czwartek, 23 stycznia 2014

Queen rules, rules of music - PART 8

BRIAN!? Podniosłam się aż.
- Co ty tu robisz? - mój cichy głos był zimny jak lód - Chcę żebyś stąd wyszedł. Doktorze Mitchell, nie życzę sobie go tutaj.
- Oczywiście. Panie May, proszę opuścić salę.
- Ja tylko... Cass... Daj mi wyjaśnić!
- Co? To, że mnie zdradzasz? Spieprzaj, May.
- Proszę...
- NIE! Wyjdź! - Brian westchnął.
- Chciałem tylko powiedzieć, że jestem z Natalie, a ciebie przepraszam - powiedział i wyszedł z sali. Opadła mi szczęka. CO ZA CIOTA! Wtedy do pokoju wśliznął się John.
- Deaky! - mój głos zabrzmiał mocno, a basista uśmiechnął się szeroko. Podszedł do mnie i mocno przytulił.
- Tak się cieszę, że mówisz, kochanie - wyszeptał mi do ucha - I wiesz... mam coś dla ciebie.
- Masz coś dla mnie?
- To ja was zostawię - doktor mrugnął do mnie i wyszedł z sali.
- Tak, mam coś dla ciebie, poczekaj chwilę - poszedł na korytarz i po chwili wrócił, a ja aż pisnęłam. John trzymał na rękach...


