, mamo... A przytula tatę! No, tyle - odwróciła się i jak gdyby nigdy nic, wróciła do ławki. Stałam jak sparaliżowana.
- Brian, co to ma znaczyć?!
- My... tylko... my rozmawialiśmy! - bronił się
- Nie wierzę ci - powiedziałam słabym głosem. Czułam, że po policzkach lecą mi łzy. Odwróciłam się i wybiegłam z kościoła. Słyszałam, że Cassie woła coś za mną, ale ja już tego nie słyszałam. Biegłam przed siebie...
Niedaleko kościoła był las... Czułam, jak ostre kolce rozrywają mi sukienkę, liście wplątują sie we włosy, a obcasy wbijają w miękką ściółkę. Nie dbałam o to. W końcu, kiedy niemal rozerwało mi płuca, zatrzymałam się i stanęłam pod jakimś drzewem.
Zerwałam z głowy welon, z palca pierścionek, zdzierając sobie skórę. Załkałam głośno i rozpaczliwie. Po chwili wstałam i niczym zbity pies udałam się w drogę powrotną. Moje nogi same poniosły mnie pod wieżowiec, gdzie mieszkali Myles z Cassie.
Zapukałam. Nic. Walnęłam pięścią w drzwi. Cisza. Pchnęłam głupi kawał drewna. O...twarte? Cóż... Weszłam do środka...
- Halo? HALO!? Myles? ... Cassie? Halo! Jest tu kto? - zajrzałam do salonu i ujrzałam śpiącą Cassie, przykrytą kraciastym kocem i Mylesa drzemiącego w fotelu z kubkiem herbaty.
Opadłam na drugi fotel, starając się łkać jak najciszej. Zerknęłam na zegar. O KURWA! Nie było mnie 5 godzin? Wow...
- E... Eff? - Cassie podniosła głowę, rozbudzona
- Ooo... obudzi....łam cię??? - Cass spojrzała na mnie z czułością
- Chodź tu do mnie, Effs, chodź... - położyłam się obok niej. Cassie nakryła nas kocem i przytuliła mnie mocno.
- Brian to świnia - powiedziała, głaszcząc mnie po włosach
- Wiem... Wiem. A ja... ja mu ślepo... zaufałam... - rozpłakałam się na całego
- No już ciii.... ci....
- Cassie, ja chodziłam od Todda do Briana, od Briana do Todda i zawsze wybierałam Maya! A teraz... teraz już rozumiem... Że... Że moje szczęście... Właśnie... Uciekło z tą dziwką!
- Odzyskasz go jeszcze... Myślę, że ma tą Rose tylko do jednego celu, wiesz?
- T-t-t...ak myślisz?
- Tak myślę - uśmiechnęła się do mnie - Przecież on cię kocha, Effy!
- Tak myślisz?
- Powtarzasz się, słońce.
- Oh... Tak. Przepraszam... Mogłabym spać dziś u was? Macie miejsce?
- W chuj - odparła i wstała - Chodź, pokażę ci.
- Cassie?
- Taa?
- Dziękuję, że jesteś
- Nie ma za co - objęłyśmy się mocno
- Kocham cię, siostrzyczko - wymruczałam do jej ucha
- Ja ciebie też. A teraz chodź - pociągnęła mnie w sobie tylko wiadomym kierunku.