- Mały ma 10 tygodni, nazywa się Steven i... od teraz jest twój - położył mi maluszka na kolanach. Poczułam łzy wzruszenia na policzkach i przyciągnęłam Deaky'ego do siebie, całując go w usta.
- Dziękuję, skarbie, dziękuję, dziękuję, dziękuję! - szeptałam, tuląc go mocno - Spełniłeś moje największe marzenie...
- Drobnostka - uśmiechnął się - Przepraszam, że przed czasem, ale stwierdziłem, że po operacji podniesie cię na duchu - podniosłam pieska i przytuliłam go do siebie. Był taki ciepły i mięciutki... Zaczęłam głaskać go po główce, a Steve wtulił się w mój łokieć i zasnął. Spojrzałam na Johna, który przyglądał się nam z uśmiechem.
- Czy teraz jesteś szczęśliwa?
- Tak! Oczywiście! Mam w końcu pieska... będę śpiewać... a ty jesteś przy mnie - popatrzyłam mu prościutko w oczy.
- Cassey? - mruknął, niemal stykając się ze mną nosem
- Ta...taak?
- Kocham cię - powiedział to z takim uczuciem, tak prosto... Niby od wczoraj jest jak jest, całowanie się i te de... Ale TEGO sobie nie powiedzieliśmy...
- Kocham cię, słyszysz? Kocham jak nikogo nigdy nie kochałem - gładził mnie palcami po policzku.
- Ja ciebie też kocham. I teraz mówię to szczerze, nie jak przy Brianie. Kocham cię, John.
- Mnie i tylko mnie?
- Ciebie i tylko ciebie - odparłam, a wtedy delikatnie wsunął język między moje wargi, całując czule. Westchnęłam, owijając mu ręce wokół szyi i poddając się temu, co robił.
W pewnym momencie usłyszałam ciche chrząknięcie. Oderwałam się od Johna i spłonęłam rumieńcem, widząc w drzwiach Rogera i Meg, trzymających się za ręce, Freda i... tata?
- Tata! - ucieszyłam się, widząc Jima.
- Skarbie mój - przytulił mnie mocno - Nie pokazywałaś się już długo w domu... Opowiesz mi co się działo?
- Jasne, ale siadajcie może - odparłam i zaczęłam opowiadać. Wszyscy słuchali uważnie, a kiedy skończyłam, Rog wtrącił:
- A jak się Stevie podoba?
- Jejku, jest cudowny - pogłaskałam retriverka po główce - Marzyłam o takim!
- Wiesz córciu, że najchętniej mielibyśmy z mamą całą sforę... Ale ta alergia...
- Wiem, tatusiu, ale widzisz, mam teraz swojego. Jestem cholernie szczęśliwa, mam Stevena, mam przyjaciół, mówię i chyba będę śpiewać... No i mam Johna - uśmiechnęłam się i pogładziłam rękę Deaky'ego.
- Jesteście parą? - spytał Fred.
- Tak - odpowiedzieliśmy oboje w tym samym czasie - Deacks, właśnie, poznajcie się z moim tatą. Tato, to jest John, John, to mój tata, Jim - mężczyźni przywitali się, zamienili kilka zdań - Wiesz, tatusiu, pokazywałam Johnowi twoje zdjęcia, od razu stwierdził, że jesteś przystojny - zaśmiałam się, a tata teatralnie zarzucił włosami.
- Się ma ten wdzięk! - powiedział dumnie, a wszyscy się roześmiali.
- Kiedy wychodzisz, córka?
- Ja... w sumie nie wiem - wzruszyłam ramionami - Jak najszybciej, o.
- Bo ja wyjeżdżam...
- CO? Kiedy?
- Za dwa dni jadę do Szkocji na miesiąc... praca - westchnął
- O szlag... - wtuliłam się w niego mocno - Będziesz dzwonić?
- Jasne! A teraz wracam do mamy... Jutro cię odwiedzi...
- Tato, jeszcze jedno... Spotykam się ze Stevenem. Za 3 tygodnie, kiedy mają koncert w O2...
- Aa... - urwał - W porządku. Masz do tego pełne prawo. Nie wiem tylko jak mama...
- Nie obchodzi mnie to. Chcę w końcu poznać brata!
- Oczywiście, skarbie - tata uśmiechnął się do mnie
- Dziękuję - odpowiedziałam tym samym
- Ok, zbieram się. Przyjdę się pożegnać przed wyjazdem...
- Dobrze. Przyjdź koniecznie... Pa, tato - pocałowałam go w policzek, a Jim pomachał mi i wyszedł z sali.
Fred, Rog i Meg patrzyli na mnie dziwnie.
- Co?
- Przecież za 3 tygodnie grają w O2 Aerosmith... - powiedział Rog.
- Tak. Steven Tyler jest moim bratem - powiedziałam, a towarzystwo dosłownie zamarło. Opowiedziałam im całą historię, a potem posłałam w obieg zdjęcia, które wzięłam ze sobą.
- Nonono... wow - powiedział Freddie.
- Ale z ciebie śliczne dziecko było... No i wyrosła przecudna kobieta - powiedział Roger, uśmiechając się do mnie.
- Jesteś podobna do Stevena i do swojej mamy - dodała Meg, tuląc się do perkusisty.
- Dzięki - zarumieniłam się, chowając fotografię do torby. Steve przebudził się i zaczął cichutko skomleć, więc pogłaskałam go znowu.
- Johnny, co on je? W sensie...no...
- Tak, tak, wiem - odparł, wyciągając ze swojej torby puszkę - To - zerknęłam na etykietkę.
- Nie mam mu w czym tego dać...
- O tym również pomyślałem - podał mi małą miseczkę, a ja cmoknęłam go w policzek i wyłożyłam zawartość puszki do miseczki.
- Dasz mu? - podałam jedzenie Rogerowi, który położył miskę na ziemi, a John postawił koło niej pieska, który natychmiast zaczął jeść. Wszystkim wyrwało się ciche 'ojeeeeeej'.
- Jaki on słoooodki - stwierdziła Meg - robiąc minę typu *.*
- Bo mój - zaśmiałam się cicho, patrząc na Stevenka. Nagle usłyszałam tuż przy uchu cichy pomruk:
- Kochanieee? - podniosłam głowę i zetknęłam się z Johnem nosem.
- Taa...k? - uśmiechnął się i wpił mocno w moje usta. Roger i Freddie wstali i zaczęli gwizdać i klaskać jak idioci, na co ja teatralnie przechyliłam się do tyłu, obejmując Deaky'ego za szyję. Całowaliśmy się kilka minut, a kiedy się oderwaliśmy od siebie, Rog zapytał:
- Kiedy się pobieracie?
- Przymknij się - zaśmiałam się - Jeszcze nie!
- Ale może kiedyś! - w głosie basisty brzmiała nadzieja
- Kiedyś na pewno, odparłam, opierając głowę na ramieniu Johna.
- My już będziemy spadać - Freddie wstał, ciągnąc za sobą Taylora.
- Tak, tak, idziemy - potwierdził perkman, chwytając Megan za rękę.
- Dzięki za wizytę, jesteście kochani - poprzytulałam całą trójkę, po czym zostaliśmy sami z Johnem i Stevenkiem.
- Wiesz co, John?
- Tak?
- Boję się...
- Czego?
- Spotkania z bratem... A ten... nie mów, że idziemy tylko na spotkanie z nimi? - zrobiłam maślane oczka, a Deacks wyciągnął z kieszeni dwa bilety na płytę.
- Kocham cię normalnie! - rzuciłam mu się na szyję - Jesteś najcudowniejszym facetem jakiego poznałam, wiesz?
- Ach... doprawdy?
- Tak! - znowu zaczęliśmy się całować, tym razem namiętniej i duuużo dłużej. Fajnie, że są tu takie duże łóżka, przynajmniej może się położyć obok mnie...
John zjechał ustami na moją szyję, a ja wygięłam się, jęcząc cichutko. Pociągnęłam go tak, że niemal na mnie leżał. Mój oddech przyspieszył mocno, a serce zaczęło bić 10 razy szybciej...
- De...aky... my... jesteśmy... my... nie tu... - jęknęłam, a on natychmiast przestał, choć z wyraźnym trudem.
- Masz... cholerną rację... przepraszam...
- Nie... to nie to, że nie chcę... Tylko... Nie w TAKIM miejscu...
- Wiem... wiem - posłałam mu uśmiech - Późno już... Będę musiał iść...
- Zostań...
- Nie mogę właśnie - skrzywił się - Już pytałem.
- Mhm... no cóż. Widzimy się rano.
- Tak. Dobranoc, kochanie.
- Dobranoc i jeszcze raz dziękuję za wszystko - przytuliłam się do niego, a po chwili już spałam.

*** 3 TYGODNIE PÓŹNIEJ, HALA O2 ***

- Deackson... ja sie denerwuję... - powiedziałam. Staliśmy przed wejściem za kulisy.
- Wiem. Wszystko się uda, zobaczysz. Masz papiery?
- Mhm - wyjęłam z torebki akty urodzenia, zdjęcia i papiery rozwodowe rodziców. Ścisnęłam Johna za rękę, a on zapukał. Otworzył nam ochroniarz.
- Przepustki - pokazaliśmy imienne identyfikatory i weszliśmy.
- Korytarzem i drzwi po lewej!
- Jasne, dzięki - odparł Deaky i poprowadził mnie. Ujrzałam czerwone drzwi z napisem 'Steven Tyler. Pieprzcie się wszyscy :)'. Parsknęliśmy śmiechem.
- Pukaj, kochanie - zastukałam w drzwi.
- Proszę! - usłyszałam lekko skrzekliwy głos, a John szepnął mi do ucha:
- Powodzenia - otwarł mi drzwi i popchnął mnie do środka. Weszłam niepewnie i zobaczyłam Tylera rozwalonego na kanapie z puszką Pepsi w ręce.
- No siema - przywitał się - Podobno jakaś sprawa, taaa?
- Mhm...
- Usiądź. Jak masz na imię? - siadłam na kanapie i zaczęłam:
- Mam... Mam na imię Cassandra Ternent. To nie jest moje nazwisko. Urodziłam się 3 kwietnia 1957 roku w Ameryce, w Yonkers. Mój prawdziwy ojciec ma na imię Victor a matka Susan... - po każdym kolejnym zdaniu Steven miał coraz większe oczy - Mam dwójkę rodzeństwa... Siostrę Lyndę... i brata... Stevena - spojrzałam na niego - Ja... jestem twoją siostrą - podałam mu zdjęcia i papiery. Steve długo je przeglądał, widziałam szok i niedowierzanie w jego oczach. W końcu podniósł wzrok, wstał i przytulił mnie do siebie z całej siły.
- Moja kochana... miałem 13 lat kiedy mi cię zabrali... - usłyszałam, że płacze - Chciałem się z tobą jakkolwiek skontaktować... Boże... Już myślałem, że cię nigdy nie zobaczę! - ujął moją twarz w dłonie - Jesteś taką śliczną kobietą... zawsze byłaś... Pamiętam, jak trzymałem cię na rękach jak się urodziłaś i mama chciała chwilę odsapnąć od noszenia ciebie... - pogłaskał mnie po włosach - Miałem... mam....miałem tylko to - wyjął coś z kieszeni i podał mi. Była to wymięta, pobrudzona fotografia...


- To... ja?
- Tak. Miałaś tutaj 15 miesięcy...
- Nie widziałam tej fotografii...
- No bo ja ją dostałem... Widzisz jak wygląda, przeszła wiele, oj wiele...
- Rozumiem... - popatrzyłam mu w oczy - Cieszę się, że cię odnalazłam.
- Ja też się cieszę - wtuliłam się w jego umięśnione ramiona - Mogę już wpuścić tu mojego chłopaka?
- Jasne!
- JOHN! - Deaky natychmiast wszedł i zastał nas przytulonych mocno do siebie.
- Widzę, że wszystko gra - uśmiechnął się basista.
- Tak, jak najbardziej.
- Chcecie poznać resztę zespołu? - spytał Steven.
- Jasne! - odpowiedzieliśmy równiutko.
- No jaka dobrana para! - zaśmiał sie Steve i wyszedł na korytarz, drąc się - ZJEBY Z ZESPOŁU DO MNIEEEE! - po chwili wrócił z 4 facetami. O. KURWA. MAĆ.
- Ok, zjeb numer jeden, gra na perce i nazywa się Joey Kramer


- Zjeb numer dwa, krewniak Deacona, bo basiarz, Tom Hamilton!


- Zjeb numer trzy, rytmiczny, Brad Whitford!


- I zjeb numer cztery, pan od solówek, Joe 'Fuckin' Perry... Joe? JOE, DO JASNEJ ANIE... - wtedy do pokoju wszedł jeden z najpiękniejszych facetów jakich kiedykolwiek widziałam.


Dosłownie opadła mi kopara. OJEZUKOCHANYWIDZĘANIOŁA *___________*
Przywitałam się z 3 muzykami, a na końcu z Joe.
- He...he...he...j...jestem... Cass... - wyjąkałam, podając mu rękę.
- Cześć - okurwajakiseksownygłos! - Joe Perry - uścisnął moją dłoń i uśmiechnął się do mnie. Ugięły mi się kolana - Śliczna z ciebie dziewczyna, Cassey - teraz umarłam.
- A ty jesteś cholernie przystojny... - odparłam zarumieniona.
- Hehehe, dzięki... Może... Wyskoczysz ze mną jutro na drinka?
- Ja...jasne! Chętnie! Gdzie i o której?
- Spotkajmy się... nie wiem... zresztą. Napisz mi adres, przyjadę po ciebie.
- Ooo, w porządku, mieszkam teraz z tym oto panem... - odwróciłam głowę i aż podskoczyłam, napotykając morderczy wzrok Johna...

***

PROSZĘ O KOMENTARZE :)))

Queen rules, rules of music - PART 7

Obudziłam się w cieplutkich ramionach Johna. Aaaawh, jak milutko. Odwróciłam się do niego przodem i prawie umarłam. Ojeeeeeeeej, jak słodko! Deaky spał, oddychając miarowo, na oczy opadała mu grzywka, a na ustach błąkał się delikatny uśmieszek. Pogładziłam go leciutko po policzku. Otworzył powoli oczy i uśmiechnął się do mnie szeroko. Przesunęłam palcem po jego ustach, a on pocałował mnie czule.
- Cześć, słoneczko - szepnął, obejmując mnie w talii. W odpowiedzi zrobiłam z dłoni serduszko, posyłając mu słodkie spojrzenie.
- Przynieść ci tabliczkę? - kiwnęłam głową. Deaky wstał i po chwili wrócił z niezbędnym mi teraz skarbem.
- "Dziękuję :)))"
- Nie ma sprawy. Śniadanko? - skinęłam - Co byś chciała?
- "Lubisz tosty z masłem orzechowym?"
- Matko, kocham! A ty?
- "Jjnejcew, bardzo!"
- No to już wiem, co na śniadanko. Kawa, herbata?
- "Latte Machiato Chocolate. Nie dasz rady XD"
- A jeśli?
- "Chcę to widzieć"
- Się robi, królewno.
- "JAK!?"
- Nie kłóć się, bo cię będzie rączka boleć od pisania - zbył mnie moim własnym argumentem. Posłusznie się przymknęłam i zagrzebałam bardziej pod kocem... Pod kocem? Skąd tu koc? Hmmm...mniejsza. Po chwili obok mnie usiadł John z tacą ze śniadaniem. Jedliśmy w ciszy, która zaczynała mnie już przytłaczać.
- "Chcę już mówić :(( " - podałam mu tabliczkę.
- Wiem, skarbie, wiem.
- "Chociaż ty nie milcz... mów do mnie"
- Cassey, co byś chciała na imieniny?
- "CO?!"
- Masz przecież za tydzień...
- "Świetnie -,- taka niemowa"
- Więc?
- "Od zawsze marzył mi się golden retriver, szczeniaczek, chłopczyk..."
- Dostaniesz - uśmiechnął się, a ja dosłownie rzuciłam się na niego. Upsss. John zaśmiał się i przytulił mnie mocno. Usadowiłam się na jego kolanach i oparłam głowę o jego ramię. Taaaak, tak dobrze. Nagle posmutniałam...
- "Deaky?"
- Tak?
- "Wiesz dlaczego chciałam, żebyś mi towarzyszył przy operacji?"
- Dlaczego?
- "Bo ja... ja w sumie nie mam rodziny"
- Co? - był zszokowany
- "Ewh... urodziłam się 3 kwietnia 1957 roku w Yonkers, w USA ,w rodzinie państwa Tyler. Jestem Amerykanką. Taaak, wiem. Czekaj. Nic nie mów. Mam siostrę Lyndę i brata Stevena. Mój ojciec, Victor jest pochodzenia włosko-niemieckiego, a matka, Susan, słowiańsko-czirokeskiego. Kiedy miałam 4 lata, czyli w roku 1961, moi rodzice się rozstali. Lynde i Steven zostali z ojcem w USA, a moja matka wróciła ze mną do Polski. Rok później poznała mojego tatę, Jima Ternent. Pobrali się... Wszystko ok. Teraz pewnie spytasz... 'Przecież twoja mama nazywa się Isabelle!'. Nie nazywa się tak. W Polsce chciała mieć polskie imię, wzięła swoje drugie. Isabelle to Izabela po polsku. O tym, że mam brata i siostrę dowiedziałam się dwa lata temu... Aha. Skąd się wzięłam w Anglii? Mój tata, Jim, jest Anglikiem. Mama po prostu pojechała za nim do Londynu, bo tu lepsze życie. Pytałam o ojca biologicznego wiele razy, pytałam o brata i o siostrę... Mama nie chce mi nic powiedzieć. Ja chcę ich poznać, John! - na tabliczkę kapały moje łzy - "Mama...powiedziała, że Victor mnie nie chciał... dlatego wzięła mnie ze sobą. A... może kojarzysz zespół Aerosmith... mój brat jest tam wokalistą - uśmiechnęłam się leciutko - Ma teraz 27 lat i robi karierę jak się patrzy! O siostrze nic nie wiem. Podobno Steve chciał do mnie pisać, zobaczyć się ze mną wiele razy, ale... ale ojciec mu nie pozwolił. A mama nie chciała mi dać ich adresu. Deaky, ja... pomożesz mi ich odnaleźć? Chociaż adres Stevena! Błagam cię..." - John czytał zdanie po zdaniu i wyglądał na coraz bardziej zszokowanego - "Pokażę ci coś" - wstałam i przyniosłam ze sobą mały album, który nie wiem dlaczego, ale wzięłam - "Tylko tyle udało mi się od mamy zabrać... To jest Steven, jak miał... 11, 12 lat"


- "Nie był przystojny" - zaśmiałam się bezdźwięcznie - "A tu...teraz. Mama dostała te zdjęcie niedawno"


- "Tu jest śliczny... *.*.... A.....to taka mała Tylerka" - spłonęłam rumieńcem


- Jaka słodka! - Deaky był zachwycony
- "Jak podrosłam....nieco się zmieniłam... tu miałam może 8, 9"


- Jesteś podobna do brata, cholernie podobna - John wpatrywał się w fotografię.
- "Mówisz? A to....te są z niedawna. Moja mama kocha mnie fotografować"




- "Tu już widać, jak wyglądała moja mama kilkanaście lat temu. Nie jestem podobna do Stevena"
- Oczy identyczne, kochanie. Kolor włosów... Oprócz ostatniego.
- "Rok temu miałam rozjaśnione"
- Ust nie odziedziczyłaś - zaśmiał się
- "No nie :D"
- Pokażesz mi swoją mamę?
- "Tak" - przerzuciłam kilka stron w albumie - "Mama, kiedy miała 24 lata"


- "A tu teraz"


- Masz piękną mamę. A to co?
- "Aaa...to" - spłonęłam rumieńcem - "To zdjęcie zrobiła mi mama w moje 18 urodziny"


- Jesteś taka śliczna... - westchnął, gładząc palcem fotografię. Uśmiechnęłam się.
- "Dziękuję. To geny ślicznej mamy *.*"
- A... tata?
- Mam tylko zdjęcie Jima... Chociaż nie, Victora też mam! To jest Jim"


Deaky otwarł szeroko usta - Ale masz przystojnego tatę...
- "Wiem :3" - uśmiechnęłam się - A to... to Victor"


- Ten taki sobie.
- "Znawca się znalazł XD" - trąciłam go łokciem.
- A masz zdjęcie Lynde? - pokręciłam ze smutkiem głową.
- "Pokazałam ci chyba wszystko co wiem. Teraz muszę zdobyć adres brata..."
- Pomogę ci, Cassie. Uważam, że powinnaś go znać, to twoje prawo.
- "Koncert, jakoś się dopchać za kulisy... I z nim porozmawiać"
- Ja to załatwię. Jestem John Deacon, gram w Queen, spotkanko masz załatwione.
- "Dziękuję ci cholernie" - wpiłam mu się w usta - "Nie wiesz jakie to dla mnie ważne. Ale... zrobimy to, kiedy odzyskam głos, zgoda?"
- Tak. A chcesz zobaczyć mnie, jak byłem mały? - uniósł brwi. Pokiwałam ochoczo głową. John wstał i po chwili przyniósł kilka fotografii.


- Poznajesz?
- "Mhm :333"


- Patrz, mój pierwszy zespół, The Opposition... Co ty na to?
- "Wow, ale ciacho z ciebie *.* jesteś najprzystojniejszy z nich wszystkich!"
- Serio?
- "Jasne! Na czym grałeś?"
- Najpierw na rytmicznej, a potem przerzuciłem się na bas.
- "Masz coś jeszcze?"
- Jak byłem dzidzią... Nie chcesz tego widzieć - roześmiał się
- "Chcę!" - podał mi fotografię i schował twarz w dłoniach, śmiejąc się.


- "Jaka słodziaszna dzidzia *_*"
- Taa? To patrz, to jest zdjęcie kurwa roku - prawie sikał ze śmiechu. Tym razem i ja wybuchnęłam śmiechem.


- "Nie wiem czy to jako 'Ave szatan' czy jako 'kurwa, nie fotografuj mnie'" - zaśmiewałam się.
- To drugie chyba - zabrał mi zdjęcia i odniósł je z powrotem - To co... co robimy?
- Nie wiem... jedźmy gdzieś, chcę wykorzystać czas do operacji.

*** WTOREK ***

Bip....Bip...Bip...Bip...
Wybudziło mnie miarowe buczenie. Otwarłam oczy i oślepiła mnie biel ścian. Gdzie ja jestem? Podniosłam się. Ach tak... szpital... operacja... Byłam w sali sama. Na narzucie leżała jakaś karteczka:

"Poszedłem coś zjeść, tu masz adres Stevena, za 3 tygodnie grają w hali O2, załatwiłem nam wejście za kulisy :) Operacja się udała, będziesz mówić, ze śpiewaniem... No. W każdym razie zaraz będę, trzymaj się, skarbie <3 Deaky"

Uśmiechnęłam się szeroko i odłożyłam karteczkę na stolik. Zobaczę się ze Stevenem! Marzyłam o tym od lat! Tylko... kwestia mojego śpiewania... Nacisnęłam przycisk wzywający doktora. Przyszedł uśmiechnięty doktor Mitchell.
- Witaj, Cassandro, jak się czujesz? - wzięłam moją kochaną tabliczkę i już miałam zacząć odpisywać, kiedy doktor mi przerwał - Ale może jednak mi powiesz? - zagryzłam wargę i otworzyłam usta z których wydobył się zachrypnięty szept:
- Czuję się w porz...O! - uśmiechnęłam się szeroko - Ja mówię! - doktor Mitchell posłał mi uśmiech
- Gratuluję, Cass.
- Ja do jasnej ciasnej mówię! - z każdym słowem pozbywałam się chrypy. Mówiłam cicho, drżąco, ale mówiłam! - Jest szansa, że ja kiedyś... Zaśpiewam?
- Szansa jest zawsze, mała.
- Ale tamten lekarz... Mówił...
- Lekarz lekarzem, nie przejmuj się. Zaśpiewasz na pewno, nie wiem JAK, ale zaśpiewasz... O, chyba wrócił ktoś ważny dla ciebie - spojrzałam na drzwi, ale zamiast Johna ujrzałam w nich...

***

CZEKAM NA KOMENTARZE! :D

środa, 22 stycznia 2014

Queen rules, rules of music - PART 6

 Taaak... Powracam, kochani :) Zajrzyjcie do 4 części tego opowiadania, a jeśli wam się nie chce, to powiem tylko, że Queen są w takim wieku, jak normalnie by byli, stwierdziłam, ze jednak nie będę tego zmieniać. Enjoy!

***

Kilka dni później, zgodnie z przewidywaniami lekarza, straciłam głos. Nie, nie płakałam. Musiałam się trzymać. Najgorsze jest to, że jesteśmy nadal z Fredem pokłóceni...

Brian wyszedł na próbę, a ja siedziałam w domu, brzdąkając coś na jednej z wielu jego gitar. Usłyszałam ciche pukanie.
- Proszę - aaaa. No tak. Ja nie mówię. Podeszłam do drzwi.
- Cass! - za nimi stał John - Cześć! - przytulił mnie mocno - Słyszałem o twoim głosie... - kiwnęłam głową - Mówisz coś? - pokręciłam - Ok.... - podeszłam do mojej małej, podręcznej tabliczki na pisanie, wzięłam ją i nabazgrałam "Kawy?"
- Chętnie. Hm... To tak się porozumiewacie - zaśmiał się.
- "Że z kim?"
- No z Brianem. Przecież jesteście parą, tak? - zastanowiłam się chwilę.
- "Czemu pytasz?"
- Odpowiedz mi.
- "Ja...my....nie wiem"
- Jak to nie wiesz?
- "No nie wiem. Całowaliśmy się paręnaście razy. Pomógł mi... znalazł mnie po.... TYM..."
- Powiedziałaś mu, że go kochasz.
- "Powiedziałam."
- Dla mnie to jasne.
- "O co ci chodzi?"
- O nic.
- "Powiedz proszę"
- No o nic. To wtedy.... w studio... nic dla ciebie nie znaczyło? - moja dłoń z rysikiem zatrzymała się nad tabliczką, można powiedzieć, że milczałam - Cass, ty sama nie wiesz czego chcesz. Poleciałaś na Briana, bo co? Bo się rozstali z Natalie? To ja cię informuję, że Nat zerwała z tamtym i jest wolna. I wybłaguje u Briana wybaczenie. Sądzisz, że jej odmówi!? TAK SĄDZISZ?!
- "Nie krzycz na mnie."
- Przepraszam.
- "Jesteś na mnie wściekły, tak?"
- Nie jestem wściekły. Powiedz mi tylko... zależy ci na mnie?
- "Tak"
- A na Brianie?
- "Też" - John westchnął ciężko. Trąciłam go w ramię, pokazując tabliczkę:
- "John, czy ty się we mnie zakochałeś?" - Deaky odwrócił wzrok i po chwili spytał cicho:
- A czy ty się zakochałaś w Brianie?
- "Daj mi chwilkę..." - zamyśliłam się. Czy ja go kocham? Jestem gotowa spędzić z nim... powiedzmy całe życie? Podoba mi się... dobrze całuje... Ale to taki trochę pies na baby...
- "Mówił, że mnie kocha" - napisałam.
- Natalie też tak mówił. I Ann. I Martie. I Sandy - wyliczał na palcach, mówiąc beznamiętnym tonem. Zatkało mnie.
- "C....c....o?"
- A ty co myślałaś? Że to taki facet, jak ja? Jego obskakują laski. A on się ani trochę nie broni - teraz to mnie zszokował. Już miałam coś napisać, kiedy znów ktoś zapukał.
- "Deaky, otworzysz?" - napisałam, a basista posłusznie wstał i po chwili wrócił z Freddie'm i Rogerem. Fred trzymał bukiet kwiatów.
- Cześć, Cassey, ja... znaczy... - plątał się Fred - Chciałem cię przeprosić za to w studiu... Niepotrzebnie się na ciebie wydarłem. Przepraszam - uśmiechnęłam się lekko i nabazgrałam na tabliczce:
- "Dziękuję, Fred, nie gniewam się :)".
- Ej, czemu ty nie... - wokalista urwał w pół słowa.
- "Mam zerwane struny głosowe. Muszę mieć operację. Podobno już nigdy nie zaśpiewam..." - Fredowi opadła szczęka. Zmazałam tabliczkę i dopisałam:
- "Przytuliłbyś mnie :)" - Mercury podszedł i mocno mnie wyściskał, tak samo Rog. John trzymał się na dystans, chyba był zły...
- "Chcecie kawy?" - postukałam Rog'a w ramię, pokazując napis.
- Jasne!
- Tak, pewnie! - poszłam, zrobiłam 4 kawy i przyniosłam na tacy, razem z jakimiś ciasteczkami. Nagle coś mi zaświtało.
- "Gdzie jest Brian!? Podobno macie próbę?"
- Jak to? - Taylor spojrzał na mnie jak na debilkę - Przecież soboty i niedziele są wolne...
- "Ja wiem, ale... NOSZ KURWA"
- Widziałem ich z Natalie przed studiem... - powiedział cicho Freddie.
- "Ah...jasne. Rozumiem"
- W porządku? - Roger patrzył na mnie z troską. Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się lekko. Taaa. Jasne, że nie w porządku.
- "Możecie mu życzyć szczęścia z Natalie. Ja wracam do siebie, do domu. Chciałabym tylko, żeby jeden z was potowarzyszył mi we wtorek na operacji... da się zrobić?" - nabazgrałam i pokazałam tak, żeby wszyscy trzej widzieli. Roggie i Fred momentalnie przenieśli wzrok na Johna.
- Co? - podniósł wzrok - JA?! Ja... jestem zajęty. Sorry.
- "Proszę cię. Chciałabym, żebyś to był ty" - napisałam, pokazując mu z wahaniem. Deaky wyraźnie się ociągał z decyzją.
- Ja ci potowarzyszę - powiedział nagle Rog, mierząc Johna nienawistnym spojrzeniem.
- "Jesteś kochany, Roggie :))) Dziękuję" - napisałam, podsuwając perkusiście tabliczkę pod nos.
- Nie ma sprawy - uśmiechnął się, obejmując mnie ramieniem. 'Przegadaliśmy' (jeśli mogę tak to nazwać) cały wieczór. W końcu o 21 chłopcy stwierdzili, że trzeba się zbierać.
- "Podrzuci mnie któryś do domu? Tylko wezmę torebkę..." - poprosiłam.
- Ja bym podrzucił, tylko jadę w całkowicie inną stronę... - powiedział Roger, a Fred pokiwał głową.
- Ja też...
- "John?" - niepewnie podałam tabliczkę basiście.
- Hm... No nie wiem...
- Stary, co z tobą, przecież jedziesz tamtędy! - Rog klepnął go w ramię - Masz focha na Cass, czy co? - Deacon wzruszył ramionami.
- Dobra, zbieraj się - powiedział to takim tonem, że chciało mi się płakać. Pobiegłam na górę i po chwili byłam gotowa. Wzięłam tabliczkę i rysik pod pachę i kiwnęłam głową na znak, że możemy iść. Pożegnałam się z Rogerem i Fredem, całując ich w policzki. Deaky wyjął kluczyki z kieszeni i otworzył mi drzwi samochodu. Wsiadłam, cała spięta. To nie będzie miła podróż.
Odpalił silnik i ruszył szybko. Obliczyłam, że pomęczę się jakieś 25 minut. Cóż. Przynajmniej nie muszę (nie mogę) się odzywać. Niepewnie włączyłam radio. Tak lepiej.
Wzięłam moją tabliczkę i zaczęłam pisać bardzo starannie i porządnie, a po chwili położyłam ją na jego kolanach. Na tabliczce dużymi literami było napisane:

"CHOLERNIE CIĘ PRZEPRASZAM..."

John spojrzał zdziwiony na napis. Po chwili oddał mi tabliczkę i z powrotem skupił się na drodze. Westchnęłam, zmyłam słowa i zrobiłam kolejny napis:

"CZY TO OZNACZA 'NIE WYBACZAM CI'?"

Westchnął głośno. Zatrzymał się na światłach, zmazał to, co napisałam i sam coś tam bazgrał. Kiedy zabłysnęło zielone, oddał mi tabliczkę i ruszył. Na tabliczce było narysowane duże serce, a pod nim podpis:

"Nie gniewam się :)"


Uśmiechnęłam się szeroko i położyłam mu dłoń na kolanie. Podniósł głowę. Kącik ust drgnął mu. Pogłaskałam go delikatnie. Uśmiechnął się leciutko. Aaaawh.
- To gdzie mam cię w końcu zawieźć? - odezwał się pierwszy raz od początku jazdy.
- "Do domu chyba... ewh. Znów samotny wieczór :("
- Możesz zostać u mnie. Obejrzymy coś...hm?
- "Jasne :D" - odwrócił wzrok, uśmiechając się szeroko - "Tylko, Deacks... ja nie mam żadnych rzeczy na przebranie..."
- Możemy jechać po rzeczy do ciebie. Zostaniesz u mnie do operacji, we wtorek pójdę z tobą, a potem się zobaczy. Pasuje ci, Cassey?
- "Tak, tak, tak! Pasuje bardzo! <3" - teraz to on się nie uśmiechał. On się szczerzył jak idiota. Po kilku minutach zaparkował pod moim domem.
20 minut zajęło mi zebranie rzeczy, i spakowanie ich do średniej wielkości torby. Zniosłam ją na dół, a John schował ją do bagażnika.

Włącz proszę :) 

- Cieszę się, że zostajesz u mnie. Nie tylko ty spędzasz samotnie wieczory...
- "Jak to?"
- No... po prostu.
- "A kogo po koncertach obskakują fanki?"
- Może i mnie, ale co mi po fankach... wiesz... ja nie miałem ojca... wychowywała mnie mama... nie miałem ojcowskiej ręki... może dlatego mam taki a nie inny charakter, wiesz? Nie chcę fanek. Nie potrzebuję. Ja tylko chciałbym troszkę miłości i bliskości drugiej osoby. Ja nie potrzebuję żadnych... panienek na telefon... nie, nie o to mi chodzi... Chciałbym mieć kogoś... kto pozna mnie naprawdę... kogoś, kto będzie mnie kochał nie ze względu na to, że jestem sławny i bogaty... tylko chcę kogoś... kto pozna Johna... nieśmiałego Johna Deacona, a nie basistę Queen... - mówił cicho, patrząc w podłogę. Totalnie mnie zatkało. Chyba przed nikim jeszcze się tak nie otworzył, widziałam, że ciężko mu o tym mówić. Podeszłam bliżej i obejmując go w pasie, przytuliłam się do jego klatki piersiowej. Objął mnie ramionami. Staliśmy tak wtuleni w siebie i po prostu milczeliśmy... pół godziny? Godzinę? Sama nie wiem. Na niebie błyszczały gwiazdy i lśnił księżyc, wokoło nie było żywej duszy, gdzieś w tle słychać było cykanie świerszczy. Chwyciłam go za dłonie i spojrzałam mu prosto w oczy, lekko zadzierając głowę. Był ode mnie sporo wyższy, z 15 centymetrów na pewno... Pogłaskałam go po policzku, uśmiechając się delikatnie. Przyciągnął mnie do siebie, wplatając palce w moje włosy i pocałował mnie mocno. Przylgnęłam do niego, zarzucając ręce na jego szyję. Całował coraz pewniej, aż uginały się pode mną kolana. O Jezu kochany...
Wsunął delikatnie język pomiędzy moje wargi, czyniąc ten pocałunek jeszcze bardziej namiętnym i czułym, a ja splotłam dłonie, zjeżdżając nimi na jego pas. Chwilę później oderwaliśmy się od siebie z szerokimi uśmiechami. Patrzył mi w oczy, głaszcząc palcami moją szyję. Chciałam mu przekazać, żebyśmy jechali do domu, ale tabliczka została w samochodzie, więc złapałam go za dłoń i pociągnęłam do środka.
Odpalił silnik i w parę minut byliśmy w jego domu.
- "WOW!"
- Eeee tam, taka sobie chatka - zaśmiał się cicho.
- "Jest zajebista i nie kłóć się, bo mnie ręka od pisania boli"
- No już dobrze - cmoknął mnie w skroń - Tu jest łazienka - otworzył mi odpowiednie drzwi - Jak skończysz to przyjdź do salonu, o tam. A jak coś to wo... aaa. No tak... Hmmm - zastanowił się chwilę - Jakby coś było nie tak, to popukaj w drzwi, ok? - kiwnęłam głową, uśmiechając się słodko i weszłam z torbą do łazienki.
Byłam gotowa po pół godzinie i wyszłam w krótkich, luźnych szortach i koszulce. John czekał na mnie w salonie.
- Chodź tu do mnie... - poprosił. Podeszłam do niego, a wtedy pociągnął mnie tak, że leżałam przed nim na kanapie, wtulona mocno. Pocałował mnie w szyję. Chciałam mruknąć, ale cóż... Nie wyszło. Jego dłoń obejmowała mnie na wysokości brzucha, drugą przeczesywał mi włosy. Czułam, jak zamykają mi się oczy. Zaraz tu usnę...

Położyłam rękę na jego dłoni i po chwili poczułam, że zasypiam...

***

Jeśli ktokolwiek to czyta, to BŁAGAM NA KOLANACH o jakikolwiek komentarz. Chcę wiedzieć, czy piszę dla siebie, czy chociaż dla kilku osób.